Zanim w 1978 roku trafił do Wisły Kraków, gdzie jego kariera zaczęła galopować, a zespół był wtedy naszpikowany gwiazdami i istniało niebezpieczeństwo, że Marek Motyka nie przebije się do wyjściowego składu, jego kariera zawisła na włosku. Marek Motyka naznaczony rodzinnymi tragediami w młodym wieku Jako 18-latek nabawił się w meczu kontuzji złamania dwóch żeber, a gdyby na miejscu zabrakło lekarza, a pod jego nieobecność koledzy nieumiejętnie udzielili mu pomocy, dziś nie tylko moglibyśmy nie wspominać bardzo udanej kariery wychowanka Soły Żywiec. - Koledzy z drużyny myśleli, że mam jakiś problem z żołądkiem, więc trzeba mnie unieść, żebym złapał oddech. Lekarz surowo zabronił, bo złamane żebra mogły przebić przeponę i to byłby mój koniec - wspomina na łamach "PS". W reprezentacji Polski Marek Motyka zadebiutował 17 lutego 1980 roku w przegranym 0:1 meczu z Marokiem. Tylko w tym jednym roku zaliczył swoje wszystkie występy z orzełkiem na piersi, kończąc kadrowy rozdział z dorobkiem ośmiu spotkań. Bardzo bogata była i jest jego kariera trenerska, która łącznie liczy kilkanaście klubów. W tym wielkich firm, jak "Biała-Gwiazda" i Górnik Zabrze, ale także tych z niższych poziomów rozgrywek. Zanim mógł realizować się na obu niwach, zawodniczej i szkoleniowej, przeszedł wielką szkołę życia. A jego charakter wykuwał się w deficytowej rodzinie, u boku nadużywającego alkoholu ojca, przez przedwczesną śmierć ukochanej mamy. - Ojciec bardzo dobrze zarabiał, lecz wszystko przepijał. Jeszcze gorzej, że gdy sobie wypił, źle nas traktował. Włączała mu się agresja, nieraz uciekaliśmy z domu. Mama miała z nim ciężkie życie, ale była bardzo dzielna. (...) Mama nagle poczuła się źle, choć wcześniej nigdy nie narzekała na zdrowie. Wreszcie pobrali jej krew do badania, bo pracowała w przychodni i każdy widział, że wygląda coraz gorzej. Wracała akurat do domu, gdy przyszły wyniki. Zaawansowana białaczka - przejmująca opowiada Motyka "Przeglądowi Sportowemu". Marek Motyka o śmierci siostry: Pierwszy raz widziałem ojca tak przygnębionego i płaczącego Jego mama z chorobą, od czasu diagnozy, walczyła przez trzy tygodnie. Przed śmiercią syn był świadkiem rozmowy telefonicznej, które trwale wyryła się w jego pamięci, a wtedy była największym ciosem. Traumatycznych przeżyć nie było końca. Ojciec Motyki nadal sięgał po alkohol, ratunkiem w wychowaniu wnuka była babcia, ale pan Marek sam imał się prac fizycznych, aby zarobić na jedzenie i życie. W końcu z ojcem nieco odbudował relacje, ale niestety ten nie wyszedł z choroby alkoholowej. W tamtym czasie na rodzinę spadła kolejna tragedia, w wypadku samochodowym zginęła 24-letnia siostra Marka Motyki wraz z mężem. - Pewne sprawy spowodowały, że do ojca potem dotarło, że jego zachowanie było powodem tych strasznych nieszczęść. Pierwszy raz widziałem go tak przygnębionego i płaczącego. Zbyt późne były te łzy... Zmarł na raka krtani w wieku 60 lat - opowiedział 65-latek.