Wielkie przychody, ogromne wydatki na transfery i klapa sportowa. Kryzysowy polski klasyk
W poprzednich rozgrywkach przychody Legii Warszawa przekroczyły 230 milionów złotych. Przed tym sezonem Widzew zyskał możnego właściciela, który chce gonić stołeczny zespół, a na transfery wydał rekordowe w skali klubu ponad 30 milionów złotych. Jak na razie pieniądze sukcesów jednak nie gwarantują, drużynami wstrząsają konflikty wewnętrzne, zmiany trenerów, a stawką niedzielnego klasyku ekstraklasy (godz. 20:15, tekstowa relacja "na żywo" na interia.pl) jest co najwyżej awans na siódme miejsce w tabeli.

Dla wielu kibiców polskiej piłki ligowej rywalizacja tych klubów sprzed 30 lat staje się powoli prehistorią, a co najmniej średniowieczem. To wtedy jednak na krótko, bo na trzy sezony, kwestie mistrza kraju rozstrzygały między sobą Legia i Widzew. Najpierw lepsi byli legioniści (1995), ale potem dwukrotnie Widzew zagrał na nosie rywalowi, wygrał na jego boisku (w tym słynne 3:2 w 1997 roku) i zdobył ostatnie dwa tytuły w historii klubu.
Później losy obu drużyn potoczyły się zupełnie inaczej. Widzew targany problemami finansowymi w 2015 roku zbankrutował. Dzięki kibicom powstał jak feniks z popiołów i w 2022 roku wrócił do ekstraklasy. W tym czasie Legia rosła w siłę. Właściwie zawsze była wymieniana wśród kandydatów do mistrzostwa a zmieniali się tylko najgroźniejsi rywale - Wisła Kraków, Lech Poznań, a ostatnio Raków Częstochowa i Jagiellonia Białystok.
Widzew - Legia, czyli przepaść w przychodach
W trakcie chudych czasów Widzewa Legia urosła też finansowo. Na papierze to wręcz przepaść. Z raportu Grant Thornton za sezon 2024/2025 wynika, że przychody stołecznego klubu to 230,1 mln złotych. Widzewa - 64,1 mln zł, czyli niemal cztery razy mniej. Gdyby na boisku decydowały przychody, to Legia powinien zdeklasować Widzew.
Sytuacja w łódzkim klubie zmieniła się jednak pod koniec marca i będzie ją widać w kolejnym raporcie. Większościowym właścicielem został Robert Dobrzycki, jeden z najważniejszych udziałowców światowego giganta na rynku nieruchomości przemysłowych. Jego majątek trudno oszacować, ale jak podpowiada sztuczna inteligencja na stronie www.policevacancy.com powstał artykuł o Dobrzyckim. Tam jego majątek jest wyceniany na 500-700 mln dolarów (1,8 - 2,5 mld zł) i będzie jeszcze rósł. A firma Panattoni, którą współprowadzi, zarządza wolumenem deweloperskim o wartości około 5 miliardów euro rocznie.
"W 2026 r. wartość netto Roberta Dobrzyckiego szacowana jest na najwyższy poziom w historii dzięki ekspansji Panattoni na nowe rynki i ogromnemu rozwojowi przemysłowemu. Od centrów logistycznych po ekologiczne przestrzenie przemysłowe, jego przywództwo kształtuje przyszłość rozwoju nieruchomości."
Widzew - Legia, majątek Dobrzyckiego znacznie większy
Jeśli te liczby są zbliżone do prawdy, to właściciel Legii, byłby przy Dobrzyckim "ubogim krewnym". W 2023 roku weszło.com szacowało, że majątek Dariusza Mioduskiego to 350-450 mln zł, czyli nawet sześć razy mniej. Gdyby więc grały pieniądze właścicieli, to Widzew powinien zdeklasować Legię.
A jak na razie oba kluby mają ogromne problemy wewnętrzne, wizerunkowe i sportowe. W przypadku łodzian niejako usprawiedliwieniem może być to, że Dobrzycki w tym biznesie jest nowy i się go uczy. Właścicielem Widzewa jest nieco ponad pół roku. Pewnie jak w 2005 roku zakładał Panattoni w Europie też popełniał błędy. Przekonuje się jednak, że stawianie magazynów na całym świecie, to coś innego niż budowanie drużyny piłkarskiej. Czynników, w tym także niewymiernych, jest dużo więcej. Nie wystarczy wydać siedmiu milionów euro na transfery, by zespół grał jak z nut.
Widzew - afera weselna i trzech trenerów
W przypadku Widzewa tak nie jest. Klubem najpierw wstrząsnęło zwolnienie Żeljiko Sopicia, który po przyjściu 14 nowych zawodników miał z nich stworzyć zespół. Potem wybuchła afera weselna - nowy trener Patryk Czubak uznał, że piłkarze mogą przez pięć dni trenować indywidualnie, a sam wyjechał na wesele wiceprezesa klubu do Grecji. Gdy wyszło to na jaw, właściciel wysłał po niego prywatny samolot.
Kolejny wstrząs to zatrudnienie nowych ludzi - przede wszystkim Piotra Burlikowskiego i Dariusza Adamczuka, a jednocześnie pozostawienie na stanowisku dyrektora sportowego Mindaugasa Nikoliciusa. Do tej pory nie do końca jest jasne, za co każdy z nich odpowiada, a nazwy stanowisk są do siebie zbliżone. Podziały widać, bo środowy mecz z Zagłębiem Lubin Polacy oglądali razem, a Litwin stał sam po drugiej strony loży. Zresztą Adamczuk podkreślił, że to on zdecydował o zwolnieniu Czubaka (tak, tak Widzew ma trzeciej trenera w tym sezonie) i zatrudnieniu Igora Jovicevicia.
Nowy szkoleniowiec odnosił sukcesy na Ukrainie (z Szachtarem Donieck) i w Bułgarii (Łudogorec Razgrad), ale start w łódzkim klubie ma razie trudny. W mękach wywalczona wygrana z Radomiakiem, awans w Pucharze Polski po "wielbłądzie" bramkarza Zagłębia i lanie od Motoru Lublin (0:3).
Legia - cztery sezony bez tytułu i kolejny trener
Mioduski właścicielem Legii jest ponad 10 lat i ten biznes poznał od podszewki, ale to nie znaczy, że problemów nie brakuje. Choć stołeczny klub jest najbogatszy, to ostatni tytuł zdobył w 2021 roku i zanosi się na piąty rok z rzędu bez mistrzostwa.
Kibice mieli ogromne pretensje, że mimo sukcesu finansowego w Lidze Konferencji (11,5 mln euro za dotarcie do ćwierćfinału) i sprzedaży zawodników (ponad 17 mln euro), klub nie wzmacnia drużyny. Protesty sprawiły, że Mioduski sięgnął do kieszeni i wydał prawie 6 mln euro. Połowa poszła na napastnika Miletę Rajovicia, który w 18 meczach zdobył tylko pięć goli.
Legia zatrudniła też nowego trenera - Edwarda Iordanescu, którego już zwolniła. Rumun wsławił się tym, że wystawił zmienników na mecz Ligi Konferencji, by najlepszych zaoszczędzić na spotkanie w Ekstraklasie. I przegrał zarówno z Samsunsporem, jak i z Górnikiem Zabrze. Odpadł też z Pucharu Polski, a pozycja w tabeli jak na razie nie daje podstaw, by zespół w przyszłym roku zagrał ponownie w europejskich pucharach. Jedyny sukces drużyny Iordanescu to zwycięstwo w LK z Szachtarem.
W polskim klasyku Rumun Legii już nie poprowadzi. Tymczasowo zastąpił go asystent Inaki Astiz. Przed meczem obie drużyny w ekstraklasie zgromadziły tyle samo punktów - 16. I są w dolnej części tabeli. Zwycięstwo może dać awans co najwyżej na siódme miejsce. Zainteresowanie meczem nie maleje. Chętnych, by obejrzeć na żywo, było trzy razy więcej niż pojemność łódzkiego stadionu.



















