Dwa niespodziewane zwycięstwa Puszczy Niepołomice oraz efektowny sukces Korony Kielce sprawiły, że w ekipie Warty Poznań zrobiło się nerwowo. Niby przed tygodniem poznaniacy odnieśli arcyważne zwycięstwo nad Koroną, ale przed meczem ze Stalą mieli tylko punkt przewagi nad znajdującą się w strefie spadkowej ekipą z Kielc. Stąd tak wielkie były nadzieje "Zielonych", bo też i Stal im raczej leży, z siedmiu spotkań z tym zespołem w ostatnich latach Warta przegrała tylko jedno. Rok temu na końcu sezonu, gdy Stal chciała postawić kropkę nad i w temacie swojego utrzymania, a Warta była go już pewna. Dziś sytuacja jest praktycznie odwrotna - rewelacyjni na początku wiosny mielczanie mają 38 punktów, spadek raczej im nie grozi. A Warta musi walczyć. To jakby nie był mecz Warty ze Stalą. Strzelanina jakich mało, cztery gole w pierwszej połowie Problemem Stali był dziś na pewno brak Piotra Wlazły - lidera w środkowej strefie, który potrafi zabezpieczać defensywę, ale i dobrze walczy w powietrzu. Warta z łatwością przechodziła tę strefę, dominowała. Matthew Guillaumier i Rafa Santos byli może i bardziej przydatni w grze ofensywnej, ale nie ona była mankamentem ekipy z Mielca. Poznaniacy zaskakująco łatwo dochodzili bowiem do sytuacji strzeleckich. Świetnie poczynał sobie na boku, raz lewym, a raz prawym, Mohamed Mezghrani. To on w 7. minucie minął Alvisa Jaunzemsa i wystawił piłkę Konradowi Matuszewskiemu, który tylko przystawił nogę. Mezghrani i Jaunzems byli też w samym środku sytuacji 10 minut później, gdy Stal wyrównała. Tyle że Belg został staranowany przez bramkarza swojej drużyny Jędrzeja Grobelnego, który źle interweniował po dośrodkowaniu z boku. A Łotysz skorzystał z okazji i wyrównał. Warta szukała okazji strzałami z dystansu, celnie uderzali Mezghrani czy Kajetan Szmyt, ale Mateusz Kochalski nie miał z tym większych problemów. Gdy jednak przymierzył Adam Zrelak, był bez szans. Reprezentant Słowacji huknął z 17 metrów, piłka odbiła się jeszcze od słupka. Strzał-marzenie. Tyle że wtedy Stal zaczęła grać tak, jak kilka tygodni temu. Efektownie, ale i skutecznie. Dwukrotnie bliski pokonania Grobelnego był Maciej Domański, sztuka ta udała się dopiero Ilji Szkurinowi. Po przytomnym zagraniu Mateusza Matrasa, ale i złym zachowaniu Jakuba Bartkowskiego. A był już wtedy doliczony czas gry w pierwszej połowie. Gol numer trzy, zaraz po nim - numer cztery. Tak Warta rozbijała Stal Pierwsza połowa skończyła się więc trzęsieniem ziemi, druga rozpoczęła od wstrząsów wtórnych, od razu dwóch. Nie minęła minuta, a Warta znów prowadziła, w czym duży udział miał ostro wrzucający piłkę w bramkę Mezghrani, źle interweniujący Mateusz Kochalski, ale przede wszystkim - Adam Zrelak. Słowak pierwszą bramkę zdobył strzałem zza pola karnego, przy drugiej pokazał, że jest lisem także i w szesnastce. A w 49. minucie Warta prowadziła już 4:2 - tym razem z wolnego dośrodkował świetnie grający Mezghrani, a głową Kochalskiego pokonał obijany w pierwszej połowie przez rywali Dawid Szymonowicz. Stal w pierwszej połowie dwukrotnie już przegrywała, ale tylko jedną bramką. Teraz musiała odrobić aż dwie bramki, potrzebowała więc jakiegoś szczególnie efektownego zrywu. Tego zrywu jednak nie było, to Warta była wciąż bardziej aktywna. Czuła, że to jej dzień. Poznaniacy oddali inicjatywę rywalom, szukali szans w kontrach. Po dalekim podaniu Tomas Prikryl wystawił piłkę Zrelakowi, a ten skompletował hat-tricka. Tak jak mówił miesiąc temu trener Dawid Szulczek - choć może i żartował, ale nie wyobrażał sobie możliwości utrzymania się w elicie właśnie bez swojego słowackiego gwiazdora. Zrelak zaś wrócił po siedmiomiesięcznej przerwie i odmienił nieskuteczny dotąd zespół. Gdy schodził w 75. minucie, kibice żegnali go owacją na stojąco. A Stal, choć jej trener Kamil Kiereś dokonał wielu ofensywnych zmian, nie była już w stanie zaistnieć. Przegrała 2:5, straciła tyle bramek co w dziesięciu poprzednich spotkaniach razem wziętych. Przed nią zaś starcia z: Legią, Jagiellonią, Górnikiem i Pogonią. Z taką defensywą, jak w Grodzisku, o punkty będzie ciężko.