Dariusz Raczyński był piłkarzem, który miał zarazem wielkie szczęście i wielkiego pecha. Szczęście, bo w wieku niespełna 18 lat zdobył gola w drugoligowym debiucie w Lechii Gdańsk, której był wychowankiem - 16 marca 1980 r. 2-0 z Odrą Wrocław. Niedługo Biało-Zieloni opuścili szeregi II ligi, ale od 1982 r. nastąpiło wielkie odrodzenie - dwa kolejne awanse i powrót do Ekstraklasy w 1984 r. oraz zdobycie Superpucharu i Pucharu Polski (jako beniaminek II ligi) w 1983 r.- 21-letni Raczyński rozegrał 90 minut w finałowym meczu z Piastem Gliwice. Karierę piłkarską zawodnik łączył ze służbą wojskową, która w Polsce Ludowej była obowiązkowa. - Mogłem iść do Zawiszy Bydgoszcz, tam odbyć służbę, ale nie chciałem, wolałem być bliżej domu. Był w Lechii wtedy taki wojskowy, szef pułku Zawada i dzięki niemu dostałem przepustkę od godziny 0 do godziny 0. Największe szychy, zawodowi oficerowie nie mieli takich przepustek, nie mogli uwierzyć, że taki zwykły żołnierz jak ja, taką dostał. Po zdobyciu Pucharu Polski z Markiem Kowalczykiem dostaliśmy awans na starszych szeregowych - wspominał Dariusz Raczyński. Inną nagrodą za puchar była dla drużyny Lechii Gdańsk możliwość gry w I rundzie Pucharu Zdobywców Pucharów z wielkim Juventusem Turyn, który miał wtedy w składzie pięciu mistrzów świata oraz Michela Platiniego i Zbigniewa Bońka. Wtedy dał znać o sobie pech, o którym było na wstępie. Żołnierz Ludowego Wojska Polskiego nie mógł wyjechać za granicę. Nawet do krajów Układu Warszawskiego. - Nie wypuszczono mnie nawet na przedsezonowe zgrupowanie na Węgrzech. Wszystkie najlepsze wyjazdy przeszły mi koło nosa! Do Turynu też nie pojechałem razem z rezerwowym bramkarzem Markiem Woźniakiem, mimo że miałem pewne miejsce w składzie. Za to esbeków pojechało dwóch na każdego piłkarza - opowiadał Raczyński. W rewanżu z "Juve" zawodnik wystąpił tylko przez 25 minut, zastępując Ryszarda Polaka. W tym meczu nie nie zagrał również Krzysztof Górski, który zdobył bramkę w finale Pucharu Polski z Piastem Gliwice. Dariusz Raczyński nie żyje. Miał 60 lat - Trener Jerzy Jastrzębowski mówi któregoś razu: "Raczyński i Górski niesiecie wodę". Krzysiek Górski spod tego swojego wąsa odparł: "Dla pana to chyba Pan Górski". Wszyscy w śmiech. "Jastrząb" nie lubił jak ktoś podważał jego autorytet. Podczas treningu się starli, Górski się spakował, wyjechał z Gdańska i więcej nie zagrał. Na mnie też to się odbiło i w rewanżu wszedłem tylko z ławki. Gdy do Lechii przyszedł trener Wojciech Łazarek, dla Raczyńskiego zabrakło miejsca w Gdańsku. Odszedł do II-ligowego Igloopolu Dębica, zresztą razem z nieżyjącym już Ryszardem Polakiem. Panowie przyjaźnili się. - Byliśmy w Wiśle w ośrodku "Startu" na obozie zimowym, jeszcze w czasach Lechii. Trenerzy Jastrzębowski i Gładysz zarządzili tzw. "małą zabawę biegową", co oznaczało jakieś 30 kilometrów w śniegu. Nagle zapadła mgła, padła komenda, że wracamy do ośrodka. Ja się z Ryśkiem Polakiem trzymałem, on coś słabo wyglądał. Na szczęście, Rysiek jak to on miał w kieszeni fajki. Jedzie jakiś ciągnik, zatrzymujemy go i pytamy: panie jak do Wisły? On na to - Chłopaki tu Slovakia! Do granicy nas podwiózł, potem PKS-em. Po 21 byliśmy dopiero z powrotem w Wiśle, trener "Jastrząb" cały w nerwach, czy nam się nic nie stało. Następnego dnia, żeby nas udobruchać, wzięli nas na disco. Dogadaliśmy się z barmanem, żeby nam dolewał ciociosanu. Barman pyta - co wy tak szybko pijecie? A Krzysiek Górski - na obozie jesteśmy, nad szybkością pracujemy. Z Dębicy Raczyński wrócił do Trójmiasta, grał (znów u trenera Jastrzębowskiego) w Arce Gdynia, z którą awansował na zaplecze Ekstraklasy. Po rundzie jesiennej sezonu 1988/89, Raczyński odszedł i dobrze przed 30-stką zakończył zawodniczą karierę. Przesiadł się na taksówkę. Potem przez długi czas dobrze prosperował, także w gastronomii. W ostatnich latach ciężko chorował. 12 października 2022 r. zmarł w wieku 60 lat. Maciej Słomiński, Interia