- Nie ukrywam, że objęliśmy zespół tylko na dwa mecze, ale dla sportowca i każdego trenera zadaniem zawsze jest zdobycie pełnej puli. Liczyliśmy, że przy zwycięstwie i przy szczęściu na innych stadionach uda nam się zagrać w ostatnim meczu z Legią o mistrzostwo. Niestety tak się nie stało. Targają nami emocje - analizował na gorąco Rafał Ulatowski, trener Lecha Poznań. Spotkanie miało niesamowity przebieg. Lech prowadził, dwa razy trafił w poprzeczkę i miał przewagę, ale wszystko rozstrzygnęło ostatnie kopnięcie piłki. Wykonał je Paweł Brożek, który na pożegnanie z Reymonta pięknym strzałem zdobył wyrównującą bramkę. - To mecz, który będę pamiętać do końca życia, szczególnie jeśli chodzi o końcówkę... Ale najpierw spotkanie było przerwane z powodu odpalania pirotechniki, potem osiem doliczonych minut i bramka wyrównująca Pawła Brożka. Jestem bardzo rozczarowany wynikiem, ale podbudowany grą - zaznacza Ulatowski. Szkoleniowiec Lecha przyznał, że wraz ze sztabem szkoleniowym mieli tylko 48 godzin na podniesienie zespołu po porażce z Jagiellonią Białystok w poprzedniej kolejce. - Nie możemy powiedzieć, że przeszliśmy obok meczu. Przyjechaliśmy do godnego przeciwnika, który chciał wygrać, co było widać od pierwszej minuty. Celem naszego sztabu było wyzwolenie sportowej agresji, ale nie tylko ona się w ostatnich minutach wyzwoliła, co było widać. Bardzo chcieliśmy wygrać i to nas boli. Nic tak nie buduje atmosfery w drużynie jak zwycięstwa - zaznaczył Ulatowski. - Sami jesteśmy sobie winni, że nie wygraliśmy tego meczu. Nie potrafiliśmy w doliczonym czasie gry utrzymać prowadzenia. Ten rezultat boli, bo chcieliśmy bardzo wygrać, Wisła nie miała bowiem sytuacji, po której byśmy drżeli - dodał szkoleniowiec. Ulatowski przyznał jednak, że Lech sam sobie jest winien. - Gdyby nasi rezerwowi nie wbiegli na boisko [z powodu awantury na murawie], to nie byłoby doliczonego czas gry. Proste - stwierdził. Piotr Jawor