Był to drugi mecz Ruchu po powrocie do Chorzowa - na Stadion Śląski (w pierwszym Niebiescy zremisowali ze Śląskiem Wrocław 2:2). Na ławce w roli pierwszego trenera zadebiutował Jan Woś, który wcześniej pełnił rolę asystenta zdymisjonowanego przed kilkoma dniami Jarosława Skrobacza. Po słabym starcie zespołu w PKO Ekstraklasie doszło do zmiany szkoleniowca, w Ruchu nie przewidzieli żadnej taryfy ulgowej dla autora dwóch awansów.Przed pierwszym gwizdkiem sędziego Damiana Sylwestrzaka chorzowianie tracili do bezpiecznego miejsca aż siedem punktów - w 13 spotkaniach uzbierali tylko 8 punktów (bilans 1-5-7). Będąc w takim położeniu, mecze u siebie z rywalami pokroju Radomiaka po prostu trzeba wygrywać. W innym przypadku beniaminek nie ma co nawet marzyć o utrzymaniu. Ruch - Radomiak. Mało sytuacji, bramkarze byli bezrobotni Już w pierwszych minutach można było dostrzec, że Ruch Chorzów Jana Wosia chce grać piłką. Gospodarze długo się przy niej utrzymywali, choć oczywiście ich ataki były wyważone, przy stanie 0:0 nie chcieli się odkrywać. Operowali futbolówką wolno, w swoje akcje nie wprowadzili żadnego elementu zaskoczenia i sytuacji podbramkowych w zasadzie nie mieli.Bardziej konkretni w swoich poczynaniach byli goście z Radomia. Kilka razy na prawym skrzydle urwał się Edi Semedo. Raz Portugalczyk nadział się na wystawioną nogę Macieja Sadloka, ale sędziowie nawet nie skorzystali z analizy VAR. W pierwszej połowie drużyny Ruchu i Radomiaka oddały łącznie tylko pięć strzałów, w tym zaledwie jeden celny. Bramkarze byli praktycznie bezrobotni. Ruch - Radomiak. Szczepan nieskuteczny, niedosyt beniaminka Druga część gry wynagrodziła kibicom mało atrakcyjną pierwszą. W ciągu pięciu minut zespoły stworzyły więcej dogodnych okazji niż przez całą pierwszą połowę. Zaczęło się od fatalnego błędu Mike'a Cestora, którego zmyliła piłka po koźle i na bramkę Alberta Posiadały ruszył Daniel Szczepan. Napastnik Niebieskich wybrał strzał, zamiast podania do Tomasza Wójtowicza i bramkarz Radomiaka sobie poradził. Gospodarzom zabrakło szczęścia w 53. minucie, kiedy z ostrego kąta w słupek trafił Tomasz Swędrowski.Chorzowianie znaleźli zajęcie dla Posiadały, ale w końcu nudzić przestał się również stojący między słupkami Ruchu Krzysztof Kamiński. Najwięcej okazji koledzy (najbardziej błyszczał Miłosz Kozak) stwarzali Szczepanowi. Napastnik był jednak nieskuteczny. Raz się podpalił i posłał piłkę nad bramką, kilka minut później obejrzał żółtą kartkę za symulkę. Szukał karnego w sytuacji sam na sam, próbował mijać wychodzącego bramkarza Radomiaka, lecz zbyt mocno wypuścił sobie piłkę. Do siatki Szczepan trafił w 58. minucie. Publiczność na Śląskim eksplodowała jednak tylko na chwilę. Gol nie został uznany, bo 28-latek w momencie podania od Kozaka był na spalonym. Ruch w sobotę odrobi zaległości Kibice z Chorzowa opuszczali ten piękny obiekt z poczuciem niedosytu. Radomiak też mógł pokusić się o zdobycie zwycięskiego gola, ale dużo lepsze szanse po zmianie stron stworzyli piłkarze beniaminka. Pod koniec meczu z rzutu wolnego w poprzeczkę huknął Kozak. Remis dla Radomiaka nie jest wielkim sukcesem, ale punkt zdobyty na wyjeździe zawsze jest mile widziany. Ruch do bezpiecznej strefy (do Cracovii) traci sześć punktów. Być może w sobotę strata zostanie zmniejszona, bo Niebiescy odrobią zaległości w Łodzi (mecz z Widzewem nie odbył się w pierwszym terminie z powodu fatalnych warunków pogodowych). Sebastian Zwiewka, INTERIA