Z nieco większą werwą w ten mecz wszedł Śląsk, głównie za sprawą bardzo energicznego w pierwszych minutach Johna Yeboaha. Po jednej z jego akcji gospodarze powinni mieć zresztą świetną okazję do zdobycia gola, ale zabrakło ruchu w polu karnym ze strony jego kolegów, a zamykający wszystko Janasik źle wypuścił sobie piłkę i Zagłębie ostatecznie wyszło z tego bez żadnego szwanku. Miedziowi obudzili się po niespełna kwadransie, pokazując, że w przeciwieństwie do swoich kibiców mogli się we Wrocławiu pojawić. Ławniczak zdecydowanie wygrał pozycję przy dośrodkowaniu z rzutu rożnego i strzałem głową sprawdził refleks Leszczyńskiego. Ten okazał się całkiem niezły, bo mimo ruchu w lewą stronę golkiper Śląska zdołał czujnie zostawić rękę i odbić próbę rywala. Brak komunikacji utrudnia życie Śląskowi Leszczyński uratował Śląsk raz, ale drugi raz już nie był w stanie. Wrocławianie wykonywali rzut rożny, zrobili to nie najlepiej i jeden z zawodników Zagłębia wybił piłkę byle dalej od własnego pola karnego. Nie przewidywał jednak pewnie, że Nahuel kompletnie nie dogada się z Leszczyńskim co do tego, kto powinien do tej bezpańskiej piłki ruszyć i dzięki temu jako pierwszy dopadnie do niej Damjan Bohar. Słoweniec cierpliwie poczekał na wsparcie, zagrał do nadbiegającego Kacpra Chodyny, a ten precyzyjnym strzałem dał Zagłębiu prowadzenie, którego zespół Waldemara Fornalika już do przerwy nie wypuścił. Quintana pozbawiony ładnego gola, wyśmienite wejście Żivca Jeśli Śląsk pierwszą połowę zaczął nieźle, to wydawało się, że drugą zaczął wyśmienicie. Kilka minut po wznowieniu gry Patrick Olsen najpierw źle dośrodkował z rzutu rożnego, ale po chwili piłka do niego wróciła i Duńczyk zdecydowanie się poprawił zagrywając ostrą piłkę w pole karne. Tam sprytem wykazał się Caye Quintana, który piętą zmienił kierunek lotu piłki, totalnie myląc Jasmina Buricia. Kiedy jednak piłkarze Śląska cieszyli się z wyrównania, w wozie VAR trwało rysowanie linii. Powtórki pokazały, że przed drugim dośrodkowaniem Olsen był na minimalnym spalonym i zamiast radości na stadionie we Wrocławiu był pomruk niezadowolenia. Nieuznany gol zadziałał negatywnie na gospodarzy, którzy wyglądali, jakby ktoś pozbawił ich sporej części energii i chęci do gry. To był idealny układ dla Zagłębia, które mogło spokojnie się bronić i wyczekiwać swojej szansy w ataku, a ta przyszła bardzo szybko. Najpierw jednak Fornalik zdecydował się wprowadzić nowe siły, a jednocześnie zostawić pierwiastek Słowenii w swoim zespole, więc za Bohara wszedł Sasza Żivec. Kilka minut później na prawej stronie dobrze urwał się Bartłomiej Kłudka i dośrodkował na mniej więcej dwunasty metr od bramki Śląska. Porażająca w tej sytuacji była bierność obrońców, którzy kompletnie nie orientowali się, co dzieje się w ich szesnastce i tylko patrzyli jak Żivec najpierw przyjmuje piłkę, a następnie spokojnym strzałem podwyższa prowadzenie Zagłębia. Zapowiadała się więc spokojna końcówki dla gości, którzy jednak sami sobie mogli ją popsuć. Znów w ruchu był VAR, który pokazał, że Bartolewski przy próbie powstrzymania strzału wprowadzonego po przerwie Exposito pomagał sobie ręką, w efekcie nie tylko mieliśmy rzut karny dla Śląska, ale dodatkowo obrońca Zagłębia wyleciał z boiska. Olsen mógł dać sobie i kolegom szansę na uratowanie tego spotkania, Burić miał jednak w tym temacie inne zdanie i znakomicie go wyczuł. To było niejako dopełnienie postawy gospodarzy w tym meczu - niby próbowali, nic im z tego jednak nie przyszło. Przychodziło z kolei Zagłębiu i tak było też na koniec tego spotkania. Znów nie popisali się obrońcy Śląska, których drugim imieniem w tym meczu była opieszałość. W doliczonym czasie gry skorzystał z tego Tomasz Pieńko, z łatwością najpierw wchodząc slalomem w pole karne, a po chwili pewnym strzałem kończąc upokorzenie Śląska. Po takim meczu aż chciałoby się napisać - on znowu to robi! "Waldek King" po meczu uśmiechnął się szeroko, bo lepszego debiutu nie mógł sobie wymarzyć. Marazm Śląska z kolei jak trwał jesienią, tak wydaje się, że trwać może dalej w rundzie rewanżowej.