Pod koniec lata wydawało się, że Pogoń Szczecin, razem z Lechem Poznań, zyska spory handicap w walce o mistrzostwo Polski. Odpadła z europejskich pucharów, nie musiała grać co trzy, cztery dni, mogła trenować i przygotowywać się do kolejnych meczów w lidze. I na razie kibice "Portowców" mogą być postawą drużyny mocno zawiedzeni. Cztery porażki na swoim stadionie to bilans bardzo słaby. A gdyby jeszcze to przytrafiło się w starciu z Wartą Poznań, to już by była tragedia. Od jej powrotu do Ekstraklasy, nie wygrała z Pogonią ani razu w siedmiu potyczkach, choć trochę krwi szczecinianom napsuła, trzy razy remisowała. A że "Zieloni" potrafią uprzykrzyć życie, to wiedzą w tej lidze niemal wszyscy. Warta szybko zadała bolesny cios. I zaczęła się skutecznie bronić Wiedzą też ci najlepsi, bo poznaniacy wyrwali już punkty na wyjazdach Legii i Rakowowi. Potrafią grać w sposób, który wydaje się prymitywnym, a jest realizacją wyrachowanej taktyki trenera Dawida Szulczka. Złapała się także na to i Pogoń, która w pierwszej połowie zaledwie raz była w stanie sprawić jakieś poważniejsze zagrożenie pod bramką Adriana Lisa. A że Warta też odpowiedziała jedną akcją, to i ta część gry nie była zbyt atrakcyjna. Również dlatego, że goście już w 9. minucie zdobyli pierwszą bramkę i skupili się na przeszkadzaniu Pogoni. Byli w tym nad wyraz skuteczni. W 9. minucie poznaniacy objęli bowiem prowadzenie - po bardzo ładnej akcji, która zaczęła się od świetnego przyjęcia piłki przez Martona Eppela. A później było dośrodkowane Konrada Matuszewskiego, błąd Leonardo Koutrisa, który nie za bardzo wiedział, gdzie za nim znajduje się Maciej Żurawski. A były gracz Pogoni przepchnął się, uderzył głową i pokonał Valentina Cojocaru. Goście nieźle radzili sobie w pressingu, choć z czasem dominacja Pogoni stawała się coraz bardziej wyraźna. Warta nie dopuszczała "Portowców" do wyprowadzania kontr, zaryglowała środek, wypychała gospodarzy na skrzydła. A tam dobrze pilnowany był Kamil Grosicki. Wyjątkiem była tylko akcja z 22. minuty, gdy sam na lewej stronie został Koutris, a po jego dośrodkowaniu Efthymios Koulouris trafił w poprzeczkę. Poza tym Pogoń biła głową w mur, za wolno rozgrywała piłkę, Adrian Lis się nudził. Nic dziwnego, że pod koniec pierwszej połowy zaczęły się już gwizdy. Poważne rozmowy w szatni Pogoni i dwie zmiany. Rezerwowi odmienili spotkanie Trener Jens Gustafsson nie mógł pozwolić na taką dalszą grą, groziła ona piątą porażką w sezonie na swoim stadionie. Posłał do boju Mariusza Fornalczyka i Lukę Zahoviča - efekty przyszły bardzo szybko. Goście za bardzo cofnęli się do obrony, nie potrafili utrzymać piłki - liczyli może, że powtórzy się historia z ich wyjazdowego meczu z Widzewem. Ale się nie powtórzyła, Pogoń szybko zdobyła bramkę, która jeszcze dodatkowo ją nakręciła. Po rzucie rożnym futbolówka wyleciała daleko za pole karne - Fornalczyk przyjął ją, zrobił kilka kroków i uderzył. Miał szczęście, bo uderzyła jeszcze w nogę Dimitriosa Stavropoulosa i zupełnie zmyliła Lisa. A później, też po rzucie rożnym, nieznacznie pomylił się Zahovič. Pogoń nadal nacierała, w 61. minucie jej były zawodnik Jakub Bartkowski nie zdołał wybić piłki po zagraniu Grosickiego, trafił do swojej bramki. Dopiero wtedy, gdy wynik był już niekorzystny, Warta zdecydowała się na bardziej odważną grę. Tyle że w 78. minucie Pogoń, tak się wydawało, zamknęła to spotkanie, znów bohaterem był Grosicki, ale ważną i ładną asystę zaliczył też Zahovič. Kapitan "Portowców" przyjął piłkę, ograł Dawida Szymonowicz i uderzył przy słupku. Jak w swoich najlepszych momentach kariery. Zimny prysznic dla kibiców w Szczecnie. Padał deszcze ze śniegiem, kolejne "atrakcje" zapewniła Warta Wystarczył jednak jeden rzut wolny, by po dośrodkowaniu Stavropoulos lepiej przystawił głowę do piłki od obrońców Pogoni i znów obie drużyny dzieliła jedna bramka. Zapowiadała się atrakcyjna końcówka tego spotkania. I pewnie wszystkim na stadionie im. Floriana Krygiera trudno było w to uwierzyć, ale Pogoń... nie wygrała tego spotkania! Na początku doliczonego czasu Dario Vizinger zagrał w uliczkę do Kajetana Szmyta, ten uderzył obok bramkarza. Centymetry decydowały o tym, że nie było spalonego. Warta wyrwała więc na wyjeździe punkt kolejnej mocnej drużynie w tej lidze!