Dla większości kibiców drużyny narodowej nominacja Franciszka Smudy na selekcjonera była zwycięstwem nad złymi mocami PZPN-u. Prezes Grzegorz Lato chciał tę posadę dla Stefana Majewskiego, ugiął się jednak pod presją opinii publicznej. W końcówce przegranych eliminacji do mundialu w RPA notowania działaczy w oczach fanów osiągnęły dno: Majewski dostał więc na otarcie łez swoją zabawkę (zespół U-23), Smuda miał uczynić cuda tworząc drużynę na najważniejszy turniej w historii polskiej piłki. Odczuł na własnej skórze słabość polskiej piłki Co dziś zostało z entuzjazmu sprzed roku kiedy ruch kibicowski namaszczał Smudę do jego wielkiej misji? Niewiele. Sześć meczów bez zwycięstwa, w tym aż trzy porażki i tylko dwa zdobyte gole. Selekcjoner, który jeszcze 10 miesięcy temu płonął od optymizmu, niedawno wyznał, że jeśli jest lepszy kandydat od niego, niech natychmiast przejmuje kadrę. Smuda odczuł na własnej skórze jak niewielki jest potencjał polskiego futbolu, stąd coraz częstsze poszukiwania graczy o polskich korzeniach wyszkolonych na Zachodzie. Nie będąc faworytem działaczy PZPN-u Smuda znalazł się pod parasolem ochronnym: kibiców i mediów. Nie jest krytykowany z wielką siłą, ale coraz większej liczbie ludzi wydaje się bezradny. Selekcjoner znalazł się w błędnym kole, które zaciska się na nim jak pętla. Żeby tworzyć drużynę powinien eksperymentować - czasu jest wciąż dość - pierwszy mecz Euro 2012 dopiero za 20 miesięcy. Z drugiej jednak strony atmosfera wokół kadry jest tak zła, że Smuda potrzebuje zwycięstwa. Zwycięstwo za wszelką cenę. W sparingach? Po ostatnich spotkaniach z Kamerunem (0-3), Ukrainą (1-1) i Australią (1-2) selekcjoner nie mówił już słowa o zyskach szkoleniowych (kto się sprawdził, a kto nie), ale biadolił nad wynikami, które dwa lata przed Euro powinny być na drugim planie. Podczas sparingu z Australią w Krakowie widzieliśmy drużynę, która niczego nie ćwiczyła (choćby stałych fragmentów gry), niczym nie ryzykowała, tylko za wszelką cenę chciała wygrać, a w drugiej połowie już chociaż zremisować. Australijczycy w dziesięciu obronili jednak zwycięstwo stawiając Smudę pod jeszcze większą presją. Wyjazdowy mecz z Amerykanami - drużyną, która w RPA dotarła do fazy pucharowej, to okazja, by było jeszcze gorzej. Jeśli Polacy znów przegrają, w celowość pracy Smudy zaczną wątpić jego najwięksi wielbiciele. Taka sytuacja szkodzi drużynie narodowej. Przed turniejem w Polsce i na Ukrainie ta niezbyt silna i duża grupa piłkarzy powinna mieć warunki komfortowe. Wśród nich trenera najlepszego z możliwych pracującego we względnym spokoju. PZPN stoi przed trudnym wyborem Stajemy więc przed wyborem: albo uznajemy, że Smuda cudów jednak dokona i dajemy mu pełne wsparcie, albo trzeba zmiany. Rzecz jasna, nie na Stefana, Jerzego, Pawła, czy innego ulubieńca prezesa Laty, ale fachowca uznanego, którego kwalifikacje nie mogą budzić wątpliwości. Prawdopodobnie trzeba by szukać ewentualnego następcy Smudy za granicą. Cel, jakim jest polskie Euro, uświęca jednak środki. Nieszczęście polega na tym, że gdyby nawet Jose Mourinho i Guus Hiddink chcieli poprowadzić polską drużynę za darmo Engel, Piechniczek i Lato nigdy by do tego nie dopuścili. Dla nich trener z zagranicy byłby osobistą porażką, klęską polskiej myśli szkoleniowej, której bronią jak własnego honoru. Paradoks polega na tym, że na korzyść Smudy przemawia tak nonsensowny argument. Sytuacja, w której znalazła się reprezentacja Polski jest patowa. Nie wiem czy sam Smuda potrafiłby wyjaśnić na czym polega postęp drużyny dokonany od chwili, gdy stanął na jej czele? Czy w ogóle jakikolwiek krok do przodu zrobiono? Zbliża się chwila oceny pracy selekcjonera i ostatecznych decyzji, których skutki poznamy na Euro 2012. Nie można uzależniać wszystkiego od wyniku jednego, czy drugiego sparingu, trzeba zrobić już, by uniknąć desperackich działań na kilka miesięcy przed startem imprezy. Wtedy będzie za późno.