Klęska z Zagłębiem w Lubinie była porażającą puentą dla najbardziej utytułowanej drużyny w Polsce ostatniej dekady. Projekt stworzenia zespołu z graczy zaciężnych zaczął rozpadać się już kilkanaście miesięcy temu, gdy Wisła stworzona przez Holendrów Roberta Maaskanta i Stana Valckxsa przegrał batalię o awans do Ligi Mistrzów. Łatwo szydzić z Wisły Łatwo dziś szydzić z właściciela klubu Bogusława Cupiała, trzeba jednak przyznać, że w ostatnich latach nikt w Polsce nie stworzył drużyny tak silnej, jak on. A skoro najwybitniejsi polscy gracze Żurawski, Frankowski, Kosowski, Szymkowiak, czy Głowacki nie zdołali wprowadzić krakowskiego klubu do Champions League, Cupiał, w akcie desperacji miał prawo postawić na obcokrajowców. Ich porażka w decydującym starciu z APOELem w Nikozji była jednak początkiem końca projektu, który dziś stanął w obliczu kompromitacji. 12. miejsce w tabeli, ujemny bilans bramkowy, to dla kolosa takiego jak Wisła, przystępującego do rozgrywek z trzecim budżetem w Ekstraklasie, totalna katastrofa. Wydaje się, że trzeba budować wszystko od początku. Problem polega na tym, że w Krakowie zaniedbano wychowanków. Nie mam wątpliwości, że futbolem rządzą mody. Na przykład moda na utrzymywanie się przy piłce zaszczepiona przez Barcelonę w całej Europie. Kiedyś zależało na tym tylko Hiszpanom i Holendrom, niemal notorycznie przegrywającym wszystkie wielkie wyzwania. Dziś nawet Niemcy i Włosi uznali, że "possesion" to klucz do sukcesów, choćby taki sposób gry w piłkę nie był zgodny z tradycją w obu krajach. Aspiracje polskiego piłkarza W Ekstraklasie kilka lat temu zapanowała moda na piłkarzy z zagranicy. Jeden z obecnych wiceprezesów PZPN, kiedyś rządzący klubem z przekonaniem opowiadał, że solidnej drużyny opartej na graczach wyszkolonych w Polsce stworzyć się nie da. Polscy gracze uchodzili za pazernych, futbolowych analfabetów, tak postrzegali ich pracodawcy i kibice. Właściciel Cracovii Janusz Filipiak mówił otwarcie, że aspiracje polskiego piłkarza nie sięgają wyżej niż skóry, fury i komóry. Liczba obcokrajowców zatrudnianych w Ekstraklasie systematycznie rosła aż do sezonu 2010-2011, kiedy na polskich boiskach zadebiutowało 93 graczy zagranicznych i tylko 47 Polaków. Potem liczba przyjezdnych zaczęła sparać. Rok Euro 2012 był dla naszych klubów wręcz znakomity, po raz pierwszy od 41 lat dwa z nich (Legia i Wisła) przetrwały w rozgrywkach europejskich aż do wiosny. Droga donikąd Moda na obcokrajowców malała, zapewne z powodu kryzysu, a może też ze względu na świadomość, że na dłuższą metę to droga donikąd. Dziś liderująca w tabeli Legia stoi młodymi, polskimi graczami, a Radovic z Ljuboją są tylko jej uzupełnieniem. Tymczasem zaledwie 2,5 roku temu, gdy klub dostał od miasta nowy stadion, szefowie ruszyli po piłkarzy do Brazylii, Argentyny, Portugalii i na Bałkany. Miała być "Drużyna o jakiej marzyłeś", wyszła piłkarska pokraka, wspomnienie Manu, Cabrala, czy Mezengi budzi dziś pusty śmiech nie tylko w Warszawie. Klub z Łazienkowskiej, który jeszcze nie tak dawno bez mrugnięcia okiem pozbył się tak marnie rokującego piłkarza jak Robert Lewandowski, szczyci się wychowankami. Nie tylko gra Legii wzmaga modę na młodych. To samo jest z Górnikiem Zabrze, gdzie w skromniutkich warunkach zabłysła gwiazda trenerska Adama Nawałki. W Krakowie nie miał szans na pracę, były to dla niego zbyt wysokie progi, dziś zespół z Zabrza patrzy na Wisłę z wyżyn tabeli ligowej. Najbardziej niewiarygodny jest jednak przykład Polonii Warszawa, która przetrwała tylko dlatego, że kibice GKS Katowice odrzucili "przeszczep". Przez ostatnie lata Józef Wojciechowski sprowadzał na Konwiktorską gwiazdy i gwiazdki, jak szalony szastał groszem, miotał się, stworzył słynny klub Kokosa, który na zawsze pozostanie najbardziej żywym wspomnieniem jego działalności w Ekstraklasie. Nie osiągnął nic, poza stanem totalnej frustracji. Teraz, gdy w klubie zapanował umiar, trener jest własny i tani, tak jak większość graczy, okazało się, że indywidualności Wszołka, czy Teodorczyka eksplodowały na poziom reprezentacyjny. Został objawieniem Modę na Polaków podsyca selekcjoner Waldemar Fornalik. Do Turcji na sparing z Macedonią zabrał Dominika Furmana i Daniela Łukasika, których do niedawna nie odróżniali od siebie nawet kibice Legii. Jakub Kosecki zagrałby już zapewne w eliminacjach mundialu w Brazylii, gdyby nie kontuzja. Traktowany jak syn swojego ojca, w końcówce sezonu stał się wręcz objawieniem Ekstraklasy. A przecież Legia wciąż czeka na powrót do gry Rafała Wolskiego. Zwrot nastąpił dosłownie w ostatnich miesiącach, jeszcze przed Euro 2012 selekcjoner Franciszek Smuda jak desperat szukał graczy naturalizowanych po całej Europie. Dziś wspominamy to niemal jak prehistorię. Żadna moda nie jest dobra a priori, ale ta na młodych, polskich graczy musi przemawiać do kibiców. Bez zmiany systemu szkolenia w reprezentacjach i klubach Polska pozostanie futbolową prowincją odwiedzaną przez piłkarzy, których odrzucili bogatsi. Oczywiście gracze tacy jak Arkadiusz Milik z Górnika, czy Karol Linetty z Lecha nie powinni dostawać niczego za darmo, to byłoby sprzeczne z świętą zasadą rywalizacji. Ale kibic naturalnie ściska kciuki, żeby umieli wygrać swoją szansę. Moda na Polaków musi znaleźć swoje uzasadnienie na boisku, bo tak nasze kluby, jak i drużyna narodowa wymaga jeszcze masę wysiłku, by podnieść się z kolan. Wydaje się jednak, że zdecydowanie lepiej wychowywać niż kupować, zwłaszcza tam, gdzie na zakupy nie ma środków. Dlatego sukces Polonii, czy Górnika to znakomita wiadomość dla postronnego kibica. Istotne jest przecież nie tylko to, kto zawojuje Ekstraklasę, ale co wywalczy potem w rywalizacji europejskiej? Mistrzem Polski ktoś jest co roku, a potem cierpimy zbiorową traumę w pucharach, gdzie tego lata Śląsk okazał się piłkarskim karłem, a rewelacyjny Ruch dostał ciężkie lanie od Viktorii Pilzno. Brak stabilizacji Być może wychowankowie polskich klubów potrafią to zmienić, ale przedwczesne obwieszczanie przełomu byłoby nie na miejscu. Problemem Ekstraklasy jest brak stabilizacji. Nie da się przewidzieć, jak rewelacyjna Polonia będzie wyglądała już na wiosnę. Bez cierpliwości niczego zbudować się nie da, dokonania drużyny Piotra Stokowca z jesieni będą miały sens tylko wtedy, gdy nastąpi ich dalszy ciąg. Na razie jego praca przyniosła rewelacyjne efekty, łatwo ją jednak zniweczyć, tak jak osiągnięcia Nawałki i innych. Niedawno takim samym objawieniem jak oni był Michał Probierz, dziś beznadziejnie próbujący utrzymać Bełchatów w Ekstraklasie. W piłce zdecydowanie łatwiej coś zniszczyć niż zbudować. Patrząc na Wisłę i Polonię gołym okiem widać, że to nie tylko kwestia pieniędzy, przynajmniej na krótką metę. Obecna sytuacja drużyny Cupiała nie unieważnia ośmiu tytułów mistrzowskich Wisły zdobytych w ostatnich 13 latach. Ale w futbolu nie da się żyć przeszłością, tę gorzką lekcję przerabiamy od ćwierć wieku. Autor: Dariusz Wołowski <a href="http://dariuszwolowski.blog.interia.pl/?id=2414751">Dyskutuj z autorem na jego blogu</a>