Michał Białoński, Interia: Jak udaje ci się godzić dyrektorowanie w Sandecji z trenowaniem Wiślan Jaśkowice? Obydwa kluby dzieli 115 km. Łukasz Skrzyński: Normalnie, nie widzę w tym nic wielkiego. Rano jestem w biurze Sandecji od godz. 9. Treningi z Wiślanami mam w godzinach wieczornych i tylko trzy razy w tygodniu. Ich baza treningowa znajduje w mojej rodzinnej miejscowości. Jestem dyspozycyjny i tu, i tu. Oczywiście, grafik mam napięty, ale ja to kocham, ja to lubię i chcę się w tym realizować. Czyli powiedzenie "nie łap dwóch srok za ogon", bo to się kończy źle, w twoim przypadku się nie sprawdza? Pokonanie Wieczystej trenera Smudy, która ma skład co najmniej na II ligę, a nie na awans do III, wywarło spore wrażenie w małopolskim futbolu. Sandecja również nie broni się przed spadkiem z Fortuna 1. Ligi, tylko jest na miejscu barażowym o powrót do PKO Ekstraklasy. - Ja i tak przez 24 godziny na dobę myślę o piłce, oglądam dużo meczów i przygotowuję się czy to do pracy dyrektora, czy trenera. A czy dobrze mi to wychodzi? Ciężki mi o samoocenę wprost. Podkreślę jeszcze raz - uwielbiam to robić! Staram się jak mogę i nie jest zaniedbany żaden z moich obszarów, a Rada Nadzorcza, wszyscy decydenci Sandecji od początku miały obraz, ja tego nie ukrywałem, że jestem związany z Wiślanami Jaśkowice i w trakcie ich trenowania dostałem propozycję z Nowego Sącza. Z chęcią ją przyjąłem i dlatego godzę obie funkcje. Skrzyński: Wieczysta przegrała z nami pierwszy mecz od trzech lat Wiślanie to zespół amatorski, Wieczysta to zawodowcy z byłymi reprezentantami Polski w składzie. Jak udało się ją pokonać, jak zareagował na to zespół? W czwartej lidze ona nie przegrywa. - To prawda, przed przyjazdem do nas Wieczysta straciła punkty tylko dwa razy, w zremisowanych 2-2 meczach z Orłem Ryczów i Chełmkiem. W starciu z nami doznała pierwszej porażki od trzech lat. Dlatego nie będę fałszywie skromny: jestem bardzo dumny z moich chłopaków, z tego, że mogę z nimi pracować, przekazywać im swoją wizję futbolu, a oni są na nią otwarci. Widzą, że to przynosi efekty. Oczywiście, czuję dużą satysfakcję, natomiast to duża zasługa całego sztabu szkoleniowego, w tym trenera przygotowania fizycznego Kamila Kozłowskiego. Drużyna wytrzymała mecz pod względem fizycznym, a tego się najbardziej obawiałem. Jeżeli chodzi o typowo piłkarskie elementy, to taktycznie byliśmy przygotowani. Najmocniejsze strony Wieczystej udało nam się zneutralizować. Wiedziałem, że to może być kluczem do korzystnego wyniku. Ważna była też wiara w zwycięstwo, mój zespół miał ją w podświadomości i w całym mikorocyklu ciężko pracowaliśmy. To zaprocentowało. Adrenalina i motywacja poszły w górę? - Takie zwycięstwa napędzają do dalszej pracy mnie, piłkarzy i zarząd klubu. Pokazujemy, że można osiągnąć wiele również na poziomie amatorskim, choć u nas wygląda to nie amatorsko, tylko profesjonalnie. Bez względu na to, czy to jest Ekstraklasa czy A klasa, to podejście profesjonalne pomaga w pracy, daje motywację, przyciąga grupę ludzi, którzy chcą coś osiągnąć. I my w Wiślanach taką właśnie mamy. Dla nas słowo "niemożliwe" nie istnieje. Skrzyński: Jestem wdzięczny trenerowi Smudzie. Treningi u niego były naprawdę katorżnicze Uczeń pokonał mistrza - Franciszka Smudę, u którego debiutowałeś 29 lipca 1998 r. w meczu Wisły Kraków z Newtown (7-0) w Pucharze UEFA, gdy w 81. min, jako utalentowany wychowanek "Białej Gwiazdy" wchodziłeś za Grzegorza Nicińskiego. Zresztą w tamtym meczu zagrali też inni twoi koledzy z juniorów Paweł Nowak i śp. Krzysztof Piszczek, z którymi podbijaliście później Ekstraklasę, ale już w "Pasach", jako członkowie gangu Wojciecha Stawowego. - Ja nie rozgrywam meczów między trenerami. Oczywiście do dziś jestem wdzięczny trenerowi Smudzie, że wtedy wziął mnie z rezerw do pierwszej drużyny Wisły. Miałem okazję przez pół roku trenować pod jego okiem, gdzie Wisła Kraków była wtedy potęgą, mistrzostwo Polski zdobywała z olbrzymią przewagę, zapewniając je sobie na wiele kolejek przed końcem sezonu. Zobacz TOP 5 bramek i interwencji z Ligi Mistrzów - sprawdź teraz! Z przewagą 17 punktów nad wicemistrzem Widzewem. Nikt w Ekstraklasie po Smudzie tego nie powtórzył. - Dokładnie. Z tego co pamiętam, to jedyny mecz jesienią przegraliśmy z Zagłębiem Lubin, w ostatniej kolejce roku 1998 r. (na wiosnę doszła jeszcze jedna porażka z Widzewem - przyp. red.). Mam olbrzymi szacunek dla trenera Smudy, bo bardzo dużo osiągnął. Dał mi szansę, dużo się przy nim nauczyłem. Czego? Natomiast wracając do rywalizacji z Wieczystą, to ja nie rozgrywam meczów z trenerami rywali. Koncentruję się na tym, jak ma grać mój zespół. Jestem na to bardzo uczulony, zwracam na to uwagę także po zwycięstwach. Nie popadam nigdy w huraoptymizm. W sporcie trzeba być pokornym, bo pycha kroczy przed upadkiem. Skrzyński: Derby z trenerem Stawowym i "Braveherart" przed meczem W kontekście do rywalizacji derbowej piękne jest to, że ty i kilku innych wychowanków Wisły w Ekstraklasie zadebiutowaliście dopiero w "Pasach" z trenerem Wojciechem Stawowym, który dla wielu kibiców Cracovii do dzisiaj jest "najlepszym trenerem ligowym". Jak dzisiaj oceniasz zbliżające się derby? Szkoda, że proporcje wychowankowie - obcokrajowcy były odwrotne. Tymczasem w Wiśle na ogół gra tylko dwóch Polaków, z który tylko jeden jest wychowankiem. W Cracovii Jacek Zieliński stara się przywrócić równowagę, w wygranych meczach z Rakowem i Legią wystawił po czterech Polaków, ale ostatnio gra ich również dwóch, czasem trzech. Twoje pierwsze derby, z 2004 r. to remis przy Reymonta 0-0 z dream teamem Henryka Kasperczaka, który wystawił tylko dwóch obcokrajowców - Nikolę Mijailovicia i Maura Cantoro. W "Pasach" grało was 11 Polaków. - Pamiętam dokładnie ten mecz. Trener Stawowy w ramach motywacji puszczał nam przed meczem "Braveheart". Co do liczby obcokrajowców w Cracovii i Wiśle - to zjawisko pokazuje, że piłka się zmienia. . W Wiśle połowę składu stanowili reprezentanci Polski. Teraz zdecydowana większość kadrowiczów występuje za granicą. Jakby nie było, sport jest też biznesem. Nasze największe talenty ledwie się pokażą w Ekstraklasie, bardzo szybko wyjeżdżają z Polski. Ciężko jest ich zatrzymać. Wyjazd to korzyść dla klubu i dla piłkarza. Nie da się nic zrobić? - Co będziemy się oszukiwać: klub nie jest w stanie zatrzymać chłopaka, jeżeli ma perspektywę gry w bardzo dobrym zespole, który kreśli mu plan na niego. Niektóre kluby, jak Pogoń czy Lech starają się przekonać zawodnika - zostań jeszcze pół roku, ale jest to ciężkie, bo obie strony kuszą pieniądze, które klubowi dają perspektywę dalszego rozwoju. Dlatego nie ma się co dziwić. Skrzyński: Melikson dał dużo Wiśle, a Ntibazonkiza - Cracovii A nadmiar obcokrajowców w lidze? - Nie jestem im przeciwny, o ile idzie za nimi jakość. Jeżeli sprowadza się zawodnika o umiejętnościach ponad przeciętnych, od którego młodzież się może uczyć, to czemu nie? Taki Maor Melikson dał dużo Wiśle Kraków, podobnie jak Saidi Ntibazonkiza Cracovii. Takie transfery służą. A że liczbowo tak się dzisiaj podziało, to taka jest kolej rzeczy. Najbliższe derby są emocjonujące także pod tym kątem, że Wisła ma problemy z utrzymaniem się. Wiadomo, jakie są smaczki tego meczu. Gdy Wisła wygrała derby 30 kwietnia 2012 r., pieczętując spadek Cracovii z Ekstraklasy, z głośników przy Reymonta zabrzmiało "Time to say goobye". Przy Kałuży mogą się zrewanżować pieśnią "Ta ostatnia niedziela". - Dlatego mówię, że w tym biznesie możesz być pewnym siebie, ale nie buńczucznym i aroganckim, bo życie cię zweryfikuje i znajdziesz się w sytuacji, w jakiej nie chciałbyś być. W sporcie układ sił się zmienia. Prędzej czy później. Dlatego niech każdy się zajmie swoją praca, swoimi obowiązkami. Kibicował będziesz pewnie w Cracovii, z racji tej, że to w niej debiutowałeś i grałeś przez cztery sezony w Ekstraklasie? - Jak tylko mogę oglądam mecze zarówno Wisły, jak i Cracovii. Dodatkowo to jest jeszcze mój obowiązek zawodowy. Nie określam się po żadnej ze stron. Chciałbym, żeby był bardzo emocjonujący mecz, bez zachowawczej gry. Niech kibice mają radość, a stadion na pewno się zapełni, będzie głośny i kulturalny doping. Sam się wybieram na derby. Liczę na dobre widowisko, a nie kunktatorstwo. Niech wygra drużyna lepsza. Mówisz, że zalew obcokrajowców w piłce zawodowej to znak czasu, ale w Sandecji udaje wam się przed nim obronić. Wystawiacie ich na ogół dwóch Senegalczyka Maissę i Chorwata Sovszicia, trzeci - Koffie wchodzi z ławki. Myślicie o powrocie do Ekstraklasy? - Z obcokrajowców jest jeszcze Swietosław Dikow. Natomiast chciałbym, żeby większa liczba wychowanków trafiała do pierwszej "jedenastki". Po drugie, chciałbym, żeby drużyna była bardziej spolszczona. Pracujemy nad skautingiem. Opierając się na samych materiałach wideo można popełnić błąd, więc lepiej obserwować na żywo. Ja oglądam drugą i trzecie ligi na żywo. Tam łowię potencjalnych kandydatów do gry w Sandecji. W ten sposób łatwiej zbadać zawodnika pod względem charakteru, mentalności. Można zrobić wywiad środowiskowy, który minimalizuje ryzyko pomyłki transferowej. Skrzyński o roli dyrektora sportowego Dlaczego na ogół byli piłkarze nie graną się do pracy w piłce zawodowej w roli dyrektorów sportowych? Tylko dlatego, że to czasochłonne zajęcie? Gdy piłkarze jadą na urlopy latem czy zimą wy załatwiacie transfery. - Ja nie uważam, że to jest niewdzięczna praca. Wręcz przeciwnie. Fakt, że masz w rękach decyzyjność i możesz się wykazać bardzo mnie ekscytuje. W każdej chwili mogę wynaleźć zawodnika anonimowego, który po oszlifowaniu może zostać sprzedany z dużym zyskiem dla klubu. To daje dużą satysfakcję. Człowiek zawsze stara się pracować tak, aby o Sandecji mówiło się w samych superlatywach. Że dobrze gra, ma dobrych zawodników. To jest dla mnie niesamowitą motywacją do pracy. Od najmłodszych lat marzyłem o takiej robicie. Oglądałem mecze wkoło, ile tylko mogłem. Zawsze to była moja pasja. Dzięki tej pracy mogę się realizować w piłce także po zakończeniu kariery zawodnika. Jestem wdzięczny klubowi za zaufanie mi. Staram się spełniać oczekiwania właściciela Sandecji. Oczywiście, będzie weryfikacja. Ja chcę, by klub jak najlepiej funkcjonował i walczył o Ekstraklasę. Tym bardziej, że budowany jest nowy stadion. Poprawi się infrastruktura, będzie rewitalizowana baza treningowa na Zawadzie dla klubu, mieszkańców Nowego Sącza czy drużyn młodzieżowych. W Nowym Sączu zaczęło się dziać dużo wokół infrastruktury i dla nas jest to argument do pozyskiwania zawodników w następnych okienkach. Każdy zawodowy piłkarz interesuje się tym, jaką klub ma bazę treningową, a jaki stadion. Jesteśmy wiarygodnym klubem. Z zachowaniem płynności finansowej nie mamy żadnych problemów. Piłkarze nie mają na głowie nic tylko trenować i rozwijać się. Skrzyński: Nowy stadion, nowa baza treningowa. Przyszłość należy do Sandecji Bracia Marek i Piotr Świerczewscy, Maciej Korzym, Dawid Janczyk - to słynni wychowankowie Sandecji. Będą ich następcy? - Dodajmy jeszcze śp. Jerzego Wojneckiego, Janusza Świerada i Damiana Zbozienia. Chłopaki z Nowego Sącza zawsze mieli charakter i umiejętności. W czasach, gdy grałem przeciwko Sandecji ona bazowała na wychowankach i to były ciężkie mecze w I czy III lidze. Zawsze była walecznym i groźnym zespołem, grającym w czołówce tabeli. A jak jest teraz? - Robimy bardzo duży postęp. Kadra trenerska jest bardzo dobra. W rocznikach 2005-2006 mamy kilku reprezentantów Polski. Jeszcze młodsi jeżdżą na konsultacje. Inne kluby podbierają nam zawodników ale nie mamy na to wpływu, skoro takie decyzje podejmują rodzice. Staramy się ich uświadamiać, aby kierowali się też tym, co będzie się działo za trzy lata. Większe od nas kluby często zbierają duże liczby zawodników, a większość spośród nich później "wypluwają" i niektórzy nie mogą się po tym mentalnie podnieść. W ten sposób wypłynęło nam dwóch zawodników, trzeciego nam zabiorze niebawem jeden z czołowych klubów Ekstraklasy. Szkolenie mamy już na bardzo dobrym poziomie, a będzie jeszcze lepsze, gdy infrastruktura się poprawi. Zostaniemy scentralizowani w jednym ośrodku, gdzie młodzi adepci będą mogli podpatrywać swoich idoli z pierwszej drużyny. Trenowanie z nimi na sąsiednich boiskach, czy samo mijanie się na korytarzach klubowych będzie budowało atmosferę, poprawiało motywację u młodych chłopaków. W Sandecji tworzymy jedną, wielką rodzinę. Podrążmy jednak ten temat: dlaczego niewielu byłych piłkarzy decyduje się na dyrektorowanie w klubach? - Trudno mi odpowiadać za innych. Może mają inny pomysł na życie. Niektórzy chcą się odciąć, za dużo mieli presji podczas kariery. Są wyczerpani, mają dość piłki, chcą od niej odpocząć, realizują się inaczej, otwierają swoje biznesy. A kiedy tobie wpadł do głowy pomysł: "będę dyrektorem sportowym"? - Ja do tej roli przygotowywałem się jeszcze w czasach gry w Zawiszy Bydgoszcz. Analizowałem przeciwników, każdego ich piłkarza z osobna. Podpowiadałem kolegom, jak najlepiej zachować się na boisku. Miałem to we krwi i teraz mogę się w tym realizować. Wydaje mi się, że byłemu piłkarzowi łatwiej jest w tej pracy. Lepiej się rozmawia i z trenerem i z zawodnikiem, bo człowiek przeżył podobne momenty i wie, w jaki sposób piłkarz zareaguje, jak odbierze jakiś komunikat. Kontakt jest łatwiejszy. Na zakończenie kariery miałeś przyjemny akcent - z Zawiszą w 2014 r. zdobyliście Puchar Polski, pierwszy rozgrywany na PGE Narodowym. Wtargnęliście na konferencję trenera Ryszarda Tarasiewicza, oblewając go szampanem. Tarasiewicz 27 kwietnia skończył 60 lat. Macie jeszcze kontakt? - Mamy kontakt. Ostatnio gratulowałem mu zwycięstw po meczu z ŁKS-em. On pokazał mi piłkę od innej strony, od niego też czerpałem wiedzę i doświadczenie. Każdy trener czegoś mnie nauczył. Tak jest zawsze, trzeba go tylko szanować i być otwartym na naukę. W Zawiszy osiągnęliśmy z Tarasiewiczem awans do Ekstraklasy, zdobyliśmy też Puchar Polski. Był wobec mnie w porządku, chociaż w ostatniej rundzie mało grałem, ale wszystko sobie wyjaśniliśmy. Nasza współpraca skończyła się tak, że do dzisiaj mamy kontakt i bardzo dobre relacje. Tak jak prawie z każdym trenerem, jakiego miałem w historii. Skrzyński: Dlatego po spadku z Ekstraklasy trudno wygrać 1. Ligę Na czym polega specyfika Fortuna 1. Ligi, że tak trudno z niej się wydobyć wielu znanym firmom? 1. Liga jest lepiej opakowana, ma sporo dużych stadionów, ale nadal finansowo nie jest w stanie konkurować z Ekstraklasą, dlatego jej kluby nie mogą sobie pozwolić na ściągnięcie tak dobrych zawodników, bo to zbyt duże obciążenie dla budżetów. W 1. Lidze drużyny są wyrównane. Dwa lata temu na podobnym etapie sezonu Sandecja miała cztery punkty do awansu, a trzy do spadku. Teraz jest dziesięć zespołów, które walczą o barażową "szóstkę". To powoduje, że rywalizacja jest nie tylko wyrównana, ale i bardziej atrakcyjna. Za wyjątkiem Arki Gdynia większości drużyn nie udaje się utrzymać równej formy, gwarantującej zwycięstwa przez dłuższy okres. Czyli pomysł z barażami, dzięki któremu zespół z szóstego miejsca ma szansę na awans był trafiony? - Na pewno zwiększa to rywalizację i ułatwia trenerowi prowadzenie zespołu. Ciężko mobilizować ekipę ze środka tabeli, gdy pierwsze dwa zespoły mają 10 punktów przewagi, a trzecie miejsce nie daje awansu, a tak wyglądał poprzedni system. Drużyny ze środka tabeli, mające pewne utrzymanie, ciężko było utrzymać w reżimie treningowym, mentalnym, fizycznym. Na cztery kolejki przed końcem ich piłkarze myśleli o przerwie, choć to nieprofesjonalne. Nie oszukujmy się, tak było. W 1. Lidze nie było gratyfikacji za wyższe miejsca, więc nic ich nie motywowało. W Ekstraklasie drużyna z szóstego miejsca ma wyższe wpływy niż ta z siódmego. Nowy regulamin zwiększył atrakcyjność ligi. W zimowym oknie transferowym łatwiej też nam dyrektorom w negocjacjach. Dlaczego? - Gdy nieświadomy barażowego systemu piłkarz mówi nam: "No dobrze, ale macie do lidera 17 pkt straty, a do drugiego miejsca - 15 pkt", to mu pokazujesz, że to szóstej lokaty strata jest niewielka. A właśnie z niej rok temu Radomiak i Skra Częstochowa awansowały do wyższej ligi. Rozmawiał: Michał Białoński, Interia