Trzy lata temu działacze piłkarscy mieli prosty wybór: profesjonalny zarządca mający świetne kontakty z szefem europejskiej piłki, albo człowiek, który nie mając lepszego pomysłu na życie robi skok na pezetpeenowską kasę (zresztą jedną z pierwszych decyzji było podniesienie sobie i współpracownikom pensji). Wybrali to drugie i jeszcze dumni byli, uśmiechali się szyderczo, bo pokazali wała "temu przemądrzałemu Bońkowi". Dzisiaj, gdy z miesiąca na miesiąc atmosfera gęstnieje coraz bardziej, a PZPN jest najgorzej postrzeganą przez społeczeństwo instytucją, w której afera goni aferę, sprawcy takiego układu mówią: "To nie my, to Lato i Kręcina" kładąc tego drugiego na ofiarnym stosie. Przypomnę, jak rozkładały się głosy na wyborach z 30 października 2008 roku: Lato otrzymał ich 57, Zdzisław Kręcina - 36, a Zbigniew Boniek - 19. Oznaczało to zwycięstwo pana Grzegorza już w pierwszej turze. Grzegorz Lato nie zamierza ustąpić. Głównie dlatego, że 50 tys. zł miesięcznie, które dostaje za kierowanie związkiem, nie zarobiłby nigdzie indziej. Chyba że jakiś czarodziej odjąłby mu ze cztery "krzyżyki", to za strzelanie goli mógłby tyle dostawać. Na razie strzela, ale samobóje. Selekcjonerem na stałe chciał zrobić Stefana Majewskiego, bez konsultacji z zarządem przeforsował dziesięcioletnią umowę marketingową i telewizyjną ze SportFive i jeszcze do dzisiaj się upiera, że są korzystne, z uporem maniaka bronił usunięcia Orła Białego z koszulek piłkarzy - to tylko niektóre z nich. Na dodatek nagrania rozmów prezesa z Grzegorzem Kulikowskim pokazały moralność szefa polskiej piłki. Kieruje nią człowiek, któremu sformułowania: "Jakie ceny chodzą na mieście? 5-10 procent" nie są obce. Po odwołaniu Kręciny rozmawiałem ze Zbigniewem Bońkiem. Zibi nie krył, że cytatem dnia, nie była żadna brednia odchodzącego sekretarza, tylko zdanie Laty: "Jeśli nie wyjdziemy z grupy na Euro 2012, to nie będę kandydował na kolejną kadencję". Boniek, dla zobrazowania tej sytuacji, użył angielskiego idiomu: "Dead man walking" (dosłownie: "chodzący trup") idealnego dla określenia osoby, która traci pozycję, przyjęła właśnie nokautujący cios. Lato, uzależniając swoje losy od tego, czy Robert Lewandowski wykorzysta "setkę", a Wojciech Szczęsny ją obroni, dowodzi, że nie ma zielonego pojęcia o tym, co to jest zarządzanie polską piłką. Tylko to akurat było wiadome już od dawna, a jednak Lato został wybrany przez PZPN-owski teren. Odejście Kręciny nie uzdrowi sytuacji. Jest tylko słabym pierwiosnkiem, który nie musi oznaczać powrotu normalności. Szeryf PZPN-u Jacek Masiota wygrał ważną bitwę z Latą, osłabił jego pozycję. Ktoś mądrze zauważył, że Kręcina był mózgiem Laty, on nim kręcił jak marionetką, a teraz strategiczne decyzje faktycznie będzie podejmował zarząd, bo pana Grzegorza na to nie stać. Smutne są jednak dwie sprawy. Musi dojść do wrzenia opinii publicznej, ogólnopolskiego buntu kibiców, by PZPN zaczął działać konsekwentnie i racjonalnie. Bez protestu fanów przeciw powierzenia przygotowań reprezentacji do Euro 2012 Stefanowi Majewskiego nie byłoby selekcjonera Franciszka Smudy. Bez buntu społecznego nie wróciłby na koszulki Orzeł Biały, a teraz, bez oburzenia fanów i mediów po publikacji nagrań dueto Lato - Kręcina z Grzegorzem Kulikowskim, nie byłoby odwołania Zdzisława Kręciny. Bez tego buntu społecznego głos Masioty zagłuszyłaby praca pezetpeenowskiej "betoniarki". Myślenie w stylu: "Mogą sobie mówić i pisać co chcą, a nas i tak mogą pocałować w d... Nie podlegamy żadnym sądom, a FIFA zawsze nas obroni". Trudno także o optymizm szukając ewentualnego następcy Laty. Ma rację Boniek, twierdząc że Lenina zastąpi Stalin. Ordynacja wyborcza PZPN-u nie ulegnie zmianie. Decydował będzie "teren", który się nie zmieni. Ciągle dźwięczą mi w uszach słowa Bońka po sporze z prezydentem Jackiem Majchrowskim o wyeliminowanie Krakowa z organizacji Euro 2012. - Wie pan ile dostałem głosów z Krakowa podczas wyborów? Zero - powiedział Zibi, a zagłosować na niego mógł nie tylko obrońca starego układu - Ryszard Niemiec (prezes Małopolskiego ZPN), ale też przedstawiciele profesjonalnych klubów - Wisły i Cracovii. Panowie, taplajcie się dalej w tym bagienku! W powszechnej opinii Boniek byłby najlepszym prezesem związku. Potrafi zarządzać, zna języki, z powodzeniem prowadzi swój biznes i jest niezależny finansowo. Problem polega na tym, że przy obecnych regułach gry - delegaci zjazdu wybierają członków zarządu - Zibi nie zamierza się bawić w ratowanie polskiej piłki, gdyż miałby więcej do stracenia, niż zyskania. Z kolei na układ: Boniek wybiera sobie współpracowników i sam ich nadzoruje, a także odpowiada za nich nie zgodzi się "beton". I koło się zamyka. Dni Grzegorza Laty na fotelu prezesa są już policzone, a mimo wysiłków Jacka Masioty, na Bitwy Warszawskiej mogą już rozkładać czerwony dywan na wjazd "Stalina", który zastąpi "Lenina".