INTERIA.PL zaprasza na tekstową relację na żywo z tego meczu Relację na żywo można też śledzić na urządzeniach mobilnych W Krakowie zapanowało oczekiwanie na wielkie zwycięstwo "Białej Gwiazdy". Wszyscy wyglądają triumfu nie na zasadzie sprawienia niespodzianki, tylko oczywistości. Mało kto spogląda na to, że pogrążona w kryzysie finansowym Wisła ma znacznie mniejszy potencjał piłkarski od stabilnego pod względem materialnym Lecha. Dzisiaj Wisła ma przewagę być może na dwóch pozycjach (np. w życiowej formie jest stoper Arkadiusz Głowacki), na kolejnych dwóch jest remis, ale na pozostałych dominuje "Kolejorz". To rzecz jasna nie przesądza, że wygra drużyna z Poznania, gdyż w futbolu decyduje zespół, a nie suma umiejętności jego piłkarzy. Tym bardzie, że Lech słabo wszedł w sezon, jego liderzy nie prezentują tego, na co ich stać, a Wisła wręcz przeciwnie - u siebie jeszcze nie wygrała, lecz jakościowo jej gra uległa znaczącej poprawie. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że wiślacy grają lepiej niż wskazywałyby na to nazwiska piłkarzy, które jeszcze na wiosnę niczym szczególnym się w lidze nie wyróżniały. Teraz wiślacy tworzą monolit, który tanio skóry nie sprzeda nikomu. W Lechu drzemie jednak spory potencjał, jego piłkarze w tak prestiżowym starciu zechcą się pokazać z jak najlepszej strony. Na wyżyny swych możliwości zechce się wspiąć Kolumbijczyk Manuel Arboleda, który pod batutą Smudy grał pierwszej skrzypce zarówno w Zagłębiu Lubin, jak i w Lechu. Gdy Franz przeniósł się z "Miedziowych" do Lecha, w telefonie Smudy odzywał się często głos Manuela: "Trenerze, ja też Poznań, ja Poznań". Do transferu w końcu doszło, później wdzięczny Arboleda pisał na koszulce: "Dziękuję Jezus, dziękuje Smuda". Dzisiaj Smuda i Arboldea stoją po przeciwnych stronach barykady. Każdy jest fachurą w swojej branży. O godz. 18 na Reymonta w Krakowie będzie ciekawie! Zobacz wyniki, terminarz i tabelę T-Mobile Ekstraklasy