Trudno w to uwierzyć, ale Legia nie wygrała domowego meczu przy Łazienkowskiej od ponad dwóch miesięcy. Trzy punkty wywiozły stąd w międzyczasie Raków i Stal Mielec, zremisował przed reprezentacyjną przerwą Lech Poznań. A jeżeli dodamy do tego wyjazdowe porażki w Białymstoku i Wrocławiu, sytuacja podopiecznych Kosty Runjaica w tabeli Ekstraklasy daleka jest od idealnej. I żeby nie popsuć jej jeszcze bardziej, wicemistrzowie Polski nie mogli stracić punktów w meczu z Wartą. Czyli zespołem, który przez swoje dobre ustawienie w defensywie jest niewygodny dla wszystkich czołowych ekip w kraju. Mimo, że kadrowo wcale tak dobrze nie wygląda. Warta popsuła urodzinową fetę. Zaskakujący wypad, Czech świętuje Warta nie potrafi grać jedynie z Lechem, z nim przegrywa wszystkie mecze. Legię już potrafiła zaskoczyć, wiosną zeszłego roku wygrała przy Łazienkowskiej 1:0, w kwietniu tego roku pokonała ją w Grodzisku także 1:0. I dziś doskonale zaczęła, choć przecież Legia już w 2. minucie miała sytuację sam na sam - Ernest Muci nie trafił w bramkę. Ostatecznie sędzia Damian Kos odgwizdał pozycję spaloną, ale gdyby gol padł, analiza VAR pewnie byłaby korzystna dla gospodarzy. Później zaś po dośrodkowaniu Patryk Kun omal nie przelobował Adriana Lisa (trafił w poprzeczkę). Była 5. minuta i przebieg meczu zgodny z tym, czego można się było spodziewać. Warta zwykle się takim obrotem sprawy nie przejmuje, czeka na swoją szansę, a w wykorzystywaniu ich jest perfekcyjna. Tak zdobyła bramkę - w 7. minucie, gdy Konrad Matuszewski wybił piłkę ze swojego pola karnego. A później było już szybko i sprawnie - Kajetan Szmyt stworzył przewagę, Maciej Żurawski wypatrzył Tomáša Přikryla, a Czech znalazł się sam na sam z Kacprem Tobiaszem. I choć go przegrał, bo strzelił słabo, to dostał jednak szansę z dobitką. Drugi cios Warty, Legia zaskoczona. Nie tak to miało wyglądać Legia biła głową w mur, zielony mur piłkarzy z Poznania. Dośrodkowania niewiele dawały, poznaniacy wybijali piłkę. Nie było przy tym jakiegoś wielkiego zamieszania pod bramką Lisa, którego powrót do składu był sporym zaskoczeniem. Jak tłumaczył trener Szulczek, doświadczony golkiper "ma flow na Legię". On tu bronił, gdy poznaniacy wygrali półtora roku temu. Bawili się jedynie kibice Legii, którzy zaprezentowali efektowne oprawy, w tym pirotechniczne, uświetniające 50. urodziny "Żylety". Jeszcze bardziej zaskakujące w tej całej sytuacji było to, że Warta podwyższyła w 40. minucie na 2:0. Rzut karny dla niej był przypadkowy - Radovan Pankov zahaczył łokciem Bogdan Țîru, gdy Rumun skakał do piłki przy linii 16. metra. A z 11 metrów nie pomylił się Márton Eppel, choć Tobiasz wcale nie był daleko od skutecznej interwencji. Dziesięć doliczonych minut i pierwsze trafienie Legii. Też z przypadkowego rzutu karnego Gdyby Warta zdołała utrzymać takie prowadzenie, miałaby pewnie w szatni względny spokój. Nie zdołała. Sędzia Kos doliczył aż 10 minut, w trzeciej Dawid Szymonowicz zahaczył wbiegającego przed niego Ernesta Muçiego. A że działo się to w szesnastce, teraz to gospodarze dostali okazję na kontaktowe trafienie. I wykorzystał szansę Josue. Ta bramka była niezwykle ważna dla Legii, dająca jej nowy pokład sił. I pokazująca, że Wartę jednak można skarcić, mimo jej mądrej obrony. Zresztą po wznowieniu gry przez gości od środka znów spotkanie zostało przerwane, znów było nerwowo. Tym razem przez to, że rozpędzający się Eppel przebiegł obok Josue, a ten padł jak rażony na murawę. Trudno było dopatrzeć się jakiegoś niesportowego zachowania Węgra, kapitan Legii miał inne zdanie. Pokazywał też sędziemu-asystentowi, że ten chyba niedowidzi - sam więc zobaczył żółtą kartkę. Legia miała jeszcze siedem minut na wyrównanie przed zejściem do szatni, choć przecież bramka dla niej padła już w 50. minucie pierwszej połowy. Sędzia Damian Kos dołożył bowiem ostatecznie aż 12 minut - tyle było przerw z uwagi na pokazy pirotechniczne kibiców, analizę VAR czy urazy. Warta w głębokiej defensywie, Legia z szansami. Wykorzystała jedną Warta całą drugą połowę grała po "swojemu" - jak to zwykle czyni w starciach z zespołami, które chcą dominować. Blisko siebie, konsekwentnie, czasem "kradnąc czas". Ale też mądrze, rzadko dopuszczając rywala do bramki. Legia też miała z tym problem, choć w 54. minucie akcja Gila Diasa z Tomášem Pekhartem powinna zakończyć się wyrównaniem. Portugalczyk ładnie wyprowadził piłkę, Czech ją przejął, ale w polu karnym, spychany przez Tiru, nie zdołał oddać strzału. Dias dopadł do futbolówki, strzelił, ale trafił w... nogę Pekharta. W 63. minucie gospodarze dopięli jednak swego - muśnięcie piłki przed bramką, na bliższym słupku, przez Muçiego było świetne, ale dośrodkowanie Bartosza Kapustki - jeszcze lepsze. Teraz Warta broniła już remisu, Legia wciąż prowadziła grę i próbowała skruszyć obronę poznaniaków. Dwukrotnie zagrożenie stworzył wprowadzony po przerwie Marc Gual, pierwszą z nich Lis świetnie obronił. Więcej bramek jednak już nie było, a to nawet poznaniacy w 96. minucie mieli piłkę meczową. Uderzył Kajetan Szmyt, ale nieznacznie spudłował. Po Jagiellonii, Rakowie czy Pogoni Legia jest więc kolejnym klubem z czołówki, który stracił w tej kolejce punkty.