Rola Vicente del Bosque nie jest wdzięczna, choć ma w kadrze godną zazdrości grupę piłkarskich osobowości. Z biedaków światowej piłki Hiszpanie tak szybko przeobrazili się w bogaczy, że dziś nic ich już nie cieszy. Jeszcze niedawno zwycięstwo w grupie, w której "La Roja" rywalizowałaby z czterokrotnymi mistrzami świata, przyjęto by jako wydarzenie historyczne, teraz kibice obrońcy trofeum kręcą nosem. Ewentualne niepowodzenie w ćwierćfinale potraktują jak upadek w przepaść, mimo że w meczu o stawkę Hiszpania nigdy jeszcze nie wygrała z Francuzami. Wezmą przykład z Chorwatów? Laurent Blanc szuka inspiracji w ostatnim pojedynku mistrzów świata i Europy. Drużyna Slavena Bilica pojechała już do domu, ale chorwacki trener znalazł sposób na rozbicie magicznego trójkąta Xavi-Iniesta-Silva. Hiszpanie dreptali przez 90 minut w miejscu wymieniając bezproduktywne podania w poprzek boiska, do zwycięstwa potrzebowali sporo szczęścia, fantastycznej zręczności Ikera Casillasa i błędów arbitra. Del Bosque jest jednak świadomy, że za jego zespołem przemawia doświadczenie. Kiedyś, przy najmniejszych kłopotach "La Roja" szybko traciła panowanie nad wydarzeniami. Dziś drużyna gra cierpliwie, mundial w RPA był dla niej nieustannym pasmem boiskowych cierpień prowadzącym jednak do upragnionego happy endu. Piłkarze Barcelony i Realu Madryt wiedzą już, jak z zimną krwią udręczyć przeciwnika, by w końcówce stał się bezbronny. Od pojedynku ze Szwajcarami na inaugurację mistrzostw w RPA nie przegrali meczu o punkty. Tak trudnego, jak ten zbliżający się ćwierćfinał z Francją jednak nie grali. Nie można przypuszczać, by porażka przeciw Szwedom zaszkodziła jakoś przesadnie "Trójkolorowym". Blanc i jego zespół przyjechali na Ukrainę z pragnieniem zmazania plamy na honorze po afrykańskim mundialu. W spotkaniach z Anglią i gospodarzami mistrzostw pokazali przebłyski wielkiej klasy. W ćwierćfinale będzie najlepsza okazja, by wypełnić misję. Wśród 16 drużyn przybywających do Polski i na Ukrainę nie było ani jednej, która nie marzyłaby o pobiciu Hiszpanów będących od czterech lat bezdyskusyjnym nr 1 w światowej piłce. Muszą zmierzyć się z przeszłością "Niech oni boją się nas" - pisze hiszpański dziennik "Marca" podkreślając, że dziś to "La Roja" jest punktem odniesienia w futbolu. Piłkarze del Bosque muszą jednak jeszcze raz zmierzyć się z przeszłością. Francuzi wyeliminowali Hiszpanów z Euro 2000 i mundialu w 2006 roku, ale to była drużyna-kolos z Zinedinem Zidanem. Po porażce w Niemczech zapłakany z frustracji Casillas obiecał kibicom, że jego pokolenie zdobędzie kiedyś mistrzostwo świata. Sam pewnie nie wierzył, że dotrzyma słowa. Drugi hit ćwierćfinałów także rozegrany zostanie na Ukrainie. W Kijowie zmierzą się dwa podupadłe kolosy - Włochy i Anglia starające się zostawić swoje problemy poza boiskiem. Oczywiste jest, że afera hazardowa nie osłabiła morale drużyny Cesare Prandellego. Wydawało się aktem rozpaczy, gdy na Euro 2012 wprowadził nowe ustawienie, tworząc środek obrony z trzech graczy, z wycofanym pomocnikiem Daniele de Rossim. Dziś Andrea Pirlo świeci światłem własnym, to samo Antonio Cassano, gola Irlandczykom wbił nawet Mario Balotelli wyglądający wcześniej w drużynie jak obce ciało. Zespół Prandellego ma wszystko, by w tych trudnych czasach dla calcio, zdziałać coś wielkiego. Kompromitacji, której się obawiano, nie będzie Zdziesiątkowani kontuzjami Anglicy wygrali grupę, wczoraj odzyskując Wayne’a Rooneya. W dodatku gwiazdor Manchesteru United od razu zdobył swoją pierwszą bramkę na wielkim turnieju od Euro 2004. Roy Hodgson miał mało czasu, ale zdołał uporządkować grę w defensywie, po raz pierwszy od lat drużyna ma jasno określonego lidera drugiej linii. Stevenowi Gerrardowi nie przeszkadza Frank Lampard (kontuzja). Nie ma też wątpliwości, że w prestiżowym starciu z Italią, Anglicy zagrają lepiej niż w grupie. Kompromitacji, której tak się obawiano na Wyspach już nie będzie, zniknęły przeszkody, by drużyna narodowa znów stała się dumą Anglików.Żaden inny ćwierćfinał nie ma tak oczywistego faworyta, jak ten w Gdańsku. Przy okazji konfrontacji Niemców z Grekami więcej mówi się o polityce. Na boisku spotyka się kolos, za którym przemawia wszystko, z drużyną rozbitków cudem ocalonych po kataklizmie. Kiedy zespół Joachima Loewa miał sześć punktów po zwycięstwach z Portugalczykami i Holendrami, Grecy z jednym punktem szykowali się w drogę do Aten. Dla porządku przywołuje się wspomnienie ćwierćfinału Euro 2004, kiedy zespół grecki, także bez gwiazd pokonał broniących tytułu Francuzów, by potem zająć ich miejsce. Dziś tylko fantaści mogliby traktować taki scenariusz poważnie. Drużyna Loewa ma dokonać formalności i grać dalej. Do Gdańska wybiera się około 100 tysięcy kibiców z Niemiec, co zupełnie nie niepokoi władz miasta. Przeciwnie, Euro 2012 było jeszcze jedną okazją do pojednania, "oczyszczono" atmosferę wokół Miroslava Klose, Lucasa Podolskiego przyjęto w Polsce jak bohatera. Można się spodziewać, że podniosła atmosfera mistrzostw tylko zyska w dniu tego meczu. Byłem wczoraj w strefie kibica w Warszawie i przekonałem się, że porażka drużyny Franciszka Smudy nie oznacza końca Euro 2012 dla jej kibiców. Cristiano Ronaldo zrobi krok w kierunku "Złotej Piłki"? W Warszawie zagra najdroższy piłkarz świata. W pojedynku z Holandią Cristiano Ronaldo zostawił za sobą zmory przeszłości. Jest okazja, by zrobił wielki krok w stronę "Złotej Piłki", musi tylko pamiętać, że jego rywalizacja z Leo Messim skończyła się w lidze hiszpańskiej. Portugalczycy mają wystarczająco mocny zespół, by myśleć nie tylko o pokonaniu Czech, ale zwycięstwie w całym turnieju. Bronią jak Włosi, jak Niemcy biegają do kontry. Ich słabością jest brak środkowego napastnika najwyższej klasy, ale to już w tamtejszym futbolu tradycja. Za to skrzydeł z Ronaldo i Nanim każdy może im zazdrościć. Środek pola (Veloso-Meireles-Moutinho) funkcjonuje harmonijnie, tak jak defensywa kierowana przez Pepe. Jeśli nie stracą głowy, powinni dokonać wiele. Presję zostawili za sobą, po dość nieszczęśliwej porażce z Niemcami, portugalska prasa zrównała drużynę Paulo Bento z ziemią. Na Euro 2012 futbol europejski potwierdza, że znajduje się w fazie rozkwitu. Poza Messim w Polsce i na Ukrainie nie brakuje przesadnie żadnej ikony światowej piłki. W każdym z 24 meczów fazy grupowej padały bramki, w strefach kibica pobito rekordy, nie mówiąc o tym, że drużyna Smudy, mimo porażki poprawiła wyniki oglądalności telewizyjnej Adama Małysza. Do ostatniego dnia udało się uniknąć większych skandali sędziowskich. Kiedy jednak Michel Platini zwołał dziennikarzy, by ogłosić, że jego pomysł wprowadzenia sędziów liniowych jest znacznie lepszy, od koncepcji FIFA (fotokomórka na linii bramkowej), mecz Ukraina - Anglia zadał temu kłam. Może Zbigniew Boniek zechce przetłumaczyć przyjacielowi polskie przysłowie zalecające, by nie chwalić dnia przed zachodem słońca? Nie wychwalałbym też przesadnie organizatorów mistrzostw naturalnie wypinających piersi do orderów. Stadiony są piękne, ale ten w Gdańsku otacza z jednej strony plac budowy. Poza tym do Gdańska i Wrocławia wciąż jeździ się z Warszawy jak za króla Ćwieczka. Na razie Euro 2012 jest przede wszystkim sukcesem kibiców i piłkarzy. Nie mielibyśmy jednak nic przeciwko temu, żeby tak już zostało do 1 lipca. Dyskutuj o artykule z Darkiem Wołowskim Po co komu pięciu ślepych sędziów?