INTERIA.PL: Mecze w weekendy i święta, godziny spędzone w podróży po kraju. Czy trener ligowy może być praktykującym katolikiem? Wojciech Stawowy: - Dla mnie najważniejszy jest Pan Bóg, on w moim życiu zajmuje pierwsze miejsce. Muszę znaleźć czas na to, żeby się pomodlić i pójść do kościoła, nawet gdyby skutkowało to tym, że nie ma mnie na śniadaniu, obiedzie, czy rozbieganie prowadzą moi asystenci. Wtedy robię lepszą rzecz, niż siedząc na stołówce i zajadając parówki czy spaghetti z piłkarzami. Przed naszym ostatnim ligowym meczem z Legią byłem rano w kościele, wstałem jako pierwszy i poszedłem się pomodlić. Sportowcy modlą się o wygraną w najbliższych zawodach? - Najczęściej za klub i zespół. Oddaję każdy mecz Panu Bogu, prosząc go o zdrowie dla piłkarzy. Powiedzenie "jak trwoga to do Boga" nie trafia do mnie. On sam wie, co jest w danej chwili najbardziej potrzebne. Nie ma sensu prosić go o wygraną. Wiara wymaga poświęcenia i dyscypliny. Czy są takie momenty, kiedy może ona przeszkadzać? - Nie ma takiej możliwości, ona tylko pomaga. Nawet kiedy są w niej ostre zasady. Najlepiej wiedzą o tym osoby, które są głęboko wierzące. Kiedyś mówiono, że nasz piłkarz Saidi Ntizabonkiza, który jest muzułmaninem podczas ramadanu gorzej gra. Wcale tak nie jest. Często z nim o tym rozmawiałem. Mówił mi, że się lepiej czuje nie pijąc i nie jedząc w dzień, niż w sytuacji kiedy odżywiał się regularnie. To brzmi pewnie mało wiarygodnie, ale jeśli praktykuje się taki zwyczaj od dzieciństwa i mocno w niego wierzy, to może on tylko pomóc. Wiara i modlitwa może sprawić, że jesteśmy w stanie wspiąć się na wyżyny swoich możliwości? - Ludzie, którzy całe życie poświęcają Panu Bogu są w stanie zajść bardzo daleko, robiąc wiele dobrych rzeczy. Najważniejsze w człowieku jest jego sumienie, to ono determinuje jego drogę życiową. Wiara faktycznie jest tak ważna? - Oczywiście. Uczy jak być dobrym i sprawiedliwym człowiekiem. Bardzo mi zależy na tym, żeby nikogo nie skrzywdzić. Czy panu Bóg towarzyszył od zawsze, czy też było jakieś wydarzenie, które umocniło w panu wiarę? - Bóg jest ze mną od urodzenia. Tak zostałem wychowany przez rodziców. Wartości katolickie były w moim domu szczególnie ważne. Cieszę się, że w taki sposób przygotowano mnie do życia. Ja robię to samo z moimi dziećmi. Powiedział pan kiedyś, że dalej czuje to, iż Cracovia jest ukochanym klubem Ojca Świętego. - Uczucie to wzrasta we mnie, kiedy przypomnę sobie audiencję u Jana Pawła II w Watykanie. Jego zainteresowanie naszym klubem i wiedza o piłkarzach dosłownie powaliły mnie z nóg. Ciężko nawet wyrazić to słowami, po prostu trzeba by było tam być. Czuję, że jest nad tą drużyną Opatrzność Ojca Świętego. W jaki sposób ją pan odczuwa? - Chociażby w tym, jak radzimy sobie na boisku, jak wyglądała nasza sytuacja jeszcze w poprzednim sezonie, gdy graliśmy w pierwszej lidze. Pamiętamy, że droga awansu nie była usłana różami. Jako osoba mocno uduchowiona, czuję, że Opatrzność była wtedy z nami. Dookoła mówi się, że krzyż dzieli a nie łączy. Przykładów mamy całe mnóstwo - chociażby próba zdjęcia krzyża z Sejmu, czy usunięcie go sprzed Pałacu Prezydenckiego. Jak to wygląda w szatni klubu piłkarskiego? - Krzyż na pewno łączy. Mamy zawodników różnych wyznań. Szanujemy to, wspólnie w sferze duchowej uzupełniamy się. To jest jednak sprawa bardzo indywidualna, bo wcale nie jest tak powiedziane, że krzyż musi wisieć w szatni. To wewnętrzna sprawa. Jeśli drużyna to akceptuje, czuje, że jest jej to potrzebne to tak. Nie jest tak, że przychodzę do szatni z krzyżem, staję na drabinie i biorę gwóźdź i młotek i go wieszam. Tak mówiono, kiedy pracował Pan w GKS Katowice. - Plotki rozpowiadali złośliwi mi ludzie. Są tacy, którzy lubią się nabijać i drwić, ale to nie jest mój problem. Jeśli ktoś będzie z tego powodu się ze mnie śmiał, to nic na to nie poradzę. Nigdy nie wyprę się swojej wiary i wartości. A wracając do tego, co było w GKS-ie, decyzję o krzyżu podjęła drużyna z kapelanem, ja ją zaakceptowałem. Modlitwę w szatni, podobnie zresztą jak to jest w Cracovii prowadzi kapelan. Dziś Wigilia Bożego Narodzenia. Jak będzie ona wyglądać u rodziny Stawowych? - Spędzę ten okres z rodzicami, rodzeństwem, żoną i dziećmi. To bardzo cenny dla nas czas, podoba nam się ich specyfika i atmosfera. Chciałbym tylko, żeby święta w Sieprawiu, gdzie mieszkam, były białe. Bardzo lubię śnieg i to uczucie szczypiącego w policzki mrozu, kiedy idziemy na pasterkę. Lepienie uszek to łatwiejsze zadanie, niż rozpracowanie kolejnego ligowego rywala? - Zdecydowanie wybieram układanie taktyki. Przyznam szczerze, że choć umiem gotować, to z uszkami chyba bym sobie nie poradził. Podziwiam jak doskonale z ich przyrządzeniem radzą sobie moja mama, teściowa i żona. Przygotowanie wigilii to naprawdę duża sztuka. Rozmawiał: Krzysztof Oliwa