Trener Lecha John van den Brom dokonał pięciu ważnych zmian, ale nad ich sensownością można się było zastanawiać. Wymienił bowiem czterech pomocników, ale zostawił akurat Filipa Marchwińskiego, który z tego grona raczej najmniej daje drużynie. Do tego na środku obrony pojawił się Filip Dagerstål - w miejsce Bartosza Salamona. Szkoleniowiec Miedzi Grzegorz Mokry był chyba zadowolony z dyspozycji swoich piłkarzy w środę, bo na ławkę trafił jedynie Koldo Obieta. Zastąpił go Olaf Kobacki - wychowanek Akademii Lecha, któremu kilka lat temu rodzice wybrali inną ścieżkę rozwoju kariery i zabrali z Poznania do Bergamo. Żółta kartka tuż po rozpoczęciu gry. Później już było spokojniej. Aż do gola Przebudowana środkowa linia Lecha przez kwadrans nie radziła sobie z agresywnie nastawionymi graczami Miedzi. Levent Gülen nawet mocno przesadził, bo już w 63. sekundzie zdzielił w głowę Mikaela Ishaka i po chwili zobaczył żółtą kartkę. Legniczanie mogli nawet objąć prowadzenie, tyle że najpierw Luciano Narsingh nie wykorzystał dobrego dośrodkowania Giannisa Masourasa i z woleja uderzył nad bramką, a w 13. minucie Olaf Kobacki strzelił po kontrze prosto w Filipa Bednarka. I wtedy obudził się Lech. Niektóre akcje poznaniaków były bardzo efektowne, choć tradycyjnie większości z nich brakowało wykończenia. W 17. minucie gospodarze wywalczyli jednak rzut rożny, a Nika Kwekweskiri dośrodkował na dalszy słupek. Później wszystko potoczyło się jak w bilardzie - Antonio Milić przegłówkował futbolówkę za drugi słupek, Dagerstål zgrał przed bramkę, a Ishak wepchnął piłkę z metra do siatki. To chyba o czymś takim mówił trener van den Brom, wymagając kreowania okazji zamiast uderzeń z dystansu. Ledwie Miedź wznowiła grę od środka, a już mogła przegrywać 0-2. Kristoffer Velde kapitalnie zagrał "w uliczkę" do Filipa Szymczaka, ten podcinką chciał pokonać Mateusza Abramowicza, ale trafił w poprzeczkę. Goście zdobyli bramkę, decydowały centymetry wysuniętego Kamila Drygasa Miedź się jednak otrząsnęła i nie pozwoliła już tak swobodnie hasać rywalom po polu karnym. Sama szukała wyrównania i w 27. minucie jej gracze na chwilę mogli unieść ręce w geście triumfu, gdy po dośrodkowaniu z rzutu wolnego Huberta Matyni piłkę do siatki skierował głową Kamil Drygas. Ostatecznie akcja byłych graczy Pogoni zakończyła się spalonym tego drugiego. Groźnie z dystansu uderzał też Angelo Henriquez - widać było, że Lech w defensywie nie wygląda zbyt dobrze. W ataku też miał zresztą pewne problemy - brakowało okazji bramkowych, a gdy już w 36. minucie Ishak minął Abramowicza, to zamiast strzelać, się przewrócił. Aż dziw bierze, że nie dostał za to żółtej kartki - próba wymuszenia tu karnego była bardzo bezczelna. Zobacz tabelę Ekstraklasy - Lech już na podium, Miedź nadal w strefie spadkowej Miedź uwierzyła, że może w Poznaniu sięgnąć po punkt. Lech odpowiedział dwoma strzałami w poprzeczkę w minutę! Jeśli Lech kiepsko zakończył pierwszą połowę, to jeszcze gorzej rozpoczął pierwszą. Miedź spokojnie mogła myśleć o wyrównaniu, gdyby tylko Narsingh dokładniej dograł do wbiegającego z prawej strona Masourasa, albo też Obieta lepiej uderzył z linii pola karnego. Zaskakiwała nieporadność gospodarzy i częste straty piłek w środkowej strefie, a Miedź wyczuła, że ma w Poznaniu szansę na choćby remis. Tyle że "Kolejorz" w 57. minucie powinien sprawę zwycięstwa ostatecznie już sobie załatwić. W kontrataku świetnie zachował się Velde, balansem ciała oszukał rywali, a później zagrał w pole karne do Ishaka. Szwed potężnie huknął, ale trafił w poprzeczkę. Mistrzowie Polski dalej rozgrywali swoją akcję, Kwekweskiri znów zagrał na środek pola karnego, a tym razem Marchwiński przymierzył w poprzeczkę. Piłkę zebrał jeszcze Ishak, miał przed sobą tylko Abramowicza, a jednak uderzył wysoko nad bramką. Coś niesamowitego! Kapitalna okazja Miedzi Legnica. To powinno być 1-1! Im bliżej było końca meczu, tym bardziej Miedź ryzykowała. Prowadzenie otwartej gry w starciu z Lechem nie jest akurat najlepszym pomysłem, ale goście nie mieli wyjścia, jeśli chcieli wyrównać. Lech więc co chwilę przechodził z obrony do szybkiego ataku, ale nadal grał bardzo nieskutecznie. Miedź miała problemy z płynnością swoich akcji, choć akurat jej kontra z 75. minuty, prowadzona trzech na trzech, była bardzo obiecująca. Zakończyła się jednak kiepskim uderzeniem Henriqueza. To jeszcze nic! Dwie minuty później Chilijczyk znalazł się sam przed Bednarkiem i kopnął prosto w bramkarza Lecha. Był wściekły na siebie, gościom uciekła najlepsza szansa na wyrównanie i wprowadzenie ogromnej nerwowości w szeregach mistrza Polski. Lech już nie pozwolił Miedzi na sprawienie drugiej niespodzianki, ale do ostatniego gwizdka arbitra musiał uważać. Nadal na potęgę marnował sytuacje w polu karnym, w czym prym wiódł, o dziwo, Ishak. Szwed spokojnie mógł zakończyć to spotkanie z hat-trickiem. Zdobył jednak tylko jednego gola, co oznaczało wygraną 1-0. Łącznie Lech zakończył mecz z 18 uderzeniami na bramkę Abramowicza, Miedź miała takich prób 12. Z tego wszystkiego padł zaledwie jeden gol.