Osiem dni temu Puszcza przegrała w Niepołomicach z Pogonią Szczecin 4:5, tracąc cenny dla siebie punkt w doliczonym czasie gry. Już tamto spotkanie było w naszych realiach czymś niesamowitym. Tyle że nijak mu do tego, co wydarzyło się przy Bułgarskiej w sobotę 3 maja. Po 35 minutach starcia Lecha z Puszczą było 5:1, a niemal każdy strzał poznaniaków lądował w bramce Kewina Komara. W Poznaniu byli zdziwieni już przed meczem, bo na stadionie zjawił się nie Daniel Stefański, wyznaczony pierwotnie do prowadzenia tego meczu, ale Karol Arys. A arbiter ze Szczecina był dla Lecha tej wiosny bardziej szczęśliwy, prowadził mecze z Widzewem Łódź (4:1) i Koroną Kielce (2:0). Zmiana w obsadzie nie miała oczywiście większego znaczenia dla losów, po prostu gracze "Kolejorza" okazali się bezwzględni dla beznadziejnej defensywy drużyny z Niepołomic. PKO Ekstraklasa. Niezwykły mecz Lecha z Puszczą, pierwszy gol po 180 sekundach. I zaraz kolejne Puszcza to zespół, który potrafi być groźny w kontrach, a na pewno jest groźny w walce w powietrzu. Lech, pamiętny swojej jesiennej porażki w Krakowie 0:2, nie zamierzał grać przez dośrodkowania. Joel Pereira, Ali Gholizadeh, Afonso Sousa, Antoni Kozubal i Mikael Ishak bawili się na ziemi, grali na jeden kontakt, szukali prostopadłych podań za linię obrony. No i przede wszystkim - nie bali się gry jeden na jednego. A że poznaniakom sprzyjały niebiosa, to dość szybko to spotkanie zostało rozstrzygnięte. Pierwszy gol? Równo po trzech minutach, Pereira zagrał do Gholizadeha, a ten technicznie przymierzył w okienko. W 16. minucie było już 3:0, najpierw kapitalną akcję lechitów wykończył znów Irańczyk, mijając jak tyczki Antoniego Klimka i Janiego Atanasova, a później trafił Ishak, po podaniu Gholizadeha. Puszcza była już na deskach, a za chwilę Ishak miał kolejną sytuację sam na sam, tym razem piłka przetarła słupek. Czy goście się poddali? Nie, walczyli, Lech różne cuda już potrafił wyczyniać w tym sezonie, nawet prowadząc. Już pierwszy rzut rożny w tym meczu mógł dać gościom gola, ale Dawid Abramowicz niepotrzebnie chciał zagrywać głową przed bramkę, zamiast próbować zmieścić piłkę przy słupku. Później jednak po jego wyrzucie z autu i wybiciu piłki, ładnie przymierzył Atanasov (na 1:3), wreszcie Mrozek obronił dwa groźne strzały Piotra Mrozińskiego i Klimka. To było właśnie niezwykle: Lech oddał w pierwszej połowie sześć strzałów, w tym pięć celnych. A Puszcza osiem, z siedmioma musiał zmierzyć się Mrozek. W 35. minucie wynik zaś brzmiał 5:1, Afonso Sousa postanowił powalczyć o "gola kolejki" z Gholizadehem i Atanasovem, kapitalnie przymierzył w dalszy narożnik bramki. A później trafił głową, po uderzeniu Irańczyka. Ponad 25 tys. kibiców na stadionie przy Bułgarskiej bawiło się jak na najlepszej imprezie. Lech Poznań - Puszcza Niepołomice. Desperacka decyzja trenera gości. Trzy zmiany w przerwie. A później kolejne stracone bramki W przerwie trener Puszczy Tomasz Tułacz dokonał trzech zmian, zespół miał grać bardziej ofensywnie, a nie liczyć wyłącznie na stałe fragmenty. I gości rzeczywiście próbowali niepokoić Bartosza Mrozka, Lech zaś włączył tryb ekonomiczny, mając już pewnie w głowie kolejny prestiżowy bój z Legią. Bramkarz Lecha obronił więc uderzenie Antoniego Klimka, kilak razy dobrze interweniował w zamieszaniu, a jego koledzy z pola... zadali kolejny cios. Wystarczyło jedno podanie Antonio Milicia za linię obrony Puszczy, a już Ishak miał sytuację sam na sam z Komarem. I tym razem ją wykorzystał, podwyższył na 6:1. I to nie był koniec, w 64. minucie kolejny kuriozalny błąd defensywy Puszczy dał Lechowi kontrę, w której Daniel Hakans z własnej połowy biegł sam. A już przed Komarem mógł zdecydować, czy grać w lewo do Kornela Lismana, czy w prawo do Sousy, którzy go doganiali. Wybrał Polaka, ten zaliczył swoje debiutanckie trafienie w Ekstraklasie. A później na 8:1 trafił Dino Hotić, strzał był równie piękny, jak te Gholizadeha czy Sousy. Mogło być i dwucyfrowo, ale Lech jednak oszczędził Puszczę, która z taką grą defensywną za trzy tygodnie zapewne pożegna się z Ekstraklasą. Niels Frederiksen zdejmował kolejnych bohaterów tego starcia, oni odpoczywali już przed pojedynkiem z Legią. Za tydzień mogą się bowiem decydować losy mistrzostwa, gdy "Kolejorz" zagra w Warszawie, a Raków podejmie Jagiellonię Białystok. Na razie bliżej tytułu jest drużyna z Częstochowy.