Mecz w Poznaniu miał absolutnie kluczowe znaczenie w walce o trzecie miejsce, gwarantujące prawo gry w drugiej rundzie eliminacji Ligi Konferencji. Gdyby Lech pokonał "Portowców", miałby nad nimi już sześć punktów przewagi i lepszy bilans bezpośrednich spotkań. Gdyby wygrała Pogoń, sytuacja zrobiłaby się niezwykle ciekawa, bo przecież aktualny jeszcze mistrz Polski wciąż musi łączyć rozgrywki ligowe z pucharowymi, a do tego czekają go wyjazdy do Warszawy i Częstochowy. Bilans starć między tymi zespołami w Ekstraklasie był do tego spotkania idealnie równy: po 27 zwycięstw jednych i drugich, do tego... 27 remisów. Pięć minut i dwie sytuacje sam na sam. Kapitalne widowisko w Poznaniu! Piłkarze Lecha i Pogoni nie zamierzali bawić się w żadne szachowanie, od początku tworzyli świetny mecz, który przyjemnie się oglądało. Już w 2. minucie piłkę na połowie Pogoni stracił Jesper Karlström, zabrał mu ją jego rodak Pontus Almqvuist i po "klepce" z Luką Zahoviciem uruchomił w kontrze Kamila Grosickiego. Skrzydłowy Pogoni wykorzystał złe ustawienie Joela Pereiry i stanął oko w oko z Filipem Bednarkiem. Uderzył między nogami bramkarza, ale nie idealnie, odbita piłka dostała dziwnej rotacji i dotoczyła się do słupka. Lech odpowiedział ledwie trzy minuty później - Mikael Ishak wypuścił Michała Skórasia, ten uderzył z prawej strony, ale Dante Stipica świetnie wybronił to barkiem. Taki początek zwiastował fantastyczny mecz - tak rzeczywiście było. Świetny strzał Szweda i ponad 30 tysięcy kibiców w ekstazie. Lech na prowadzeniu Lepszym zespołem w tym spotkaniu był Lech, Pogoń od początku miała trochę pod górkę. Już w 10. minucie goście stracili kontuzjowanego Almqvista, co spowodowało zmianę ustawienia: do ataku przesunięty został Zahović, a ciężkie zadanie uprzykrzania rozgrywania akcji lechitom przypadło Alexandrowi Gorgonowi. Ten grał ostatnio niewiele, ale dziś w Poznaniu był bardzo przydatny. Świetnie współpracował z szalejącym na skrzydle Grosickim - właściwie Pogoń prowadziła swoje akcje tylko tam, gdzie był niedawny reprezentant Polski. To jednak Lech, choć grał cierpliwie, pierwszy stworzył sobie okazję. W 22. minucie skontrował szczecinian, Skóraś zagrał przed bramkę, a Afonso Sousa nieznacznie się pomylił. Cztery minuty później gospodarze cieszyli się już jednak z bramki - Kostas Triantafyllopoullos za blisko wybił piłkę po wrzutce Skórasia, a Karlström kapitalnie uderzył z 18 metrów. Lech więc prowadził 1-0. Kontuzja bramkarza, VAR, rzut karny. Wszystko w jednej akcji! Poznaniacy, tak się wydawało, mieli to spotkanie pod kontrolą. W 35. minucie piłkę na połowie boiska stracił Damian Dąbrowski. Lech od razu pokazał konktrety w ofensywie - Skóraś minął już Stipicę, dograł przed pustą bramkę, ale za plecy Kristoffera Velde i niedokładnie do Mikaela Ishaka. Wydawało się, że z tej akcji żadnej korzyści już nie będzie miał, gdy nagle sędzia Paweł Raczkowski dostał sygnał z VAR, że Triantafyllopoullos mógł zagrać piłkę ręką. Arbiter z Warszawy też tak to ocenił i dał Lechowi "jedenastkę". Mało tego - Grek staranował jeszcze swojego bramkarza i ten nie mógł się podnieść z boiska. Po blisko pięciominutowej przerwie Ishak w końcu mógł wykona karnego - Stipica obronił jednak jego uderzenie! Wielkie kontrowersje tuż przed przerwą. Niezrozumiała decyzja sędziego Raczkowskiego Największe emocje były jednak w samej końcówce pierwszej połowy. W 45. minucie Lech wyprowadził kontrę, Sousa jeszcze przed linią środkową prezerzucił sobie piłkę nad Triantafyllopoullosem, a ten zabiegł mu drogę, wypchnął biodra, byle przerwać akcję. Z niezrozumiałych przyczyn Raczkowski nie przerwał gry i nie pokazał drugiej kartki obrońcy Pogoni, choć Lech żadnej korzyści nie odniósł. Na dodatek na boisku położył się jeszcze Stipica, który nie był już w stanie kontynuować gry. Zastąpił go Mariusz Malec, a z pięciu doliczonych przez arbitra minut zrobiło się wkrótce ponad dziesięć. I w tej dziesiątej Pogoń wyrównała - Grosicki podbił piłkę w okolicy linii bocznej pola karnego, Radosław Murawski wysuniętą ręką powiększał obrys ciała. Dostał piłką w rękę, był wtedy na linii pola karnego. I to "Grosik" wyrównał na 1-1 - podcinką, choć Bednarek był bliski skutecznej obrony po podniesieniu się z ziemi. Był to setny gol strzelony przez Pogoń Lechowi w Ekstraklasie. Po przerwie Lech dalej lepszy. Aż popełnił jeden błąd W drugiej połowie lechici mieli jeszcze większą pzrewagę, zamykali rywali na ich połowie. W 57. minucie Velde świetnie wystawił piłkę Ishakowi, który miał 12 metrów do bramki. Szwed uderzył siłowo, ale świetnie interweniował Bartosz Klebaniuk, który udanie zastąpił Stipicę. "Kolejorz" był nieskuteczny, okazje marnowali też Velde i Sousa. Pogoń specjalnie mocno nie atakowała już gospodarzy pressingiem, jakby trochę obawiała się szybkich przejść Lech z obrony do ataku. Aż wreszcie w 63. minucie "Portowcy" wykorzystali złe wybicie piłki przez Bednarka, który chciał zagrać do wprowadzonego chwilę wcześniej na boisko Filipa Marchwińskiego. Pomocnika Lecha uprzedził jednak Sebastian Kowalczyk - zagrał do Gorgona, a ten uderzył nad bramkarzem Lecha. Jakby dramaturgii było mało, "Kolejorz" od razu odpowiedział. Rebocho dośrodkował z lewej strony, Marchwiński zagrał głową, a Ishak z bliska wpakował piłkę do siatki. Było więc 2-2 i Lech nadal nacierał. Im bliżej było końca meczu, to coraz mniej jakości, a coraz więcej chaosu było w akcjach gospodarzy. Dla Pogoni ten wynik nie był najgorszy, Lech też już nie potrafił zaskoczyć Klebaniuka, choć w doliczonym czasie dobrą sytuację miał Marchwiński. Bramkarz gości bez problemu jednak złapał piłkę. Skończyło się więc na 2-2, czyli dokładnie tak, jak jesienią w Szczecinie. I walka o trzecie miejsce wciąż jest otwarta. Tak wygląda tabela Ekstraklasy - kto bliżej gry w pucharach?