To może być katastrofa Legii. Finansowa jazda po bandzie
Aby zrozumieć, dlaczego sytuacja finansowa Legii jest tak trudna, wystarczy zerknąć w jej sprawozdanie finansowe i zanalizować jego najważniejsze części. Pod płaszczykiem 22 mln zł kapitału własnego (realnie bycia "na plusie" w tej kwocie), kryją się liczby, które tłumaczą, dlaczego Michał Żewłakow stoi przed arcytrudnym zadaniem przebudowy zespołu bez realnego budżetu transferowego.

Pisząc ten tekst, przyjąłem pokazywanie finansów Legii stosując pewien punkt odniesienia. Jest nim Lech Poznań, którego można osadzić w podobnym kontekście - mówimy o klubach w gruncie rzeczy podobnych pod względem wielkości marki w polskiej skali, dysponowania dużym stadionem, potężną bazą kibiców, posiadaniem drogiej i nowoczesnej akademii. Lech i Legia funkcjonują na tym samym rynku, zmagają się z podobnymi samymi problemami i ograniczeniami, mają porównywalne możliwości. W teorii niewiele (nic?) nie stoi na przeszkodzie, by ich sprawozdania finansowe wyglądały bardzo podobnie. A jak jest naprawdę?
Lech i jego "nudne" sprawozdanie
Poznajmy najpierw punkt odniesienia. Lech Poznań w swoim ostatnim sprawozdaniu finansowym mógł się pochwalić kapitałem zapasowym na poziomie 45,5 mln zł, co w praktyce oznacza, że przy zanotowanej stracie 15 mln zł, kapitał własny mistrzów Polski to 30,5 mln zł. W skrócie - kapitał własny to aktualny stan posiadania - mówiąc kolokwialnie tyle, ile klub ma (nie tylko na kontach, ale też pod postacią nieruchomości, itp.). Strata Lecha nie była niska. Kwota 15 mln zł na minusie pokazuje, jak duży dla takiego klubu (czyli "drogiego w utrzymaniu") jest koszt sezonu bez gry w europejskich pucharach. Duży, ale w przypadku Lecha, wcale nie destrukcyjny. Czysto teoretycznie Lech mógłby zanotować jeszcze dwa takie lata bez większych konsekwencji dla finansowego bezpieczeństwa. Legia - przeciwnie, ale do tego dojdziemy.
Jednocześnie trzeba pamiętać, że kolejne straty w przypadku Lecha, nawet jeśli nie przełożyłyby się na zagrożenie bezpieczeństwa, przełożyłyby się na rozwój drużyny. Ryzyko finansowe przy przestrzeleniu kolejnych drogich transferów byłoby po prostu znacznie większe.
Zerkamy do sprawozdania finansowe, wybierając jego przykładowe fragmenty. Rzeczowe aktywa trwałe to wartość 39,7 mln. Mówimy tu o budynkach, gruntach, samochodach, itp.
Zapasy - 4,9 mln zł. To wartość towarów na półkach w sklepie, gotowych do sprzedaży (koszulki, szaliki, gadżety)
Należności krótkoterminowe - Lech czeka na 18,6 mln zł w ciągu najbliższego roku, czyli na to, co dostanie np. od sponsorów lub od klubów, które mają wobec Lecha zobowiązania transferowe.
Lech ma jednocześnie całkiem pokaźne zobowiązania krótkoterminowe sięgające 39 mln zł (z czego 14,6 mln zł to kredyty) przy 27 mln zł aktywów obrotowych - zatem możemy mówić o około 12 mln zł pewnego dyskomfortu finansowego, natomiast to nic, co mogłoby wywoływać większe poruszenie - przy klubie w rozmiarze Lecha i jego poduszce finansowej - wszystko w granicach normy. Sprawozdanie finansowe mistrzów Polski rysuje się jako dość - mówiąc kolokwialnie - nudne. Pokazujące po prostu poprawność. Ani fajerwerków, ani patologii.
Co czytamy w sprawozdaniu finansowym Legii?
W Legii rzut oka na jedną z najważniejszych rzeczy, czyli kapitał własny, sprawia, że można wstępnie podrapać się po głowie z pytaniem, czy faktycznie jest tak źle, jak się mówi. Widzimy kwotę na dość dużym plusie - 22,3 mln zł - co nie jest czymś standardowym wśród klubów Ekstraklasy. Ale po analizie, skąd się wzięła taka wartość, zapala się już lampka bezpieczeństwa.
Schodząc tylko nieznacznie w dół w sprawozdaniu, dojdzie się do punktu "kapitał z aktualizacji wyceny", który wynosi 107 mln zł. To wycena akcji Legia Training Center. Różnica w porównaniu z Lechem Poznań jest zasadnicza, bowiem Lech wycenia budynki po cenie ich nabycia - czyli faktycznej cenie zapłaconej za budowę - w sprawozdaniu mistrzów Polski widnieje kwota 35 mln zł. Legia natomiast - będąc właścicielem akcji spółki Legia Training Center, do której z kolei należy kompleks w Książenicach - może wyceniać nie budynki, lecz akcje. Różnica jest kolosalna i stanowi pewnego rodzaju inżynierię finansową.
Co to oznacza w praktyce? Legia poprosiła rzeczoznawcę - o czym sama informuje w sprawozdaniu - by wycenił, ile jest warta LTC. Kwota 107 mln zł jest właśnie wyceną rzeczoznawcy, nie zaś - jak w przypadku Lecha - wartością nakładów potrzebnych na "postawienie" akademii. Warto dodać, że żaden inny klub Ekstraklasy nie "bawi się" w rzeczoznawstwo, a po prostu wpisuje kwoty nabycia. W przypadku Legii to legalne, lecz sztucznie zawyża kapitał własny.
W nocie objaśniającej zawartej w sprawozdaniu finansowym Legii czytamy, skąd ta wycena: Podstawą wyceny LTC na dzień bilansowy (30 czerwca 2024) były wieloletnie projekcje przepływów pieniężnych w oparciu o potencjał komercyjny LTC, obejmujące 5 lat obrotowych następujących po dniu bilansowym. Czyli: wycena została oparta o zakładane przyszłe przychody - na przykład z transferów z akademii. W przypadku Legii - delikatnie mówiąc - jest ryzyko, że przez pięć lat LTC nie wypracuje wielodziesiątmilionowych prognozowanych przychodów. Wycenę na 107 mln zł można nieśmiało odczytywać jako napompowanie bilansu, by kapitał własny klubu Legia Warszawa był odpowiednio wysoki.
Tym bardziej że, kapitał własny Legia Training Center to 11 mln zł. LTC ma oczywiście budynki i grunty warte kilka razy więcej (aktywa trwałe to 75 mln zł), ale i kredyty do spłaty. Stąd wspomniane 11 mln zł. Jednocześnie w ostatnim sprawozdaniu LTC wykazała roczny zysk 1,6 mln zł, co jest wartością z jednej strony pozytywną, ale z drugiej nakazuje zadanie pytania: na ile pięcioletnia prognoza przy tym kapitale własnym i takim zysku, jest odchylona od realiów, skoro mówi o 107 mln zł? I czemu Legia prognozuje, gdy inni w przypadku swoich akademii po prostu wpisują kwoty nabycia.
I tu pojawia się pytanie, co by było, gdyby nie ta wycena LTC? Gdyby - przykładowo - wycena była na poziomie 11 mln zł, czyli kapitału własnego Legia Training Center, kapitał własny warszawskiego klubu nie wynosiłby wówczas "zdrowych" 22,3 mln zł (jak obecnie), lecz… prawie 74 mln zł na minusie!
W sprawozdaniu Legii wracamy do rubryki "strata z lat ubiegłych". Wynosi ona 146 mln zł - co bierze się z rachunku zysków i strat. Mówiąc po ludzku - z zarządzania pieniądzem. Legia wydaje znacznie więcej niż ma. Dla porównania - Lech w rubryce "strata z lat ubiegłych" w najnowszym sprawozdaniu ma wpisaną kwotę… 322 tys. zł. Ona powiększy się w kolejnym sprawozdaniu o ostatnią stratę 15 mln zł, ale w przypadku Lecha wystarczy załapać się teraz do fazy ligowej europejskich pucharów, by być pewnym, że wkrótce Lech będzie już na odczuwalnym plusie.
A żeby odrobić 146 mln zł? Przy założeniu, że w kolejnym sprawozdaniu klub Dariusza Mioduskiego wykaże zysk ok. 30 mln zł (efekt ostatniej kampanii w Lidze Konferencji), potrzebne są jeszcze nieprzerwanie cztery identyczne lata (czyli ćwierćfinał LKE i "łapanie się" do pucharów z rozgrywek w Polsce), by mówić o wyjściu na finansową prostą! Jeden rok bez pucharów w tym czasie oznacza dla Legii, że ten mityczny kamień pchany przez Syzyfa na szczyt góry, znów spadnie. W praktyce - znów nie będzie pieniędzy na odbudowę potęgi i znów dyrektor sportowy będzie zmagał się z potrzebą kombinowania, jak zrobić jakościowe transfery przy braku budżetu na nie.
W Legii doskonale wiedzą, jak pieniądze do spółki przynosić, natomiast kłopot jest z kontrolą kosztów. Przychody są ogromne, także w skali ligi - 188 mln zł przy 123 mln zł Lecha (aczkolwiek porównujemy sezony 2023/24, w których Legia grała w pucharach, a Lech po wpadce w Trnavie - nie). W tym samym czasie koszty finansowe Legii to 21 mln zł, przy 2,5 mln zł Lecha!
Legia ma także 63 mln zł zobowiązań długoterminowych, natomiast w nocie wyjaśniającej czytamy, że "długoterminowe" w tym wypadku oznacza konieczne do spłaty w ciągu trzech najbliższych lat. Nie ma konkretnego wyjaśnienia, czym dokładnie jest to zobowiązanie, ale "pachnie" słynnym funduszem luksemburskim, czyli zobowiązaniem, które ratowało Legię w czasach, gdy seryjnie nie kwalifikowała się do fazy głównej pucharów.
W przypadku Lecha porównywaliśmy aktywa obrotowe do zobowiązań krótkoterminowych, co generowało dyskomfort na poziomie 12 mln zł. W przypadku Legii krótkoterminowo problem jest mniejszy, bowiem przy aktywach obrotowych wynoszących 45 mln i zobowiązaniach krótkoterminowych 50 mln, różnica to zaledwie 5 mln zł. Długoterminowo sprawa ociera się o katastrofę - o tym mówiliśmy pokazując 63 mln zł konieczne do spłaty do trzech lat.
Pieniędzy za Muciego i Slisza już nie ma
Legia pokazuje, że można wykazać ponad 20 mln zł kapitału własnego na plusie, a jednak mieć finanse w stanie agonalnym. Kompletnie uzależniać je od dobrego wyniku w europejskich pucharach czy wysokich transferów wychodzących. Zdanie wypowiedziane zaledwie półtora roku temu przez Jacka Zielińskiego, iż sprzedaż Ernesta Muciego i Bartosza Slisza za łącznie 13 mln euro zabezpiecza klub na dłuższy czas przed koniecznością pozbywania się następnych zawodników, można dziś włożyć między bajki. Jest to także efekt dwóch poprzednich okien transferowych, w których wydano 7 mln euro bez wpływu na poprawę jakości zespołu. Ruben Vinagre po wykupie ze Sportingu Lizbona rozegrał dużo gorszą rundę, niż w czasie wypożyczenia - i dziś wątpliwe, że ktoś dałby za niego 2,5 mln euro. Migouel Alfarela kosztował 1 mln euro, a szybko trafił na wypożyczenie do Grecji - teraz od początku walczy o miejsce w składzie. Ilia Szkurin, póki co, nie pokazał, że jest wart 1,5 mln euro. Podobnie jak Kacper Chodyna w przypadku 860 tys. euro. Jednocześnie Legia płaci najwyższe pensje swoim zawodnikom w całej lidze, co w wielu przypadkach nie ma przełożenia na jakość tych piłkarzy w skali czołówki ligi.
Najsmutniejszy dla kibiców wniosek jest taki, że - jeśli nie zdarzy się cud - Legię czeka wieloletnie odbudowywanie klubowych finansów. Obarczone bardzo dużym ryzykiem, że może się nie udać, bo dosłownie każdy rok bez europejskich pucharów to katastrofa.


