Przegrał w tej kolejce Raków Częstochowa, przegrała Pogoń Szczecin, wygrała tylko Jagiellonia Białystok - wyścig o mistrzostwo Polski od kilku tygodni dostarcza wielu zaskakujących rezultatów. Także z udziałem Lecha Poznań, który nie potrafi wykorzystać wpadek rywali. I po ostatniej porażce z Puszczą Niepołomice znów pojawiły się wątpliwości, czy trener Mariusz Rumak jest w stanie choćby wprowadzić ten zespół do europejskich pucharów. Gdyby stracił punkty także i w Łodzi, w Poznaniu doszłoby już raczej do radykalnych ruchów. Tyle że dla ŁKS ten mecz był właściwie ostatnią deską ratunku. Kolejny raz wygrała Puszcza, Korona rozgromiła Radomiaka, strata do "bezpiecznej" Warty Poznań urosła już do dziesięciu. A do tego "Zieloni" mają jeszcze w poniedziałek mecz ze spokojną już Stalą Mielec. Porażka z Lechem? To jak wyrok dla ŁKS na pięć kolejek przed końcem sezonu. Obiecujący początek Lecha, raptem... pięć minut. A później ŁKS pokazał swoje atuty Lech był przez pół godziny w pierwszej połowie dramatycznie słaby. Dokładniej zaś, pierwsze pięć minut rozegrał tak jak planował, później przez pół godziny jakby nie było go na boisku. Zaczął niby tak jak przed tygodniem w Krakowie starcie z Puszczą Niepołomice - aktywnie na połowie łodzian, pressing dawał skutek, ŁKS miał problem z wyjściem z akcją. Tyle że już pierwsza sytuacja łodzian sprawiła, że cała pewność siebie uszła z gości, a mogła dać ŁKS bramkę. Engjëll Hoti uderzył z dystansu, nie był to mocny strzał, ale Bartosz Mrozek wypuścił piłkę. I zanim zdołał ją całkowicie nakryć, dopadł do niej Kay Tejan - trafił tylko w słupek. Później bramkarz gości źle rozpoczął też akcję, znów dał okazję łodzianom, wreszcie w 14. minucie popisał się interwencją po ładnym uderzeniu Kamila Dankowskiego. Gracze ŁKS byli po prostu piłkarsko lepsi - lepiej reagowali w fazach przejściowych, wykorzystywali ogromną dziurę w pomocy Lecha. No i doskonale piłkę wyprowadzał Dani Ramirez, a Hiszpan był przecież kiedyś, choć krótko, gwiazdą Lecha. A później w bramkę nie trafił jeszcze Rahil Mammadow. ŁKS - Lech Poznań. Pierwszy strzał gości w... 35. minucie. A już za chwilę prowadzili Lech otrząsnął się dopiero po 35. minucie - sygnałem był... pierwszy strzał w meczu, Mikaela Ishaka. Za chwilę kapitan "Kolejorza" po raz trzeci z rzędu zdobył bramkę - wykorzystał precyzyjne dośrodkowanie Eliasa Anderssona, ale też chaos w defensywie ŁKS, bo obok Szweda był jeszcze Antonio Milić. Było to najciekawsze sportowe wydarzenie w tej części gry, chwilę później zaś doszło do takiego, których w sporcie być nie powinno. W środkowej strefie boiska zasłabł nagle Dani Ramirez, najlepszy w ekipie łodzian. Sytuacja wyglądała dramatycznie, piłkarz ŁKS został odwieziony do szpitala, ale gdy zwożono go z murawy, pokazał palcem, że odzyskał przynajmniej świadomość. Jesienią w meczu Lecha z ŁKS podobna sytuacja spotkała Afonso Sousę z Lecha. Dobry początek drugiej połowy. Dwa gole i dwie żółte kartki. Tyle że dla jednego piłkarza ŁKS stracił więc reżysera swoich ataków, zastąpił go Thiago Ceijas. I to on został antybohaterem drużyny w drugiej połowie, gdy ŁKS walczył już niemal o życie. Lech zaczął bowiem tę drugą część dobrze, po zagraniu Anderssona Filip Marchwiński pokonał Dawida Arndta - zrobiło się 2:0. Łodzianie szybko uzyskali kontakt, Tejan wykorzystał rzut karny za faulu na Huseinie Baliciu. Wydawało się, że słabemu tej wiosny Lechowi mogą jeszcze zrobić sporo kłopotu. I wtedy do akcji wszedł Ceijas - najpierw sfaulował Jespera Karlstroma, po chwili ściął Radosława Murawskiego. Dwie źółte kartki i w 67. minucie nie było go już na boisku. Lech miał już komfortową sytuację - prowadził, grał w przewagę, świetną okazję na 3:1 zmarnował też Filip Szymczak. A do tego grę przerywały - dwukrotnie - pokazy pirotechniczne kibiców obu drużyn. Gdy grę wreszcie udało się wznowić na dobre, ŁKS... zaczął odważnie atakować. Tego Lecha, który miał liczebną przewagę i ponoć gra o mistrzostwo Polski. I kibice ŁKS w końcu ryknęli z radości, gdy w 86. minucie z prawej strony dorzucił Tejan, a Stipe Jurić z bliska wpakował piłkę do siatki. Wynik był sensacyjny, ale łodzianom tak naprawdę niewiele dawał. Potrzebowali zwycięstwa, tak jak i Lech. Sędzia Sylwestrzak dorzucił dziewięć minut - to była szansa dla obu ekip. I gdy zaczęła się ta pierwsza, Lech zdobył trzecią bramkę, znów za sprawą Marchwińskiego. Po rzucie rożnym Joela Pereiry - uderzył raz, Arndt obronił, uderzył więc drugi. I tym razem skutecznie. Do młodzieżowego reprezentanta Polski rzucili się z gratulacjami wszyscy koledzy, przybiegł nawet trener Rumak. Tym razem Lech już okazji nie wypuścił, awansował na drugie miejsce w tabeli.