Justyna Krupa, Interia: Niedzielne zwycięstwo nad Legią Warszawa cieszy was chyba tym bardziej, że udało się Wiśle w końcu zachować czyste konto "z tyłu". Serafin Szota, obrońca Wisły Kraków: - Jak najbardziej. Morale byłoby jeszcze lepsze, gdybyśmy poprzednio nie stracili bezsensownie tego gola w Łęcznej i zagrali oba te ostatnie mecze na "zero z tyłu". Natomiast, jakby nie patrzeć, Legia to aktualny mistrz Polski, oni byli faworytem. W takim meczu to sama przyjemność zagrać. - Spotkanie z Legią było tak naprawdę tylko początkiem prawdziwego maratonu, który czeka was teraz w terminarzu. Lechia Gdańsk z nowym trenerem, Lech Poznań, Pogoń Szczecin... - Terminarz nie jest łatwy, ale pokazujemy, że jesteśmy naprawdę dobrą drużyną. Jeśli chodzi o ten mecz z Legią, to pierwsza połowa była bardzo dobra w naszym wykonaniu. W drugiej wiedzieliśmy, że Legia mocniej zaatakuje, postawiła na trzech - w teorii - napastników: Mahira Emreliego, Tomasa Pekharta i Rafaela Lopesa. Mieliśmy świadomość, że postawią wszystko na jedną kartę. Szukaliśmy swoich szans w kontrataku i uważam, że to był bardzo mądry, inteligentnie rozegrany i dojrzały mecz w naszym wykonaniu. Wydaje mi się, że takim spotkaniem pokazaliśmy, że mamy potencjał, dobrą drużynę i możemy coś fajnego osiągnąć. Jeżeli poprzemy to wszystko pracą i determinacją, oczywiście. - Przypominam sobie ten mecz z Legią, który rozgrywaliście na wiosnę w Warszawie. Wówczas "Wojskowi" byli jeszcze bardziej rozkojarzeni, bo byli już po zrealizowaniu celu na poprzedni sezon. A jednak wtedy nie byliście w stanie powalczyć o coś więcej, niż bezbramkowy remis. Również pod względem jakości i atrakcyjności gry to, co zobaczyliśmy w ostatnią niedzielę w waszym wykonaniu znacznie przewyższa tamtą Wisłę z wiosennego meczu. - Tak, pamiętam dobrze tamto spotkanie. Uważam, że jako drużyna poszliśmy mocno do przodu. Zarówno jeśli chodzi o utrzymanie się przy piłce, jak i inne aspekty. Ten niedzielny, wygrany mecz z Legią był - wydaje mi się - bardzo przyjemny dla oka. Była to taka wizytówka ekstraklasy. Uważam, że naprawdę zrobiliśmy postęp na przestrzeni tych kilku miesięcy za kadencji trenera Adriana Guli i wydaje mi się, że to widać gołym okiem. Dużo zdrowia i serducha zostawiliśmy na boisku. Na trybunach było tylu ludzi, którzy chcieli zobaczyć nasze zwycięstwo, że nie było rady - musieliśmy wygrać. - Zastanawiam się, na ile system gry trenera Guli i jego wizja futbolu po części przypomina to, co zna pan z czasów pracy z Jackiem Magierą? Wielokrotnie ciepło się pan wypowiadał o stylu pracy trenera Magiery, obaj lubią ofensywną piłkę. - Kiedy rozmawiałem z trenerem Gulą i jego sztabem, powiedziałem im, że w przeszłości pracowałem z trenerem Magierą i widzę dużo podobieństw. W sumie dalej z nim współpracuję, bo z trenerem Jackiem mam bardzo dobry kontakt i cały czas dzwonimy do siebie, trener ma pewne spostrzeżenia, co do mojej osoby. Wiadomo, każdy szkoleniowiec ma pewne swoje wyjątkowe cechy. Ale to, co mi imponuje zarówno w trenerze Jacku, jak i w Adrianie Guli, to fakt, że bardzo pozytywnie starają się podejść do wszystkich tematów. Pozytywne nastawienie do życia - to są szczegóły, ale one przekładają się potem na to, że przychodzisz z uśmiechem do klubu. Wiadomo, jak było w Wiśle pół roku wcześniej. To już jest temat zamknięty, ale taka pozytywna zmiana w głowach sprawia, że można potem przełożyć to na boisko. To jest - uważam - klucz do sukcesu. - Na wiosnę zaliczył pan kilka występów w Ekstraklasie, ale pańska gra sprawiała wrażenie bardziej nerwowej. Teraz widać u pana większą pewność siebie w poczynaniach, a na to też pewnie ma wpływ sytuacja w drużynie i właśnie przygotowanie mentalne? - Dużo ludzi o mnie zapomniało. Można powiedzieć, że postawili na mnie krzyżyk. Ale ja zawsze miałem taką cechę, że nigdy się nie poddawałem. Patrząc na to wszystko z boku, pracowałem, czekałem na kolejne szanse. W pewnym momencie dostałem je, ale na wahadle, gdzie to nie do końca była moja pozycja. Choć wiadomo, że nawet gdyby trener Hyballa wystawił mnie na bramce, czy na "dziewiątce", to moim zadaniem jest wyjść na boisko i pomóc drużynie. Tak starałem się robić. Teraz moim zadaniem jest to, żeby dawać z siebie wszystko, by zespół wygrywał, bo to jest najważniejsze. Trzeba pamiętać, że wyniki indywidualne trzeba poprzeć sukcesami zespołu. Jeżeli drużyna będzie dobrze wyglądać, to i indywidualności mogą pójść w górę. - Rozmawiałam ostatnio z Yawem Yeboahem, który wprost przyznał, że w poprzedniej rundzie filozofia Petera Hyballi nie funkcjonowała najlepiej - w odniesieniu do drużyny, ale i do niego. Chyba nie jest w tym podejściu odosobniony? - Od każdego trenera można się czegoś nauczyć. Natomiast to pozytywne podejście trenera Guli, o którym mówiłem, zespołowi teraz na pewno pomaga. Choć też nie jest pozytywne do przesady, bo zdarza się, że pojawią się ostrzejsze słowa i to jest normalne i potrzebne w piłce. Tak samo potrzebna jest też rozmowa - merytoryczna rozmowa z każdym zawodnikiem. I trener Gula to stosuje. - Czego szczególnie Gula wymaga od stoperów? - Rola stopera trochę się zmieniła na przestrzeni kilku ostatnich lat. Jesteśmy teraz już bardziej odpowiedzialni za wyprowadzanie piłki, nie jesteśmy już tylko od typowo defensywnych zagrań. Wiadomo, że każdy trener ma swoje spostrzeżenia dotyczące pracy stopera. W pierwszej kolejności jesteśmy oczywiście odpowiedzialni za to, by nic nie wpadło do bramki. Ale w dużym stopniu odpowiadamy za dostarczenie piłki linię wyżej. Ważne jest też to, by dobrze się komunikować, podpowiadać i nieustannie być agresywnym. - Co dokładnie się zmieniło w grze defensywnej Wisły w stosunku do wcześniejszych meczów, że tracicie mniej goli? Nikt nie chce podważać umiejętności młodzieżowca Mikołaja Biegańskiego, ale mimo wszystko on się dopiero uczy Ekstraklasy, a z doświadczonym bramkarzem Pawłem Kieszkiem za plecami obrońca może się czuć nieco pewniej? - Zarówno "Biegan", jak i Paweł bardzo dobrze wyglądają w treningu. Wydaje mi się, że to jest tak naprawdę bez różnicy, który z nich stanie między słupkami. Wcześniej Mikołaj pokazał się z dobrej strony, a ostatnio Paweł uratował nam kilka razy tyłek. Co więc miało wpływ na poprawę tej dyspozycji drużyny? Trenerzy wiedzą to najlepiej. Uważam, że w żadnym momencie nie można było nam odmówić zaangażowania. Trafiliśmy po prostu na słabszy dzień w Mielcu, gdzie powinniśmy byli tamten mecz "zamknąć" już w pierwszej połowie, wykorzystując nasze sytuacje. Denerwuje mnie też to, jak się odbiera mecz w Łęcznej - że Górnik to nie jest rywal, z którym można się liczyć. Osobiście uważam, że takie mecze są właśnie paradoksalnie najtrudniejsze do rozegrania - gdy rywal zamknie się w polu karnym i trzeba walić głową w mur. Takie spotkania są najcięższe dla piłkarza i chwała nam za to, że tam wygraliśmy, po naprawdę dobrej grze. To już jednak historia. Zrobiliśmy naprawdę wielki progres i szkoda w sumie, że teraz przed nami przerwa reprezentacyjna, bo chciałoby się teraz tych meczów grać właśnie jak najwięcej. - Nie wymagam, żeby mi pan teraz powiedział, że w defensywie Wisły zmieniło się to, że wszedł do pierwszego składu Serafin Szota i to pomogło - wiadomo, że najlepiej, by podobne opinie wygłaszali ludzie z zewnątrz. Ale nie da się ukryć, że to były chyba takie mecze, na które pan czekał od początku pobytu w Wiśle? - Ja czekałem na swoją szansę dwa lata. Niejeden by się już poddał, zmienił klub. Ale cały czas pracowałem i w końcu ta szansa przyszła. A co do tej opinii wyżej - to nie jest prawda. Moim zadaniem było po prostu to, by w momencie, gdy dostaję szansę gry w pierwszym składzie, to pozytywną komunikacją, pracą, ustawieniem, zaangażowaniem pomóc zespołowi. Drużyna jest na pierwszym miejscu. - Skoro wspomina pan o tym, że inny by coś zmienił - był latem temat wypożyczenia z Wisły? - Był taki temat wypożyczenia do innego klubu. Rozmawiałem jednak z trenerem Gulą po okresie przygotowawczym i powiedział mi, że chce, abym został. Mówił, że dobrze się prezentuję i że nie wyobraża sobie, żebym gdzieś poszedł. Wiadomo - po tym, jak dwa lata czekałem na swoją szansę, to człowiek ma z tyłu głowy taką myśl, że trzeba gdzieś szukać minut. Powiedziałem, że jeżeli przez kolejny rok moja sytuacja będzie wyglądała tak, jak dotychczas, to może być ciężko. Nie chciałem stracić kolejnego roku, ale zaufałem trenerowi. Zostałem i na razie jestem zadowolony. Ale jeszcze bardzo dużo pracy przede mną, jestem tego świadomy. Wiem, gdzie popełniam błędy. Cały czas nad tym pracuję. Na szczęście jest sztab, który chce pomóc zawodnikowi, wysyła analizy, dzwoni. Na pewno jest to dobre miejsce do rozwoju i trzeba jak najwięcej czerpać. - To ciekawe, że mówi pan, że to dobre miejsce do rozwoju, bo długo Wisła miała łatkę klubu, który właśnie nie jest najlepszym miejscem do tego, by młodzi piłkarze przebijali się tu na poziom Ekstraklasy. Teraz wydaje się, że to się powoli zmienia, choć opinie są nadal podzielone. - Szczerze mówiąc, nie wiem, jaką Wisła ma opinię w środowisku pod tym względem. Na pewno trudniej jest się przebić do pierwszej drużyny Wisły, niż do wielu innych klubów. Bo jednak Wisła Kraków to jest potężny klub, jak na polskie warunki. Nie mówię tu może o porównaniu z klubami z aktualnego polskiego topu, ale o reszcie. Nie zastanawiam się jednak nad tym, bo ja też nie uważam się już do końca za młodego zawodnika. Jako młodzieżowca mnie się już nie da wliczyć. - To dobrze, że podkreśla pan, żeby już o panu w tych kategoriach nie myśleć, bo w Polsce rzeczywiście lubimy długo mówić o piłkarzach, że są młodzi, perspektywiczni, a na Zachodzie 22 - 23 lata to już optymalny wiek do robienia kariery. - Osobiście cieszę się, że skończył mi się wiek młodzieżowca. Wcześniej cały czas była ta łatka, że nabijam punkty, że gra, bo młody. Cieszę się, że już nie mieszczę się w tym limicie wiekowym i że to już za mną. - Chciałam jeszcze wrócić do postaci Jacka Magiery. Jak pan odbiera jego powrót do Ekstraklasy i przygodę Śląska Wrocław w europejskich pucharach? Kiedyś wspominał pan, że Jacek Magiera jest potrzeby ekstraklasowej piłce i rzeczywiście krótko potem zatrudnił go Śląsk. - Wiem, że to był cel trenera Jacka - by grać w Europie. Śląsk w europejskich pucharach fajnie się zaprezentował. Trener Jacek robi dobrą robotę, życzę mu powodzenia i trzymam za niego mocno kciuki. Tylko wiadomo - żeby ta Wisła była zawsze przed tym Śląskiem... Rozmawiała: Justyna Krupa Anna Lewandowska zadała szyku na urodzinach Roberta Lewandowskiego. Odsłoniła tatuaż! - pomponik.pl