Na koniec wojaży z meczu na mecz, ze stadionu na stadion, poprosiłem poznanych podczas Euro 2012 dziennikarzy o obiektywną ocenę polsko-ukraińskiej imprezy.Oto głos Vitora Sobrala, komentatora australijskiej telewizji SBS: - Poza powiększeniem lotniska w Warszawie, u was w Polsce nic bym nie zmieniał. Wszystko było perfekcyjnie. Poznałem, że Polska to normalny, rozwinięty europejski kraj, w którym wizytę polecę każdemu znajomemu. Ludzie uprzejmi, stadiony wspaniałe, porozumieć się po angielsku można było bez trudu. Na Ukrainie było to prawie niemożliwe. Do tego dochodziły dziurawe drogi - jak te na trasie z Doniecka do Charkowa i taksówkarze próbujący naciągnąć cię na rachunek wybierając dłuższą trasę. Ale i tak nie narzekam, bo i na Ukrainie mecze były wspaniałe. Od strony sportowej Euro 2012 było naprawdę udane. W podobnym tonie wypowiedział się Włoch Massimiliano Castellani z gazety "Avvenire": - Wiem, że układy Surkisa spowodowały zwycięstwo ukraińsko-polskiej oferty, ale Polska powinna zorganizować te mistrzostwa sama i byłoby dużo lepiej. Macie przecież duże miasta, które pozostały bez Euro - Kraków, Łódź, czy Lublin. Gdyby Euro było tylko u was, wszyscy mieliby łatwiej od strony logistycznej. Uniknęlibyśmy takich "atrakcji", jak 22 podróże samolotami w 25 dni, czy nocleg w Kijowie w hotelu ze wspólną łazienką dla całego piętra. Kraków i Wieliczka przyjęły piłkarzy włoskich i nasz dziennikarzy wspaniale - lepszego przyjęcia nie mogliśmy sobie wymarzyć. Sam również mogę porównać, bo odczułem na własnej skórze. Euro 2012 nie było trochę lepsze od rozgrywanego w Austrii i we Szwajcarii Euro 2008. Polsko-ukraińska impreza zdeklasowała poprzedniczkę. Stadiony, atmosfera, kibica i sam poziom meczów były dużo lepsze. Prawie żadnych remisów 0-0, które tak bardzo denerwują fanów, kompletne fiasko kunktatorstwa i taktyki ultradefensywnej w obliczu triumfu gry kombinacyjnej, pomysłowej gry - to wszystko czyniło nasze Euro turniejem, którego mecze każdy oglądał z przyjemnością i żałował, że tak szybki dobiegł końca. Będąc w Klagenfurcie, Wiedniu, czy Salzburgu odnosiłem wrażenie, że Euro przeszkadza ich mieszkańcom, jest jakby obok nich, rozkochanych w sportach zimowych. Ktoś powie, że tu i ówdzie na Ukrainie były braki w infrastrukturze, brakowało parkingów, bo w pół drogi utknęły na nich koparki i betoniarki. W Austrii też zdarzały się takie sytuacje. Pamiętam, jak prowadziłem znajomego do wejścia do sektora VIP przez ... pole kukurydzy przylegające do Stadionu Woerthersee. Od zera do bohatera Piękno Euro 2012 zawiera się też w tym, iż pokazało kilka razy jak cienka jest granica od bohatera do zera. Na ustach piłkarskiego świata jest dziś w pełni zasłużenie Hiszpania. Wszyscy się rozpływamy w zachwytach nad jej stylem gry, polotem i w ogóle tym, jak jest system szkolenia w jej kraju ułożony. Czy opinie i odczucia byłyby te same, gdyby w półfinale jeden karny trafił do siatki a nie w poprzeczkę, a drugi, Fabregasa - w słupek, a nie po odbiciu od niego do bramki? Mocno w to wątpię. Podziwialiśmy, i słusznie, ofensywną jak nigdy dotąd Italię wedle pomysłu Cesare Prandellego. Ale czy byłyby ku temu powody, gdyby w ostatniej kolejce fazy grupowej Hiszpania z Chorwacją zagrały na 2-2? Włosi byli tego całkiem pewni, urządzili nawet w przeddzień spotkania z Irlandią pożegnalną kolację w Poznaniu. Okazało się jednak, że wywalczyli sobie pobyt na Euro 2012 do końca i zyskali sympatię polskich kibiców, którzy "Italia! Italia!" śpiewali nie tylko podczas półfinału z Niemcami, ale też w finale z Hiszpanią. "Katastrofa", "Smudę przerosło Euro 2012", "Głupia taktyka", "Zespół bez liderów i charakteru" - takie opinie krążą o reprezentacji Polski. Byłyby pewnie bardziej podobne do pochwał, jakich pełno było po remisie z Rosją, gdyby "Lewy" kopnął z tej strony słupka co trzeba, a Polanski nie wypalił nad poprzeczką z 10 m - wszystko to miało miejsce na początku meczu z Czechami. Wynik 1-0 dla nas, po takiej samej grze, dający nam ćwierćfinał i zaledwie o jedno spotkanie do rozegrania więcej na turnieju, osiągnięty nawet po tej samej grze, spowodowałby całkiem odmienne nastroje w narodzie i wśród ekspertów. Smuda by pewnie dalej z kadrą pracował, ale odchodzi bez względu na to, jak cienka jest linia oddzielająca bohatera od zera. Wojenka trwa na dobre Euro minęło, ale piłkarska wojenka w Polsce trwa na dobre. PZPN rzucił ku uciesze gawiedzi zabawę w wybór nowego selekcjonera i nie mniej pasjonujące wojny podjazdowe przed wyborami nowego prezesa PZPN-u. A to Zdzisław Kręcina promuje Latę, a to Stefan Antkowiak szykuje koalicję "baronów", która z Ryszardem Niemcem ma opanować pezetpeenowskie stery. Co ciekawe, pozycji Antkowiaka (kieruje Wielkopolskim Związkiem Piłki Nożnej od 12 lat) nie osłabia wcale fakt, że to na jego ogródku wyhodował się "Fryzjer", czy obserwator Krzysztof Perek. Lato, Antkowiak, Niemiec - jeśli to ma być nowa fala w PZPN-ie, to już wiemy, dlaczego zniesiono ograniczenie wieku do 70 lat dla członków zarządu piłkarskiej centrali. Wszyscy wiedzą, że sytuację mógł by uratować Zbigniew Boniek, ale on sam siebie określa mianem "niewybieralnego". Do tego dochodzi opcja polityczna z Romanem Koseckim. Największe szanse na reelekcję ma ponoć Grzegorz Lato, którego region ceni, a I liga, która ma 18 głosów wyborczych również faworyzuje. Szabelką próbował powojować z PZPN-em rząd, ale minister Joanna Mucha - podobnie jak jej poprzednicy - z góry była skazana na porażkę. Jeśli PZPN nie zmieni się sam, to nie zmieni go żadna siła. Nawet rząd. Ale nie martwcie się, i tak rozbudzimy w sobie nadzieje przed eliminacjami do MŚ 2014 roku, choćby Antoni Piechniczek selekcjonerem uczynił nawet najmniej charyzmatycznego i charakternego trenera. A co dalej? Jakoś to będzie. Jeśli znów przegramy, to przyjedzie walce krytyki i wszystko wyrówna. Będzie po staremu.