Tylko najwięksi optymiści liczyli, że mecz w Częstochowie będzie ozdobą dziewiątej kolejki PKO Ekstraklasy. Legia grała o pozycję lidera, ale jej styl daleki jest od nazwania go efektownym. Trener Kosta Runjaić stawia na efektywność i jak na razie Legia źle na tym nie wychodzi. Z kolei Raków po zaciętych bojach w kwalifikacjach Ligi Konferencji notuje znaczny spadek formy - w poprzedniej kolejce uległ aż 0:3 Cracovii. Te obawy o poziom okazały się słuszne. W pierwszych 45 minutach dobrego futbolu w Częstochowie było niewiele. Obie drużyny czyhały na błędy rywala i okazję do kontrataku. W grze Legii nie było temperamentu. Goście gubili się przy wyprowadzeniu piłki. W środku pola przegrywali walkę z gospodarzami. Na dodatek lewe skrzydło Legii w ogóle nie istniało. Filip Mladenović skoncentrowany był na defensywie, a Makana Baku wdawał się w niepotrzebne dryblingi, które przegrywał. Najczęściej przy piłce byli dwaj piłkarze, grający na prawej stronie zespołu gości - Matthias Johansson i Paweł Wszołek. I to do nich Runjaić mógł mieć największe pretensje po pierwszej połowie. Do Wszołka o nieskuteczność, ale trzeba przyznać, że sytuacje, które psuł, wypracowywał sobie sam. Johansson natomiast dał się wyprowadzić w pole Iviemu Lopezowi. Sfrustrowany Szwed Hiszpan w 30. min wymusił faul na Szwedzie i sędzia Szymon Marciniak po szybkiej weryfikacji VAR wskazał na "jedenastkę". Lopez przechytrzył Kacpra Tobiasza uderzając z całej siły w środek bramki i gospodarze objęli prowadzenie. Gol niestety nie odmienił obrazu spotkania. Ostatni kwadrans pierwszej połowy był brzydki, pełen fauli, w których przodował mocno sfrustrowany Johansson. W ostatniej minucie doliczonego czasu gry przed fantastyczną szansą stanął Vladislavs Gutkovskis, który w niewytłumaczalny sposób spudłował z dwóch metrów na pustą bramkę, stojąc blisko lewego rogu brami Tobiasza. Po przerwie Runjaić zaryzykował i zostawił na boisku Johanssona. Zdjął Baku, w którego miejsce pojawił się Patryk Sokołowski, który miał wzmocnić środek pola. Trzy gole w końcówce Pierwsi groźną sytuację mieli po przerwie gospodarze. W 52. min z 16 metrów uderzył po ziemi Lopez, ale Tobiasz fantastycznie obronił. W 62. min groźnej kontuzji doznał pomocnik gospodarzy Szymon Czyż, który walcząc o górną piłkę z Bartoszem Sliszem, źle spadł i opuścił boisko na noszach. Faule - z tego możemy zapamiętać ten mecz. W grze nie było płynności, bo każda akcja w obie strony kończyła się faulem. Raków nie wyglądał jak kandydata na mistrza Polski, ale Legia na jego tle wyglądała jeszcze gorzej. W zespole gości można wyróżnić tylko Tobiasza. W 79. min bramkarz nie był jednak w stanie uratować swojego zespołu. Patryk Sokołowski zgubił piłkę przed polem karnym. Trafiła ona do Bartosza Nowaka, który w sytuacji jeden na jeden pokonał Tobiasza. Zanotował tym samym prawdziwe "wejście smoka", bo na boisku pojawił się dosłownie chwilę wcześniej. W doliczonym czasie gry Legia przestała się bronić i gospodarze to bezlitośnie wykorzystali. Najpierw Fabian Piasecki w 91. min przepchnął Rafała Augustyniaka i podwyższył na 3:0. Chwilę później kolejna kontra, osamotniony w obronie Nawrocki i Nowak z bliska trafia na 4:0. Legia nie zdobyła punktu i nie awansowała na pozycję lidera. Po trzech wygranych z rzędu zanotowała drugą porażkę w sezonie. Raków już chyba zapomniał o niepowodzeniu w europejskich pucharach i powoli włącza się do pogoni za liderującymi w lidze - Wisłą Płock, Pogonią Szczecin i Legią. Ma do nich tylko jeden punkt straty i zaległy mecz w zapasie.