Justyna Krupa, Interia: Jak wrażenia po pierwszych tygodniach pobytu w Wiśle Płock? Marko Kolar: - Cała drużyna świetnie mnie przyjęła. A ja dobrze się czuję w Polsce. Jeszcze w pełni nie zdążyłem poznać Płocka, ale jak niebawem przyjedzie moja dziewczyna, to może będzie czas więcej pozwiedzać. Wybrał pan Płock, bo ten akurat klub był najbardziej zdeterminowany w negocjacjach? - Dokładnie tak było. Płocczanie byli bardzo zdecydowani, bardzo szybko to wszystko się potoczyło. Bardzo mnie chcieli i ostatecznie podjąłem taką decyzję, by postawić na Płock. Pana początki w Holandii były naprawdę niezłe. W pierwszym sezonie grał pan w FC Emmen regularnie, udało się m.in. strzelić gola PSV Eindhoven. Wydawało się, że idzie to w dobrą stronę. Co się stało, że w kolejnym roku sytuacja uległa zmianie? - Pierwszy sezon rzeczywiście był bardzo dobry, wszystko się zaczynało układać. To spotkanie przeciwko PSV było rzeczywiście dla mnie jednym z najbardziej udanych, ale sporo było tych dobrych momentów. Natomiast później wiele rzeczy skomplikował COVID-19. Szkoda, naprawdę, bo myślę, że gdyby nie te problemy pozasportowe, to strzeliłbym w tym ostatnim sezonie jeszcze kilka bramek. I wtedy wszystko lepiej by wyglądało. Ten ostatni sezon generalnie był inny, niż ten pierwszy. Jako drużyna mieliśmy po ponad pięciu miesiącach zaledwie 6 punktów na koncie. Mnie z kolei nękały pewne urazy, to też wyłączyło mnie na jakiś czas z gry. A potem jeszcze na wiosnę dopadł mnie COVID-19. Nic nie szło w tę stronę, w którą chcieliśmy. A że kontrakt mi wygasał, to musiałem opuścić Holandię. Piłkarze różnie przechodzą zakażenie koronawirusem. Niektórzy musieli tylko odczekać przepisowy okres w izolacji, ale inni przez wiele tygodni nie mogli dojść do siebie. - Mnie przez kilka dni mocno bolało gardło, miałem gorączkę, a przede wszystkim czułem się bardzo zmęczony, nie czułem się na siłach, żeby wstawać, ciągle leżałem w łóżku. Później już było lepiej z każdym dniem, ale jeszcze przez jakieś trzy tygodnie po ustąpieniu tych najbardziej uciążliwych objawów nadal nie czułem, że wszystko jest w porządku. A jak się pan generalnie odnalazł w Eredivisie, w tamtejszym sposobie gry? Na ile różnice - w porównaniu z Ekstraklasą - są znaczące? - W Holandii przede wszystkim gra się dużo szybciej i jest w tej grze więcej piłkarskiej jakości. W polskiej Ekstraklasie bardziej bazuje się jednak na sile i fizyczności. Myślę, że nauczyłem się sporo w Eredivisie, a każda liga w CV to nowe doświadczenie. Zdecydowanie jednak jest to liga, w której dominuje szybka gra, a do tego częściej dochodzi się do sytuacji bramkowych, niż w Ekstraklasie. Drużyny w Holandii są bardzo ofensywnie nastawione. Do tego wszyscy starają się jak najczęściej grać po ziemi, nawet bramkarze. Zdecydowanie w Eredivisie bramkarze wyróżniają się bardzo dobrą grą nogami. Nasz golkiper też był naprawdę na świetnym poziomie pod tym względem. To są właśnie te różnice. Teoretycznie więc powinna to być liga dla takiego typu napastnika, jak pan. Jest pan przecież zawodnikiem z gatunku tych lubiących grać po ziemi, dynamicznym. Tymczasem po dwóch latach pańska przygoda z Eredivisie się zakończyła. - Tak, uważam, że to była w założeniu dobra liga dla mnie. Dlatego żałuję, że ten pierwszy sezon nie potoczył się jeszcze lepiej, bo może ostatecznie bym trafił do jeszcze mocniejszego klubu. Ale nie ma co dywagować, bo czasu się nie odwróci. Zobaczymy, co będzie dalej. Podobną drogę, jak pan obrał ostatecznie też pana dawny kolega z Dinama Zagrzeb i z Wisły Kraków, czyli Tibor Halilović. On z kolei niedawno trafił do Heerenveen, też błysnął pięknym golem strzelonym PSV na starcie. - Myślę, że Tiborowi bardzo pasuje ta liga, on jest w końcu zawodnikiem o wysokich umiejętnościach technicznych. W swojej pierwszej rundzie w Eredivisie radził sobie bardzo dobrze i mam nadzieję, że teraz będzie jeszcze lepiej. Po rozstaniu z FC Emmen myślał pan o powrocie do ojczyzny? - Nie chciałem jeszcze wracać do Chorwacji, wolałem dalej rywalizować za granicą. Ale z Holandii na tym etapie nie miałem konkretnej oferty. A z Krakowa, z pana byłego klubu, był jakiś kontakt? - Tak, był kontakt ze strony Wisły Kraków. Ale ostatecznie nie wyszło, tak to bym określił. A jest pan zaskoczony, że krakowski klub ostatnio gra tylko o utrzymanie w lidze? Gdy pan odchodził, to Wisła kończyła sezon w środku tabeli i miała ambicje na więcej. A tymczasem od tego momentu sportowo krakowianie tylko się cofnęli, a nie zrobili zapowiadanego kroku do przodu. - Tak, widziałem, co się działo, bo kiedy tylko mogłem, to oglądałem mecze "Białej Gwiazdy". I rzeczywiście Wisła wciąż nie jest tam, gdzie powinna być, przynajmniej według oczekiwań. Ale myślę, że w kolejnych sezonach w końcu się to uda. W Płocku kilku graczy z Bałkanów w szatni pan ma, więc problemów z aklimatyzacją być nie powinno. Rozmawiał pan już z trenerem Maciejem Bartoszkiem, jak dokładnie widzi pańską rolę w zespole? Wiadomo, że pana nominalna pozycja to "dziewiątka", ale może pan grać też na skrzydle. - Jest z kim pogadać w "naszym" języku. To pomaga, ale najważniejszy i tak jest fakt, że już wcześniej, w Krakowie, nauczyłem się polskiego. W efekcie mogę bez problemu rozmawiać z Polakami, nie czuję się tu jak obcokrajowiec. Co do pozycji na boisku, to najlepiej się rzeczywiście czuję na "dziewiątce" ale jeśli tylko trener będzie chciał, to jak najbardziej mogę grać na skrzydle. Jeśli Legia Warszawa awansuje do kolejnej rundy w eliminacjach Ligi Mistrzów, ma szansę trafić na Dinamo Zagrzeb, czyli klub w którym pan się szkolił piłkarsko. Obecnie drużynę tę dostał do prowadzenia Damir Krznar, który w Dinamie w różnych rolach funkcjonuje już od lat. Dobrze pan zna tego szkoleniowca? Uważa pan, że będzie kontynuował pomysł na grę Zorana Mamicia, mającego ostatnio kłopoty z prawem? - Myślę, że Dinamo zawsze chce grać piłką. W ostatnim sezonie w europejskich pucharach potrafili przecież odprawić taką potęgę, jak Tottenham Hotspur. Wygrywali z naprawdę świetnymi drużynami. Na pewno będą chcieli kontynuować więc ten pomysł, ten sposób gry z czasów trenera Mamicia. Co do trenera Krznara, to rzeczywiście go znam, on jest moim krajanem, bo też jest z regionu Zagorje, z Zaboka. Znam go jeszcze z czasów, gdy tak naprawdę byłem dzieciakiem. Choć to nie on mnie ściągał do Zagrzebia. To ciekawe, że Dinamo nie zdecydowało się zatrudnić żadnego bardziej doświadczonego i uznanego szkoleniowca, tylko postawili na kogoś, kto od dawna był częścią klubu. - Cieszę się, że tak się stało, bo to zawsze fajnie, jak ktoś z twojej rodzinnej miejscowości dostaje szansę zrobienia kariery. W Dinamie uznali, że nie chcą obcokrajowca, wolą postawić na Chorwata. Podoba mi się takie podejście. Z drugiej strony w ostatnim czasie niektórzy ciekawi gracze opuścili Zagrzeb, choćby młody talent Josko Gvardiol. Może to jest moment, w którym teoretycznie da się z Dinamem powalczyć? Mówię tu o możliwej rywalizacji z Legią. - Myślę, że Dinamo jest zdecydowanie faworytem w tej sytuacji. Gvardiol rzeczywiście odszedł, wcześniej np. Dani Olmo, ale oni mają zawsze nowych zawodników w zanadrzu, gotowych do zastąpienia poprzednich gwiazd. I to zawodników na podobnym poziomie. Myślę, że nie jest to wcale słabszy zespół, niż w poprzednim sezonie. A jak pan ocenia występ kadry Chorwacji na ostatnim Euro 2020? Można chyba mówić o sporym rozczarowaniu, choć akurat reprezentant Ekstraklasy Josip Juranović wypadł pozytywnie. Niektórzy jednak twierdzą, że za mało rezerwowych dostało taką szansę. Tacy gracze, jak Josip Brekalo czy Mislav Orszić dostali ją za późno? - Josip zagrał bardzo dobrze. Kiedy dostał szansę, to wykorzystał ją na sto procent. Indywidualnie rozegrał bardzo dobry turniej. Natomiast jako drużyna nie zagraliśmy tak, jak wszyscy oczekiwali, stać nas, Chorwatów, na dużo więcej. W tym momencie - nie wiem, dlaczego - nie potrafiliśmy tego pokazać. Teraz możemy dywagować, kto powinien grać, ale selekcjoner w tamtych warunkach podjął taką, a nie inną decyzję. Po fakcie każdy może być mądry. Nie znamy wszystkich uwarunkowań. Rozmawiała: Justyna Krupa