Do tej pory nigdy nie odwoływałem się do jakichkolwiek felietonów moich kolegów z INTERIA.PL. Tym razem chciałbym się jednak odnieść do tekstu Darka Wołowskiego. Frustratem nie jestem i nie myślę, że polska piłka jest w katastrofalnej kondycji. Nigdy nie oburzałem się na Łukasza Podolskiego czy Miroslava Klose, którzy wybrali grę dla reprezentacji Niemiec. Po prostu od czasu do czasu lubię coś napisać, przelać swoje myśli na papier. Nie wiem, czy Darek Wołowski dokładnie przeczytał mój ostatni felieton, ale chyba nie, bo przykład dziewięciu tureckich zawodników powołanych na EURO 2012 o czymś świadczy. Powtarzam więc po raz kolejny i mam nadzieję, że po raz ostatni: dla mnie prawdziwy Polak wcale nie musi urodzić się w Polsce! Dwójka z trójki moich dzieci urodziła się poza granicami naszego kraju, ale prawdziwy Polak mówi w swoim języku. A na pytanie kibiców, jak się czuje, nie odpowiada good, ca va, very well. Turcy bez względu na to gdzie się urodzili mówią po turecku, Francuzi po francusku, a Niemcy po niemiecku. Tylko Polacy mówią we wszystkich językach oprócz ojczystego. Przestańmy już więc z tą hipokryzją. Jeżeli Obraniak chce grać dla reprezentacji Polski i podkreśla, że czuje się Polakiem, a przez prawie trzy lata nie potrafi wypowiedzieć nawet słowa w języku polskim, to znaczy, że z Orzełkiem na piersi występuje o trzy lata za długo. To jednak tylko moje prywatne zdanie. Reprezentanci Polski reprezentują Polaków i powinni mówić w ich języku, a jeśli tego nie potrafią, to tam są drzwi i do widzenia. Nie tekst Darka Wołowskiego, ani nie pseudo-reprezentanci skłonili mnie do napisania tego felietonu, lecz nasz Tomek Frankowski. My jesteśmy wyjątkowi i wymyślamy rzeczy, których nikt na świecie nie jest w stanie zrozumieć. Francesco Totti, Filippo Inzaghi, Alessandro Del Piero, czyli wielu innych starych już snajperów, lecz ciągle grający w klubach, nigdy nie znajdzie miejsca w sztabie szkoleniowym swoich reprezentacji. To byłoby po prostu chore! Co zatem robi Frankowski w sztabie Smudy? Broń Boże, Tomka lubię i szanuje, ale jego funkcja to jakaś paranoja! Niby Frankowski uczy Roberta Lewandowskiego strzelać gole? Jak? Niech mi to powie. Czy to normalne, żeby zostawić swoją obecną drużynę i lecieć samolotem przez pół świata? Po co? Czy to jest przykład zawodowstwa? Dla mnie to kompletna amatorszczyzna, komedia. "Franek" strzela i będzie strzelać, dopóki nie przestanie grać, ale czy naprawdę chce być marionetką? Chyba tak, bo innej roli w drużynie narodowej nie może odgrywać. Przez sześć dni zrobi około 14 tysięcy kilometrów, przeprowadzi półtora czy dwa treningi, ale czy komuś jest to naprawdę potrzebne? Dziwne, że żadna reprezentacja na świecie nie korzysta z tego schematu. Albo wszyscy są ciemni, albo my musimy się nad sobą zastanowić. Zastanawiam się, czy Smuda zadzwonił kiedykolwiek do Czesława Michniewicza i mu to wytłumaczył? Jak znam życie to pewnie nie. Jest to jakiś dziwny układ na zupełnie innym szczeblu, czyli nie prosto, normalnie, ale jak zawsze cwaniacko. Mecze oczywiście można wygrywać czy przegrywać to jest rzecz normalna w sporcie, ale reprezentacja dostarcza nam argumentów, które tylko bawią i są przykładem amatorskiego stylu działania. Frankowski przez dwa lata nie nauczył szybkiego dynamicznego Grosickiego spokoju pod bramką przeciwnika, choć z "Grosikiem" tak długo przebywał na co dzień, a teraz ma czegoś nauczyć Pawła Brożka, wspomnianego wcześniej Lewandowskiego, czy innych? Kto w to uwierzy? Nikt! Szkoda, że błyskotliwy, powszechnie szanowany napastnik dał się wciągnąć w taką zabawę. Zapraszamy na bloga Zbigniewa Bońka *** Zbigniew Boniek współpracuje z INTERIA.PL. Pisze u nas felietony, a także prowadzi swojego bloga "Spojrzenie z boku Zibiego". Zapraszamy do lektury! Kolejne teksty Zibiego już niebawem! Autor zainspirował INTERIA.PL do finansowego wspierania Bydgoskiego Zespołu Placówek Wychowawczych z ul. Stolarskiej 2.