Ten mecz dla Śląska miał kolosalne znacznie. Wrocławianie w przypadku zwycięstwa mogli zbliżyć się do kilku drużyn na odległość jednego punktu, co tylko wzmocniłoby ich szanse na pozostanie w Ekstraklasie. Nowo-stary trener Jacek Magiera miał dać impuls, ale jego podopieczni mieli wielki kłopot z przedostaniem się pod pole karne gości. A nie da się ukryć, że jeśli na Dolnym Śląsku chcą uniknąć spadku, to spotkania na Tarczyński Arena Wrocław z zespołami pokroju Radomiaka, muszą na tym etapie sezonu wygrywać. I to mimo nieobecności takich piłkarzy jak Erik Exposito, Patrick Olsen, Petr Schwarz czy Patryk Janasik. Innej drogi po prostu nie ma.Radomianie również niedawno zmienili trenera, Mariusza Lewandowskiego zastąpił Rumun Constantin Galca. Ich położenie w tabeli było tylko nieznacznie lepsze, bo też balansowali na krawędzi. Mieli przecież zaledwie czteropunktową przewagę nad Śląskiem. Był to zatem mecz dwóch ekip poważnie zagrożonych degradacją do Fortuna I ligi. Stawka spotkania spowodowała zachowawczą grę jednych i drugich. Było sporo przerw oraz niedokładności. Doliczone przez Daniela Stefańskiego cztery minuty do pierwszej części gry tylko potwierdziły to, że mecz nie toczył się we właściwym rytmie. Śląsk - Radomiak. Pierwszy strzał wpadł do bramki W pierwszym kwadransie gra żadnej z ekip nie powaliła kibiców na kolana. Co jednak z tego, skoro Radomiak wykorzystał swoją pierwszą szansę do zdobycia gola? W 9. minucie Damian Jakubik zagrał piłkę z głębi pola do Leonardo Rochy. Portugalczyk nie miał problemów z opanowanym futbolówki w szesnastce gospodarzy i posłał ją obok bezradnego w bramce Rafała Leszczyńskiego. Reakcji Śląska na straconego gola w zasadzie nie było żadnej, to przyjezdni kontrolowali przebieg gry i to oni byli bliżej podwyższenia wyniku. Radomiak przeważał, choć nie wszystko przebiegło po myśli piłkarzy Galcy. Strzelec bramki - Rocha przedwcześnie zszedł z boiska z powodu. W 19. minucie usiadł na murawie i po konsultacji ze sztabem medycznym musiał opuścić plac gry. Z biegiem czasu radomianie się rozkręcali, coraz poważniej zagrażając wrocławianom. Gospodarzy schodzących na przerwę żegnały gwizdy. Po zmianie stron musiał nastąpić progres w ich grze, ponieważ tak grający Śląsk (do przerwy brak celnego strzału) nie ma co myśleć o utrzymaniu. Śląsk po przerwie się obudził, ale to było za mało Rozmowa w szatni podziałała mobilizująco na piłkarzy z Wrocławia. Od razu po zmianie stron ożywił się John Yeboah, który najpierw przeprowadził dynamiczną akcję zakończoną niecelnym uderzeniem, a chwilę później znów wbiegł w pole karne Radomiaka, ale został zatrzymany. Ciekawych wejść tego zawodnika brakowało w pierwszej połowie. Gabriel Kobylak po raz pierwszy musiał się wykazać w 54. minucie, kiedy z rzutu wolnego sprawdził go Adrian Łyszczarz. Śląsk z każdą minutą coraz bardziej ryzykował, co skutkowało groźnymi kontrami ich rywali. Wynik jednak się nie zmienił. Radomiak wywiózł z Dolnego Śląska komplet punktów i powiększył swoją przewagę nad strefą spadkową do siedmiu punktów, natomiast sytuacja wrocławian ze złej zmieniła się w fatalną. Margines błędu został wyczerpany. Piłkarze Jacka Magiery w ostatnich czterech meczach mogą pozwolić sobie na pojedynczą stratę punktów. W innym przypadku najpewniej - z Miedzią Legnica i Lechią Gdańsk - spadną z Ekstraklasy. Pierwszego spadkowicza możemy oficjalnie poznać już w poniedziałek, a drugiego w następny weekend.