Gdy jesienią mówiono o Piaście Gliwice, że jest "królem remisów", to w jego cieniu podążał sąsiad z Górnego Śląska, czyli Ruch Chorzów. Z jedną małą różnicą - pierwszy zespół zdołał wygrać cztery spotkania, drugi zaś ograł tylko i wyłącznie innego beniaminka, czyli ŁKS. Remisy niewiele dają, Ruch do dziś w połowie z 20 starć dzielił się punktami, a mimo to jest coraz bliższy powrotu do pierwszej ligi. Nie ma co się bowiem oszukiwać - mecz z Wartą, która też ma podobny cel, czyli utrzymanie się w elicie, był jednym z tych "o wszystko" dla chorzowian. Strata do ekip spoza strefy spadkowej już jest olbrzymia, a w najbliższej kolejce zespół trenera Janusza Niedźwiedzia czeka wyjazd do Białegostoku. Świetny Miłosz Kozak to za mało. Jego koledzy nie znaleźli sposobu na Jędrzeja Grobelnego Przed tygodniem obie drużyny miały podobną skalę trudności, ale Warta zdołała zdobyć trzy punkty w starciu z Rakowem Częstochowa, Ruch zaś uległ Legii Warszawa. Pierwszy raz, odkąd przeprowadził się na Stadion Śląski, nie był w stanie zremisować meczu. Dziś chorzowianie jakby wyszli z założenia, że muszą szybko wziąć sprawy w swoje ręce, nie dali się zaskoczyć Warcie, jak Raków tydzień temu. Byli zespołem lepszym, bez dwóch zdań, ale... znów nieskutecznym. Gra gospodarzy mogła się naprawdę podobać, szczególnie zaś Miłosza Kozaka. Napędzał akcje drużyny, mijał rywali, tworzył sytuacje. Już w 3. minucie niewiele pomylił się po uderzeniu z dystansu Patryk Sikora, za chwilę Kozak uruchomił Roberta Dadoka, ale ten przegrał pojedynek z Jędrzejem Grobelnym. Bramkarz Warty był bohaterem drużyny, obronił jeszcze uderzenie Adama Vlkanovy (35. minuta), choć i Czech powinien w tej sytuacji lepiej przymierzyć. A w samej końcówce w sukurs Grobelnemu przyszedł Mohamed Mezghrani, który zdołał wyblokować piłkę po świetnej akcji Kozaka. A Warta? Praktycznie nie istniała, była zagubiona, na co wpływ mogła mieć absencja na ławce trenera Dawida Szulczka. Pochodzący z pobliskich Świętochłowic młody szkoleniowiec został chory w Poznaniu, na ławce zastępował go Arkadiusz Szczerbowski. Tyle że poznaniacy nie mieli pomysłu na swoją grę ofensywną, Ruch łatwo radził sobie z ich pressingiem, a gdy już się cofnął przed swoje pole karne i dał rywalom piłki, ci dalej byli bezradni. Chorzowianie zaś co chwilę starali się ruszać z kontrami, choć akurat w tym elemencie brakowało im jakości. Warta przedłużała, jak tylko mogła. I wywalczyła remis - cenny dla siebie Jeśli w pierwszej połowie Ruch napierał, pokazywał przy tym sporo jakości, a mecz był naprawdę ciekawy, to druga część miała już inną jakość. Głównie za sprawą poznaniaków - ich ten remis już wyraźnie zadowalał, gdzie się tylko dało, "kradli" sekundy. Próbowali wybijać chorzowian z uderzenie, robili to dość skutecznie. O tyle, że gospodarze spuścili z tonu, mniej efektowny był już Kozak, ale też i pozostali gracze. To nawet Warta miała przed 70. minutą lepszą okazję - sprytne uderzenie Stefana Savicia było jednak niecelne. Dopiero zmiany trenera Janusza Niedźwiedzia sprawiły, że w końcu Grobelny znów znalazł się w opałach. Bramkarz Warty kapitalnie, końcami palców, obronił mocne uderzenie pod poprzeczkę Vlkanovy, za chwilę z woleja przymierzył Wiktor Długosz - nieznacznie niecelnie. Im bliżej było jednak końca spotkania, tym większe nerwy towarzyszyły poczynaniom gospodarzy. Nie było to już spotkanie na dobrym poziomie, jedni nie potrafili osiągnąć swojego celu, drugim wystarczył remis. I tak się skończyło, mimo, że Ruch miał jeszcze rzut wolny w 100. minucie z 20 metrów. Kolejnym podziałem punktów, który dla Ruchu jest już niemal jak wyrok. Siedem punktów do bezpiecznej pozycji to bardzo, bardzo dużo.