Justyna Krupa, Interia: Zorganizowany z okazji jubileuszu 115-lecia Wisły Kraków sparing z SSC Napoli wypadł zgodnie z waszymi oczekiwaniami? Zaakcentowaliście na nim obecność innych sekcji TS Wisła, nie tylko piłkarskiej. Jarosław Królewski, współwłaściciel Wisły Kraków i członek zarządu TS Wisła: - Jesteśmy zadowoleni z frekwencji, bo w środku tygodnia to zawsze niewiadoma. Bardzo się cieszymy, że tak wiele osób, całymi rodzinami oglądało to spotkanie i że tak wielu przedstawicieli różnorakich sekcji TS przybyło na to wydarzenie. To oznacza, że mają wciąż Wisłę w sercu. Uważam, że mecz był sukcesem organizacyjnym, a w kontekście tego "szału covidowego" różnie to bywa. Natomiast w kontekście TS i innych sekcji, to nie po to staramy się w Towarzystwie działać wraz z Tomaszem Jażdżyńskim, by teraz je pominąć w imprezie jubileuszowej. Wisła to przecież jeden z nielicznych multisekcyjnych klubów w Polsce. W TS wiele rzeczy jest do zrobienia i myślę, że wkrótce takie dobre rzeczy tam się wydarzą. W dopięciu kwestii przyjazdu Napoli do Krakowa odgrywał jakąś rolę Piotr Zieliński, czy on akurat nie musiał wam pomagać w tej sprawie? - Jeśli chodzi o organizację tego meczu, to chapeau bas dla Macieja Bałazińskiego i Dawida Błaszczykowskiego, bo oni ten temat analizowali i przygotowali wspólnie z zespołem i to zarówno wcześniej w przypadku planów związanych z Borussią Dortmund, czy w przypadku tematu FC Barcelony, bo m.in. to te kluby przewijały się, jeśli chodzi o drużyny, które mogły do nas zawitać. Wielką pracę wykonał również, Tomek Jażdzyński, który zaangażował TS, a także zespół Beaty Mordarskiej z Agencji Veneo, który przygotował rewelacyjne koszulki. Akurat tego rywala do tej pory nie było w Krakowie. To dobre również z perspektywy wielu fanów Napoli w Polsce. Wydaje mi się, że Piotr Zieliński nie uczestniczył bezpośrednio w negocjacjach dotyczących organizacji samego meczu, natomiast oczywiście bardzo się cieszymy, że przywitał nas w filmiku promocyjnym. To jest istotne, bo pokazuje, że szanuje polskie kluby. Pamięta, skąd się wywodzi i że w drużynach naszej ligi, dokładnie w Zagłebiu zaczynał poważną karierę. To jest budujące. To postawa godna naśladowania, że nie odcina się od korzeni. Temat sparingu z Borussią jeszcze powróci? - Jakbym miał obstawiać, to jestem przekonany, że do takiego meczu kiedyś dojdzie. Niestety teraz jest tak, że cała Europa jest pokiereszowana koronawirusem. Kluby nie są tak otwarte na pewne rzeczy, jak kiedyś. W przypadku Borussii czekaliśmy przede wszystkim na to, jak potoczą się losy terminarza, w związku m.in. z Pucharem Niemiec. Zdecydowaliśmy się na Napoli i wydaje nam się, że to była ostatecznie dobra decyzja. Natomiast osobiście liczę, że do meczu z BVB w przyszłości dojdzie. Sparing z Napoli pokazał, że mimo przerwy w treningach z zespołem, sporo drużynie wciąż może dać Felicio Brown Forbes. Może nie ma co na siłę się go pozbywać? - Mamy podobną wizję, na dziś nie wypychamy nikogo specjalnie z Wisły Kraków. Nie jest tak, że pewne rzeczy będziemy robić na siłę. Z każdym zawodnikiem rozmawiamy, jak widzi swoją przyszłość - by zawodnicy byli przekonani do ewentualnego odejścia. Natomiast gdy chcemy walczyć o nieco wyższe pozycje, nie jest tak, że już w tym okienku musimy kogoś koniecznie sprzedać, żeby utrzymać płynność finansową. Będziemy do kwestii transferowych podchodzić spokojnie. Jeśli do takiego transferu z klubu dojdzie, to w porządku. Jeśli nie - to też jest OK, bo będziemy mieć kolejnego napastnika w kadrze. Z drugiej strony, Brown Forbes mentalnie był już jedną nogą poza zespołem, jak on sam się w tym odnajduje? Czy jest gotów zostać w Wiśle ewentualnie na kolejną rundę? - Myślę, że tak. To jest bardzo dobry zawodnik i wysokiej klasy profesjonalista. Ci bardziej doświadczeni gracze przywykli, że w piłce następują różne zmiany kolei losu, nie zawsze zależne od nich. Wracając do kwestii Towarzystwa Sportowego Wisła. Można byłoby zapytać brutalnie, po co wam w ogóle to ryzyko w postaci angażowania się w wielosekcyjny TS? Przecież nie jest tajemnicą, że przez lata panował tam bałagan organizacyjny, a w finansach jest tam nie tyle dziura, co prawdziwy krater. - Szczera odpowiedź powinna być taka, że czasem zastanawiamy się, czy mamy wystarczająco dużo narzędzi, by pomóc. Natomiast po głębszych analizach nie widzimy dzisiaj klubu piłkarskiego jako bytu oddzielnego wobec całej historii Wisły Kraków. Mieliśmy takie hasło, że chcemy, by Wisła była zawsze razem, cała. I dlatego chcemy, by sukces Wisły piłkarskiej rezonował na inne sekcje. Dlatego powoli, może czasem - z różnych względów - ociężale będziemy pracować nad tym, by inne sekcje się odbudowały. To, że podczas obchodów jubileuszu 115-lecia prezentujemy te sekcje, zapraszamy je, by opowiedziały nieco światu o sobie, świadczy o tym, że mamy plany wobec nich. Oczywiście jest kilka problemów. I szczerze mówiąc jest ich więcej, niż myśleliśmy. Nawet powiem, że w niektórych aspektach są one trudniejsze i cięższego kalibru, niż były w wcześniej w Wiśle piłkarskiej. Natomiast powalczymy o to, by je jakoś rozwiązać. Jeśli się to uda - w co głęboko wierzymy, bo po to się zaangażowaliśmy - to i dla TS może się w przyszłości rozpocząć nowy rozdział. Jest jeszcze bardzo dużo pracy. Przede wszystkim chodzi o kwestie finansowo-organizacyjne, które były zawierane w przeszłości, a które są dużą kulą u nogi dla całego Towarzystwa. Wiem, że rozważaliście zatrudnienie w TS osoby, która zajęłaby się Towarzystwem od strony czysto menedżerskiej. Kogoś w podobnej roli, w jakiej kiedyś w piłkarskiej Wiśle funkcjonował Piotr Obidziński. Zwłaszcza, że w TS brakuje ludzi potrafiących zarządzać sportem. Zrezygnowaliście z tego pomysłu? - Wierzymy, że teraz jest taki etap, w którym nasz wkład i zaangażowanie - moje i Tomasza Jażdżyńskiego - jest ważniejszy, niż zaangażowanie osoby z zewnątrz, która nie będzie rozumiała pewnych niuansów. Uważamy, że zatrudnianie teraz osoby, która miałaby przyjść na grunt, który nie jest jeszcze choć minimalnie "posprzątany", jest bezcelowe. My sami nie wiemy jeszcze, jak pewne sprawy rozwiązać i czy w ogóle da się je rozwiązać w takim stopniu, jak nam zależy. Trudno byłoby, aby ktoś z zewnątrz zrobił to za nas. Podsumowując, to jest pomysł, który można byłoby realizować po wstępnych "porządkach" w TS, kiedy uda się odpowiedzieć na te najbardziej nas nurtujące pytania. Ale na pewno nie poddamy się, będziemy walczyć. W TS można jednak usłyszeć, że brakuje dobrej komunikacji z nowym zarządem i że ludzie nie wiedzą, jakie macie plany co do dalszych losów Towarzystwa. - Wprowadziliśmy pewną rzecz, której pewnie dawno w TS nie było. Wspólnie z Tomaszem w pierwszym tygodniu każdego miesiąca organizujemy spotkanie ze wszystkimi sekcjami, gdzie omawiamy bieżące sprawy. Analizujemy wówczas, co jest problemem, jaką mamy bieżącą sytuację. Każdy może zebrać kwestie, które go nurtują i zapytać nas wówczas, o co chce. Dlatego zniwelowałbym ten zarzut. Na dziś kluczowe jest jednak to, by rozwiązać problemy na poziomie umów, które są dość poważne. To nam zaprząta głowę w stu procentach. Sekcją TS, która była najbardziej medialna i miała największą rozpoznawalność wśród kibiców, była koszykówka żeńska. Koszykarki zyskały wręcz własną bazę kibiców i pytanie, jak teraz nie utracić tego potencjału. Bo jeżeli ta sekcja nadal będzie skazana na niebyt na wyższym poziomie rozgrywkowym, ta baza zostanie pewnie utracona. Zamierzacie podjąć działania, by jednak zgłosić drużynę do I ligi? - Ja i Tomasz Jażdżyński, przy wsparciu spółki piłkarskiej i jej zarządu będziemy się starali pomóc i już pomagamy, choć nie trąbimy o tym w mediach. Będziemy starali się zbudować odpowiednią strategię. Natomiast ten okres odkrywania nowych rzeczy w TS jest dla nas naprawdę dość ciężką przeprawą. Wydawało nam się, że wraz z Tomaszem wiele już widzieliśmy w piłkarskiej Wiśle. Natomiast tutaj przekonujemy się, że są jeszcze inne kategorie problemów, równie poważnych. Na ten moment to pozostaje jednak naszą wewnętrzną, strukturalną tajemnicą. Tyle, że w przypadku koszykówki, czy siatkówki terminy naglą. Jeżeli teraz nie podejmie się pewnych działań, to cały sezon będzie stracony. - W kontekście siatkówki, na pewno wesprzemy żeńską siatkówkę finansowo. Rozmawiałem z Magdaleną Śliwą, jesteśmy na coś umówieni. Będzie moja pomoc - tak, by siatkarki rozpoczęły sezon, jak należy, żeby nawet można było się bić o coś więcej. Tomasz Jażdżyński z kolei wsparł sekcję koszykówki, zresztą nie pierwszy już raz nam się to zdarza. Dzięki temu wystartują w kolejnym sezonie. - Jeśli chodzi o żeńską koszykówkę, zaskakujące było to, że nie odcięliście się od problemów z przeszłości i zarządzanie sekcją nadal powierzacie tej samej osobie, która nie poradziła sobie z tym zadaniem w poprzednich latach. Mowa o Dorocie Gburczyk. - Chcielibyśmy się dowiedzieć, co się w TS w ostatnich latach dokładnie zdarzyło. Poznać perspektywę tych osób, które tam były, również pani Doroty. Z jakimi problemami mierzyli się zarządzając sekcjami itd. Jeżeli chcielibyśmy zreformować TS - zakładając, że jesteśmy osobami myślącymi - to dla nas ważne jest, by wiedzieć, co w historii poszło nie tak. Tak, by nie popełniać tych samych błędów. Chcielibyśmy mieć pełny obraz tego, co było zawalone i na podstawie tego decydować. Za wcześnie jest natomiast, by na dziś podejmować kluczowe decyzje o naszym dalszym zaangażowaniu, formie tego zaangażowania itd. Tomasz Jażdżyński wykonuje ogromną pracę w TS, dużo większą, niż ja. Tak, by formalnie okiełznać to, co się działo przez ostatnie lata. On jest jednym z większych zwolenników tego, by Wisła była jedna. Trzeba uporządkować te sprawy od strony formalnej, by dało się to stowarzyszenie prowadzić. Chcielibyśmy, żeby to nie było stowarzyszenie opierające się na Jarku, Tomku, czy kimkolwiek innym, tylko żeby to była organizacja, która będzie funkcjonować systemowo. Choć problemów jest tak ogromnie dużo, że nie przypuszczaliśmy, że aż tak dużo. Jednym z problemów TS w poprzednich latach było to, że nie potrafiono korzystać z oferowanej Towarzystwu pomocy, np. ze strony byłych klubowych ikon, takich postaci, jak Ewelina Kobryn czy Justyna Żurowska-Cegielska. - My jesteśmy zdecydowanie otwarci na dialog. Jeżeli będziemy się czuć pewni w tym, że będziemy w stanie wyprowadzić TS z sytuacji, w której się obecnie znajduje, to na pewno zaprosimy wszystkich - całe to środowisko, również biznesowe, które jest wokół Wisły - do współpracy. Takie dyscypliny sportowe powinny być wspierane przez mikroprzedsiębiorców, osoby z pasją do danej dyscypliny. I wtedy może się to udać. Nie chcielibyśmy jednak na ten moment składać deklaracji, bo jeszcze dużo pracy przed nami. Ostatnio wystartowaliście z nową żeńską drużyną - z zespołem piłkarek. Niektórzy zastanawiają się, czy macie do tego infrastrukturalne możliwości - boiska itd. - Osobiście, jako zdeklarowany feminista, uważam, że to jest bardzo dobry pomysł na wielu płaszczyznach. Z mojej perspektywy to jest fajna szansa dla młodych piłkarek z regionu, które potem z Wisły mogą wyfrunąć gdzieś dalej, ale też po prostu realizować swoje pasje. Wiele kobiet obecnie gra w piłkę nożną, fascynuje się tą dyscypliną. Dlaczego nie miałyby swojej pasji realizować w Wiśle Kraków? Pewnie lepiej byłoby gdybyśmy startowali z wyższej ligi, ale myślę, że czasem dobrze jest przejść całą ścieżkę awansów od zera. Wisła ma łatkę klubu, który nie promuje odpowiednio młodych zawodników, zwłaszcza w kontekście transferów zagranicę. Utrwalają ten wizerunek kłopoty z zatrzymaniem młodych talentów w klubie, takie, jak w przypadku Pawła Stolarskiego, Konrada Handzlika czy ostatnio Aleksandra Buksy. To jest część szerszego problemu wizerunkowego Wisły, który powstał jeszcze za czasów Bogusława Cupiała. Jak chcecie to zmienić? - Nie chciałbym już komentować przypadku Aleksandra Buksy. Powiem tylko, że mieliśmy bardzo dobre relacje z byłymi menedżerami Olka Buksy, czyli z Pinim Zahavim i jego ekipą. Oni nie reprezentują już Aleksandra i to jest jedyny komentarz do tej całej sytuacji. Zawsze się mówi, że w Polsce ludzie piłki sobie z pewnymi rzeczami nie dają rady. Okazuje się, że nie tylko ci rodzimi. Ja bym przypadku Aleksandra Buksy nie zapisywał na nasze konto, bo on był niezależny od nas. Nie mieliśmy kart przetargowych w momencie, gdy zawodnik za moment kończyć miał 18 lat, co miało go nagle "przekonać" do Wisły Kraków. Natomiast patrzę na to, co robi Krzysztof Kołaczyk w Akademii, jak wielu młodych graczy zawarło umowę z Wisłą na poziomach juniorskich - to są często wyróżniający się zawodnicy w danym roczniku na skalę kraju, który chcieli przyjść właśnie do naszego klubu. Zrezygnowali z innych Akademii, bo wiedzą, że tu się dzieje wiele dobrego. Przypadki Piotra Starzyńskiego, Konrada Gruszkowskiego i innych pokazują, że w Wiśle da się grać i wypromować, jeśli się prezentuje odpowiedni poziom. Natomiast, jeśli mnie pani zapyta, czy my będziemy łamać naszą wiarę w zasady takie, jak honor, przywiązanie do barw klubowych, zaufanie, próbować stawiać jakiegokolwiek zawodnika ponad klub - to nie, nie będziemy. Jeśli nas ktoś krytykuje za to, że byliśmy w jakimś sensie naiwni, to odpowiadam: tak, my zamierzamy być cholernie naiwnymi osobami, które ufają ludziom. Nie wierzymy w budowanie klubu tak, by wiązać ludzi na siłę za pomocą prawnych kruczków, by bawić się w jakieś gierki. Chcemy opierać wszystko w Wiśle na partnerstwie. Jeśli ktoś tego nie podziela, prawdopodobnie nie będzie z nami współpracował. Jak patrzę na tę całą sytuację, to jestem rozczarowany odbiorem społecznym tego, bo dla nas kwestia zaufania, danego słowa czy przywiązania do barw klubowych jest kluczowa. Natomiast uważam, że Wisła zaczyna być naprawdę solidnym miejscem do rozwoju dla młodych piłkarzy. Rodzice zawodników podkreślają, że są pod wrażeniem tego, jak wygląda obecnie organizacja Akademii. Sukces CLJ, czyli wicemistrzostwo nie wzięło się z niczego. Problem w tym, że zewnętrzny odbiór Wisły i jej strategii wobec piłkarskiej młodzieży wciąż jest inny. Jednym z zarzutów Buksów wobec was było to, że nie macie drużyny rezerw, w której można byłoby ogrywać zawodników, którzy nie mieszczą się w pierwszym składzie. Rozważacie ponowne powołanie do życia zespołu rezerw? - Mamy pomysł, by rezerwy wróciły - prawdopodobnie już za rok. Jak najbardziej mamy takie plany, bo też piłkarzy mamy coraz więcej. Natomiast mówiąc szczerze, mimo tego hałasu medialnego wokół sprawy Buksy, nie widzimy żadnej różnicy na minus w naszym kontakcie z menedżerami czy młodymi zawodnikami. Ja bym się bardziej trzymał faktów, niż prób udowadniania, że ktoś miał problemy z przebiciem się do składu z różnych względów. Historii takich, jak Piotra Starzyńskiego, czyli graczy, którzy bez żadnych "handicapów", pokazują, że są w stanie dzięki ciężkiej pracy iść do przodu. Czy jednak po latach negocjacji i przeciągania liny w sprawie przyszłości Buksy - nie macie refleksji, że coś jednak należało zrobić inaczej, lepiej? Wyciągnęliście z tej sprawy jakieś wnioski na przyszłość? - Zawsze zaufanie będzie dla nas kluczowe w relacjach z każdym piłkarzem i z każdą osobą w Wiśle. To podstawa. Natomiast komunikacyjnie, na pewno można było zrobić wiele rzeczy lepiej. Błędem pewnie była wiara w to, że ta cała sprawa zakończy się sukcesem i dojdzie do podpisania umowy, na co się umówiliśmy. To jest dobra nauczka dla wszystkich. Wyciągniemy z tego wnioski, w kontekście podchodzenia do środowiska piłkarskiego. Szczerze bowiem powiem, że jednym z największych moich rozczarowań jest to, że zawsze myślałem, że w świecie piłki te wszystkie cnoty, jak walka za klub, sportowe ideały, są żywe. Nie spodziewałem się, że w branży piłkarskiej jest tak wiele klimatu z peruwiańskich telenoweli, dziwnych relacji, gierek. Jestem tym ekstremalnie zaskoczony. A propos komunikacji: pojawił się zarzut, że nie komunikowaliście się z kibicami wystarczająco transparentnie przy okazji sprawy Petera Hyballi i problemów związanych z pracą tego szkoleniowca w Wiśle. Sytuacja była ekstraordynaryjna, a do kibiców docierały strzępki informacji np. poprzez Instagram Vullneta Bashy. Może trzeba było bardziej otwarcie komunikować, w obliczu jakich problemów stanęliście? Obecny klub Hyballi, duński Esbjerg, wybrał inną formułę. - Jest im łatwiej po naszych doświadczeniach. Natomiast współpraca z Hyballą wbrew pozorom wiele nas nauczyła, również w kontekście poszukiwania trenera. Ta sytuacja dała nam wiele odpowiedzi na pytanie, czego chcemy w przyszłości uniknąć. Poza tym, ten przypadek z trenerem Hyballą pokazał nam, że nie da się wszystkich piłkarzy traktować tak samo. Będą potrzebowali różnych stymulatorów, jedni będą potrzebowali więcej treningu siłowego, inni - przeciwnie. Personalizacja jest tu bardzo ważna. Poza tym, patrząc przez te pół roku na Wisłę, która była nastawiona bardziej na walkę, agresję, długą piłkę do przodu, trochę się męczyliśmy. To nie było to, czego oczekiwaliśmy. Natomiast czy my - w miarę poznawania trenera - powinniśmy byli komunikować jasno o tym, co się dzieje wewnątrz szatni? Być może trzeba było pewne rzeczy zrobić wcześniej. Myślę jednak, że przede wszystkim nasi piłkarze stanęli na wysokości zadania, jeśli chodzi o komunikowanie tego, co działo się w szatni. Uważam, że ta sytuacja w Esbjerg pokazuje, że mieliśmy pewien dysonans między tym, co trener o sobie opowiadał, miał w CV, a co tak naprawdę było w praktyce jego atutem. Patrząc na to, co dzieje się w kolejnym jego klubie, decyzja o rozstaniu była dobra i cieszy, że była w miarę szybka. Jednym z największych problemów Wisły ostatnio jest wadliwy system biletowy oraz kłopoty kibiców podczas dnia meczowego. Zaskoczyło to pana? - Nie akceptuję tego, w jaki sposób ten system obecnie działa. To jest niedopuszczalne, by kibice mieli z tym systemem takie problemy. Jesteśmy w trakcie podejmowania decyzji, co dalej z tym zrobić. Ale w związku z tym, że dotyczy to też innych partnerów, to jeszcze spotkamy się, zobaczymy jakie są możliwości. Każdy jednak chyba widzi, że Wisła Kraków nie może pozwalać sobie na takie problemy związane z systemem biletowym. Czy dojdzie do zmiany firmy oferującej ten system? Decyzje jeszcze nie zapadły. Przeanalizujemy to, co stało się na inaugurację sezonu i podejmiemy dalsze działania. Natomiast z ciekawostek, zatrudniliśmy pierwszego w historii programistę w Wiśle. Jest to osoba, która docelowo będzie zajmować się tylko kwestiami związanymi z budową systemu "fan experience". Będziemy chcieli stworzyć spójną warstwę technologiczną dla wszystkich kanałów komunikacji z kibicami. Jednym z celów jest ujednolicenie strony internetowej, systemu dotyczącego karnetów, biletów, pamiątek, strefy biznesu i aplikacji mobilnej w jeden system. Tak, by kibic mógł z tego korzystać w prosty sposób, przy pomocy jednego systemu autoryzacji. Niestety jest tak, że Wisła ma bardzo duży dług technologiczny, co widać przy okazji problemów z systemem biletowym. Musimy sobie z tym poradzić, ale myślę, że to już kwestia tylko miesięcy. Ten programista już "czuwa", tworzy koncepcję, jak pewne rzeczy zbudować. To pierwszy taki "transfer" i nie ostatni. Wkrótce zaczniemy też prace nad ściągnięciem do Wisły tzw. data scientistów, którzy byliby obecni przy drużynie dla potrzeb bardziej zaawansowanych analiz. Tak, jak dzieje się to np. w Liverpoolu. Dzięki takim osobom można sprawdzać np. jak można korelować jakość gry piłkarza z sukcesem sprzedaży jego koszulek. Pojawiły się komentarze - w kontekście pana zaangażowania w branżę nowych technologii - że szewc bez butów chodzi. - Trochę już jestem seniorem w tej branży, bo bardzo wcześnie zacząłem i widziałem różne kryzysy. Cóż, jako klub ostatecznie odpowiadamy za wszystko, co zostało wdrożone. Nawet, gdy - tak, jak w tym przypadku - osobiście nie mam nic wspólnego z tym, w jaki sposób ten system biletowy działa, podobnie nikt z klubu. Jestem przekonany, że to, co ostatecznie dostarczymy będzie na tyle dobrej jakości, że złe aktualne wrażenia miną. Podchodzę do tego z pokorą. Mimo, że jak patrzę na to wszystko, to potem muszę się przejść na pięciokilometrowy spacer. Trzeba jednak to jeszcze chwilę przecierpieć. Skoro jesteśmy przy nowych technologiach. Włączył się pan ostatnio w mediach społecznościowych do dyskusji dotyczącej platformy TransferRoom i "innych piłkarskich Tinderów", jak napisał Michał Trela z Newonce.sport. Pana zdaniem, to przyszłość rynku transferowego czy ciekawostka, która może narobić więcej szkody, niż pożytku? - Uważam, że jest to coś, co będzie miało rację bytu w piłce, jak najbardziej. My również nawiązywaliśmy pewne kontakty przez jedną z takich aplikacji. Swoją drogą, mogę zawsze powiedzieć Maćkowi Bałazińskiemu i kolegom ze sportowego działu, że siedzą na Tinderze. Piłkarskim - żeby nie było. Zważywszy, że w tym środowisku różne zachowania nie są uregulowane nawet kodeksem dżentelmeńskim, to później cierpią na tym zarówno piłkarze, jak i kluby. Prowizje przy transferach, sposób rozgrywania spraw młodych piłkarzy - to jest taki Dziki Zachód, że uważam, iż takie rozwiązania technologiczne, jak te aplikacje przywrócą nieco logiki całej tej branży. Z drugiej strony, po coś ten dyrektor sportowy jest. A propos: jeszcze kilka miesięcy temu uważał pan, że dyrektor sportowy to nie jest rozwiązanie - na tamten moment - dla Wisły. Czym Tomasz Pasieczny was teraz przekonał, że sytuacja uległa zmianie i zdecydowaliście się jednak go zatrudnić? Przecież to ostatecznie ten sam Pasieczny, którego kandydaturę rok temu rozważaliście, a wtedy nie zdecydowaliście się na współpracę. - Dobre pytanie. W naszej poprzedniej rozmowie kilka miesięcy temu podkreślałem, że nie warto zatrudniać kogoś na stanowisko dyrektora sportowego tylko po to, żeby był i było na kogo zwalić odpowiedzialność za problemy. Tutaj ważne było, że nie tylko ta osoba musi być gotowa na Wisłę Kraków, ale też Wisła musi być gotowa na osobę dyrektora sportowego. Uważam, że Wisła organizacyjnie, finansowo dzisiaj jest organizacją, która jest gotowa na taką osobę, jak Tomasz Pasieczny. W momencie, gdy ktoś nie byłby w stanie w pełni "rozkwitnąć", realizować swojej wizji, nie miałoby to sensu. Uważam natomiast, że teraz Wisła już do tego dojrzała. Rozmowy z Tomaszem to też nie był tydzień, to trwało dłużej. Cieszę się, że obie strony się mocno poobserwowały i uzgodniły wizję. Swoją drogą Tomasz też jest pracoholikiem, więc świetnie się odnajduje w naszej ekipie. Mamy też duże zaufanie do obecnego sztabu szkoleniowego Wisły. Dużo rozmawialiśmy i myślę, że pierwsze efekty będą widoczne wbrew pozorom szybciej, niż później. A nie jest tak, że jako działacze nabraliście trochę pokory po ostatnim sezonie i doszliście do wniosku, że jednak można było usprawnić proces skautingowy, w tym proces wyboru trenera i jednak dyrektor sportowy jest tu postacią konieczną? - Zawsze osoby odpowiadające za klub są "winne" wszystkiemu. W dużej mierze wszystko, co było złe przez ostatnie dwa i pół roku to jest nasza "wina". Ale te decyzje, które podejmujemy teraz - np. transferowe - są wynikiem naszej rocznej pracy. I nie jest tak, że podjęliśmy same błędne decyzje. Kolejna sprawa: gdyby pani zobaczyła listę osób, które Petera Hyballę nam rekomendowały, byłaby pani bardzo zdziwiona. To nie jest tak, że Jarek, Maciej, Tomek i Kuba siedzą sobie i nagle im świta w głowie: to będzie on! Bo przeanalizowaliśmy CV trenera na Transfermarkcie. To naprawdę był zaawansowany proces. Myślę, że z biegiem czasu trafność transferów, również na rynku trenerskim, będzie w Wiśle coraz lepsza. Jako organizacja - uczymy się. I nawet, jeśli popełniamy błędy: w sprawie Olka czy poprzednich transferów, spraw wizerunkowych, to się po prostu uczymy. Jestem osobą, która nawet "lubi" popełniać błędy, mówię o tym i idę dalej. Uważam, że tych błędów było przez ostatnie dwa i pół roku bardzo dużo, natomiast świadomość tego będzie rzeczą, która będzie nas pchać do przodu. Mamy o tyle szczęście, że jako Wisła mamy tak aktywną rzeszę fanów, że nie sposób, by jakikolwiek błąd nam umknął. Rozmawiała: Justyna Krupa