Gdy wybierano organizatora Euro 2012, szef UEFA - Michel Platini wiedział co robi głosując na Włochów. Dzisiaj, gdy już wiadomo, że wbrew deklaracjom odpowiedzialnych osób za przygotowanie ME, na rok przed ich rozpoczęciem nie będą gotowe trzy największe areny, a przez poślizg na tej gdańskiej PZPN był zmuszony przenieść organizację meczu z Francją do Warszawy, Platini może nam powiedzieć: "Miałem rację, we Włoszech takiego 'burdelu' by nie było". Euro 2012 bez szybkiej kolei i autostrad Poślizgi w budowie stadionów to normalka. Szczególnie w kraju, w którym od 50 lat nie budowało się ich na większą skalę. Można się było z tym liczyć. Tak samo, jak należało oczekiwać, iż nie zdążymy zbudować nowoczesnej kolei, ani dróg - już wiadomo, że szanse na to, aby autostrada A2 połączyła zachodnią granicę z Warszawą, są bliskie zero procent. Poślizgów i zaniechań w poprawie infrastruktury komunikacyjnej mogliśmy być pewni, ale tego, co się stało z organizacją meczu Polska - Francja już na pewno nie. Przede wszystkim nikt nie wymuszał na organizatorach Euro 2012 w Gdańsku deklaracji, że stadion będzie gotowy na początek czerwca. Tymczasem jeszcze 5 maja prezydent Gdańska Paweł Adamowicz i szef spółki BIEG 2012 Ryszard Trykosko (to ta spółka buduje Arenę Gdańsk) w asyście szefa PZPN-u Grzegorza Laty zapewniali, że wszystko jest pod kontrolą. Prezes Lato był nawet "zaszokowany tempem prac. Idzie to w szybkim tempie. Zapewniono mnie, że 25 maja zostanie położona trawa, a 3-4 dni później odbędzie się jej już pierwsze strzyżenie. Mecz odbędzie się na pewno w Gdańsku. Nie planujemy żadnego awaryjnego wyjścia." Francuzi zauważyli, że król jest nagi Grzegorz Lato nie planował awaryjnego wyjścia, ale w poniedziałek musiał je wdrożyć. Wystarczyła jedna wizyta przedstawicieli francuskiej federacji piłkarskiej i telewizji francuskiej, która miała realizować transmisję. Dopiero goście z Paryża zawołali: "Król jest nagi!". W Polsce wszyscy robili dobrą minę do złej gry i musieli przyjechać Francuzi, żeby powiedzieć: "Panowie Polacy, gdzie wy chcecie grać? To jest przecież plac budowy!". W ten sposób do akcji musiała wkroczyć Komisja ds. Nagłych PZPN-u, która przeniosła mecz z Francją do Warszawy, na stadion Legii. I tu mamy kolejny paradoks! Wszak to ten sam obiekt, który jeszcze 5 maja został zamknięty przez premiera Donalda Tuska i posłusznego mu wojewodę pod pozorem naruszania przepisów Ustawy o Bezpieczeństwo Imprez Masowych. Tłumaczenie władz Legii, że nowoczesny stadion jest jednym z najbezpieczniejszych w Polsce, nic nie dawało. Mecz Legia - Korona odbył się bez publiczności, a teraz, dzięki cudownej odmianie, arena z ul. Łazienkowskiej jest na tyle bezpieczna, że może na niej zagrać reprezentacja Polski i to dwukrotnie w ciągu czterech dni - najpierw z Argentyną (5 czerwca), a później z Francją (9 czerwca). W krainie absurdu Gdyby ktoś z bardziej poukładanego kraju znalazł się w ostatnich tygodniach nad Wisłą, mógłby pomyśleć, że znalazł się w krainie absurdu. Na rok przed Euro 2012 Polska miała przetestować ważną arenę mistrzostw Europy. Już wiadomo, że tego nie zrobi. Całkowite organizacyjne fiasko ponosi też PZPN. Selekcjoner Franciszek Smuda planował na czerwiec trójmecz z silnymi rywalami, taką próbę generalną na rok przed imprezą wszech czasów. Z trójki silnych rywali udało się zakontraktować dwóch - Argentynę i Francję, które przyjadą w rezerwowych składach. Do mistrzostw Europy rozgrywanych u siebie, szykują się też Ukraińcy. Tyle że oni potrafili nakłonić do przyjazdu w czerwcu do siebie Francję w najsilniejszym składzie, z którą zagrają 6 czerwca. Można się śmiać z tego, że 1 czerwca nasi wschodni sąsiedzi zmierzą się z Uzbekistanem, ale uśmiech z twarzy zniknie, gdy uświadomimy sobie, że w ostatnim czasie Ukraińcy grali ze Szwecją, Rumunią, Szwajcarią i Brazylią (wszystkie w pierwszych, a nie rezerwowych składach, jak Argentyna, która przyjedzie do nas). Tymczasem my mamy za sobą boje z rezerwami Grecji i Litwy, w miarę solidną Norwegią, ale też ze słabiutką Mołdawią - przeciwnikiem, jakiego na pewno nie spotkamy na Euro 2012. Dyskutuj na blogu Michała Białońskiego