Thomas Thomasberg: mój ojciec powiedział, że nie mogę iść do Polski
- Kiedy powiedziałem mojemu ojcu o ofercie z Pogoni, usłyszałem: "Polska? Nie możesz tam iść!". Myślę, że nie jest na bieżąco i nie wychwycił momentu, kiedy wiele rzeczy się u was zmieniło. W Szczecinie jest wszystko, by stworzyć klub na bardzo wysokim poziomie - mówi w rozmowie z Interią Thomas Thomasberg, trener Pogoni Szczecin.

Zatrudnienie Thomasa Thomasberga przez Pogoń Szczecin było dużym wydarzeniem w Ekstraklasie. Doświadczony duński szkoleniowiec, z wieloma sukcesami na koncie, w dodatku wybierający Polskę zamiast jednego z największych klubów w Afryce, z którego również miał ofertę. W rozmowie z Interią tłumaczy, jak do tego doszło, zdradza swój pomysł na Pogoń Szczecin, tłumaczy, czym w jego słowniku jest "pragmatyzm" oraz zachwyca się atmosferą na naszych stadionach.
Czym jest pragmatyzm?
Przemysław Langier (Interia Sport): Dwa tygodnie to czas, po którym można mieć już wnioski z pobytu w nowym miejscu. Jakie są pana?
- Pogoń to naprawdę duży klub tworzony przez bardzo fajnych ludzi. Kiedy trafiasz do nowego kraju, musisz wiele się nauczyć, a tutaj każdy jest niezwykle pomocny. Zaledwie po czterech dniach pobytu tutaj musieliśmy grać ważny mecz i dostałem sporo wsparcia, by odpowiednio się do niego przygotować. Również ze strony zawodników, którzy bardzo szybko zaadaptowali się do zmian, jakie zaszły. Trzy punkty, dobra gra, nie mogłem wymarzyć sobie lepszego początku. Poza tym atmosfera - wow. Kibice bardzo nam pomogli, nie mogę się już doczekać następnego meczu na naszym stadionie. W przerwie reprezentacyjnej rozegraliśmy towarzyski mecz (przeciwko Wiśle Kraków, skończyło się remisem 3:3 - przyp. red.) i byłem zaskoczony, że przyszło osiem tysięcy ludzi.
Na pewno oglądał pan już mecze Pogoni z obecnego sezonu, ma pan też dostęp do wszystkich danych na temat zawodników. Umie pan postawić diagnozę, dlaczego Pogoń nie grała tak, jakby tego wszyscy oczekiwali?
- Mecze oczywiście oglądałem, ale będąc szczerym - nie poświęcałem czasu, by znaleźć odpowiedź na pytanie, dlaczego Pogoń nie punktowała tak, jak powinna. Bardziej skupiałem się na tym, co sam mogę zrobić, by zmienić przyszłość. Poprzednie rozegrane w innym systemie, niż ja to widzę, dlatego nie czułem, że moim zadaniem jest stawianie diagnoz, co wcześniej nie działało. Jedna rzucała się w oczy sama - wystarczy spojrzeć na bilans bramkowy. Dużo strzelonych goli, jeszcze więcej straconych. A to oznacza, że gdzieś został zachwiany balans między obroną i atakiem. Mówiąc bardzo ogólnie: szukam rozwiązań, by drużyna wciąż była groźna w ataku, ale jednocześnie przykuwała większą wagę do defensywy. Dlatego jestem bardzo zadowolony z tego, jak wyglądał mój debiut - zanim strzeliliśmy zwycięskiego gola z karnego, wykreowaliśmy masę sytuacji, podczas gdy Piast miał ich dużo mniej. Ze statystyki goli oczekiwanych wynikało, że powinniśmy zdobyć o jednego/dwa gole więcej.
Czytałem o panu kilka artykułów. Często pojawia się w nich, że jest pan pragmatycznym trenerem. Mnie pragmatyzm kojarzy się z mało atrakcyjną grą, gdzie celem jest wyłącznie wygrywanie. Ale znam wyniki pana drużyn, to jest mnóstwo strzelanych goli. Dlatego chciałbym wiedzieć, jaka naprawdę będzie pana Pogoń Szczecin?
- Pragmatyzm to zdolność do skutecznego zaadaptowania się do sytuacji, bez względu, czy jest dobra, czy zła. W praktyce działa to tak, że umiesz porzucić określony styl gry dla realizacji tymczasowego celu. Wtedy przestaje chodzić o to, bym trzymał się ustawienia z trójką, czy czwórką obrońców, tylko jeśli poczuję, że w danym momencie coś jest lepsze dla drużyny, to się dostosowuję. Jeśli wychodzę na boisko taktyką 4-4-2, a wydarzenia boiskowe zmuszą mnie, bym przeszedł na 4-4-1-1, to nie będę uparcie się trzymał pierwotnej decyzji, tylko zmienię rolę napastnikom. Niektórzy trenerzy uważają, że największą wartością jest bycie wiernym swoim ideałom, natomiast to nie jest coś, w co ja wierzę. Mówi pan, że pragmatyzm kojarzy się panu z nudną piłką. Nie musi tak być. Jestem trenerem, który jest nastawiony przede wszystkim na wygrywanie meczów, ale mój przykład pokazuje, że nie musi się to wiązać ze strzelaniem małej liczby bramek.
Czyli pragmatyzm w pana wydaniu to wcale nie jest defensywny styl gry.
- Zupełnie nie, choć to zależy od okoliczności. Pragmatyzm może przybrać defensywną twarz - na przykład w sytuacji, gdy prowadzisz klub z dołu tabeli i desperacko potrzebujesz punktów, mając do dyspozycji słabszych zawodników niż twój rywal. Wtedy trzeba być sprytnym. Niektórzy twierdzą, że nudnym elementem piłki są stałe fragmenty gry. Nie zgadzam się z tym, ja je kocham, bo są najłatwiejszym sposobem, by zrobić różnicę w wyniku. Podsumowując - pragmatyzm dla mnie to dostosowanie się do aktualnych warunków w taki sposób, by wygrać mecz. Niekoniecznie musi się wiązać z postawieniem na defensywę.
W weekend zagracie z Lechem Poznań, mistrzem Polski. Jaką twarz przyjmie pragmatyzm - ofensywną?
- Z założenia tak, ale jeśli będziemy potrzebowali bronić, to będziemy bronić. Inna sprawa, że broniąc w dobry sposób, drużyna wciąż może mieć nastawienie ofensywne. Nie da się pragmatyzmu sprowadzić do jednego, utartego schematu. Mecz z Lechem wydaje mi się niezwykle ciekawy. Z jednej strony coś w rodzaju duńskich derbów ze względu na trenerów, z innej - świetnie znam Mikaela Ishaka. Kiedyś to był mój zawodnik, byłem w sztabie Randers, gdy on występował w tym zespole. Dawno nie widziałem go w akcji, ale wydaje mi się, że jestem w stanie przekazać naszym obrońcom kilka wskazówek, jak go zatrzymać.
Z Nielsem Frederiksenem (trenerem Lecha Poznań) znacie się dobrze?
- W Danii nie ma zbyt wielu drużyn w lidze i wydaje mi się, że każdy zna tam każdego. Może nie osobiście, ale dużo potrafimy o sobie powiedzieć. Znam jego sposób gry, jednocześnie bardzo go szanuję, myślę, że jesteśmy kolegami. Poza tym Niels Frederiksen był kiedyś trenerem reprezentacji Danii do lat 21 i powoływał piłkarzy z mojego klubu, więc mieliśmy wiele okazji, by rozmawiać na ten temat.
Co z Benjaminem Mendym i innymi piłkarzami?
Przyszedł pan już po zamknięciu okna transferowego. Pana zdaniem kadra jest kompletna, czy zgłosił pan już jakieś zapotrzebowanie na zimę?
- Chyba nigdy nie słyszałem o sytuacji, w której trener powiedziałby, że jego drużyna jest absolutnie idealnie dopasowana pod jego potrzeby. Zawsze jest margines do poprawy. Różnica polega na tym, czy potrzebujesz dwóch, czy sześciu nowych zawodników.
Pogoń potrzebuje dwóch czy sześciu?
- Nie chciałbym się tu wdawać w szczegóły, bo cały czas nad tym pracujemy w klubie. Wciąż jestem na etapie poznawania zawodników i ich cech, później pomyślimy o odpowiednich ruchach w zimie, ale teraz skupiam się na najbliższym czasie, w którym trzeba mieć dobre wyniki.
Pytam o kadrę Pogoni nieprzypadkowo. Pan preferuje wysoki pressing, a ja się zastanawiam, czy faktycznie wszyscy piłkarze w Pogoni są intensywni.
- Trochę wracamy tutaj to naszej rozmowy o pragmatyzmie. Oczywiście, że lubię wysoki pressing, ale to nie jest coś, co muszę robić za wszelką cenę. Dostosowuję narzędzia do stanu posiadania. W Pogoni nie wszyscy zawodnicy są "skrojeni" pod takie granie, ale przy odpowiednim ustawieniu jesteśmy w stanie podchodzić wysoko pod rywala, ale i zejść niżej, jeśli zajdzie taka potrzeba. Dlatego nie skupiam się tak bardzo na tej kwestii, aczkolwiek lubię typ zawodników, którzy są w stanie szybko odzyskać piłkę, byśmy znów mogli zaatakować.
Na jakim etapie przygotowań jest Benjamin Mendy? Kiedy pana zdaniem wybiegnie na boisko w meczu ligowym?
- Nie wiem w tej chwili. Jedyne, co mogę powiedzieć, to że sprawy posuwają się naprzód - wszedł już w trening indywidualny z piłką. Ale czy wskoczy do składu za dwa, trzy, cztery tygodnie - nie wiem. Czas pokaże.
Widzi pan u niego najwyższą możliwą motywację? Po jego transferze każdy się nad tym zastanawiał.
- To pytanie jest oczywiście zasadne, patrząc, ile i na jakim poziomie on osiągnął. W klubie wierzymy, że tutaj też będzie miał duży wpływ na zespół. Z rozmowy z nim wyczuwam, że jego motywacja jest odpowiednio wysoka i mam nadzieję, że przełoży to na boisko. Ale na to pytanie pewnie łatwiej będzie odpowiedzieć w następnym roku.
Innym głośnym transferem Pogoni był Sam Greenwood. To piłkarz, na którym będzie pan chciał oprzeć grę zespołu?
- To dobry zawodnik, ale też jeden z kilku dobrych ofensywnych piłkarzy, jakich mamy w składzie. Molnar, Grosicki, Juwara, Mukairu, kilku młodych za ich plecami. To nie jest tak, że wychodzę z założenia, by zbudować zespół opierając go na jednym zawodniku. Przynajmniej do momentu, w którym - tutaj znów wchodzi dyskusja o pragmatyzmie - nie dojdę do wniosku, że ktoś jest najlepszy. Jeśli będzie to Sam, będę nim grał, natomiast jeśli chcę coś zbudować, muszę mieć 7-8 piłkarzy, którzy będą na stałym wysokim poziomie. Przecież nie mogę wymieniać całej drużyny co mecz.
Jest jeszcze jeden zawodnik, którego trudno wymienić - Kamil Grosicki.
- Byłem naprawdę bardzo zaskoczony, kiedy zerknąłem na jego wiek, i zestawiłem to z jego jakością, szybkością i liczbą strzelanych goli. Kiedy oglądałem poprzednie mecze Pogoni, rzucał się w oczy. Jest bardzo ważnym zawodnikiem też poza boiskiem, bo przebywając z nim czujesz, jak bardzo chce, by drużyna wygrywała i jak bardzo chce wciąż grać w piłkę, pomimo tego, że jest coraz starszy. Jest to w pewien sposób niesamowite, że w swoim wieku wciąż gra w reprezentacji, 98 meczów na koncie - to pokazuje, że mamy w klubie naprawdę wyjątkową postać i nie mogę się doczekać na dalszą pracę z nim.
Wiem, że trenerzy nie przepadają za tego typu pytaniami, ale spróbuję: ma pan za sobą mecz z Piastem w Ekstraklasie i mecz towarzyski z Wisłą Kraków. Czy któryś piłkarz zapracował w tych meczach na pana zaufanie i czy któryś stracił w pana oczach?
- To dobre pytanie, ale nie odpowiem na nie. Ale szybko pan dojdzie do odpowiednich wniosków, kiedy zobaczy, który zawodnik gra, a który nie. Natomiast gdybym powiedział to wprost, byłoby to nie fair względem piłkarzy. Takie rzeczy muszę przekazywać im bezpośrednio, a nie sprawiać, by gdzieś przeczytali, jak trener mówi o tym, że stracili zaufanie.
Da się odczuć, że Pogoń nigdy nic nie wygrała
Jakie ma pan oczekiwania, jeśli chodzi o pracę w Pogoni?
- To wielkie wyzwanie być w innym kraju, jeździć na nowe stadiony. Będąc przez tyle lat w Danii, czułem, że ciągle robię to samo, że ciągle odwiedzam stadiony, na których już byłem wiele razy. Oczywiście nie wpływało to na moją potrzebę wygrywania, ale czasem warto zmienić otoczenie i zacząć oddychać innym powietrzem. Wyjście ze strefy komfortu było tym, czego potrzebowałem. Moje oczekiwania są zbieżne z oczekiwaniami kibiców: chcę, by byli dumni z tego, co tu robimy. Chcę stać się dla nich trenerem, którego będą szanować za wykonaną pracę.
To proste - wystarczy, że wygra pan jakieś trofeum.
- Szybko się zorientowałem, jak wielkim jest to pragnieniem w Szczecinie.
Lekcja odrobiona.
- Pogoń istnieje od 1948 roku i wciąż nie wygrała mistrzostwa ani Pucharu Polski. Nie kryję, moim marzeniem jest to zmienić. Napięcie w tej kwestii jest wyczuwalne na każdym kroku. Spotykam kogoś i słyszę: o, Pogoń, dobry klub, ale nigdy nic nie wygrał. To miasto, ten klub, zasługuje na coś więcej, niż szyderstwa z innych regionów Polski, że gablota stoi pusta.
Jakim cudem pan tu trafił? Pogoń nie była oczywistym wyborem.
- Zabrzmi banalnie, ale słowo daję - bardzo duże znaczenie miała atmosfera na stadionie i klubowe zaplecze. To coś, co przeszło moje oczekiwania. Kiedy powiedziałem mojemu ojcu o ofercie z Pogoni, usłyszałem: "Polska? Nie możesz tam iść!". Myślę, że nie jest na bieżąco i nie wychwycił momentu, kiedy wiele rzeczy się u was zmieniło. W Szczecinie jest wszystko, by stworzyć klub na bardzo wysokim poziomie. Kiedy usłyszałem o planach, o tym, jak dużą przestrzeń dostanę, by iść w górę, jakich zawodników jesteśmy w stanie sprowadzać, pomyślałem: skoro tak bardzo chcę wygrywać, a ten klub nigdy nic nie wygrał, i jednocześnie tak wygląda od środka, to muszę spróbować. W Pogoni wszystko się zgadza: mam warunki do rozwoju, podpisałem dobry kontrakt, mogłem sprowadzić rodzinę w ciągu kilku godzin… Nie czuję, bym był jakimś wielkim konserwatystą, ale nie lubię wywracać wszystkiego do góry nogami. W mediach pojawiły się informacje, że mogłem trafić do egipskiego Al-Ahly. Przyjęcie tej oferty byłoby czymś zupełnie innym. Polska i Dania kulturowo są bardzo zbliżone do siebie.
Alex Haditaghi dał się już w Polsce poznać jako - powiedzmy - nerwowy człowiek. Jak układa się wasza współpraca?
- Co pan ma na myśli, mówiąc "nerwowy"?
Nie zna pan jego wpisów na Twitterze?
- Jestem szczęśliwym człowiekiem, który nie używa social mediów. Posiadam co najwyżej Facebooka, ale nie używam zbyt wiele.
W takim razie mówiąc w skrócie: Alex Haditaghi potrafi być bardzo ofensywny względem innych klubów.
- Ale względem mnie nie był (śmiech). Kiedy rozmawialiśmy, skupialiśmy się na konkretach. To, co się dzieje w social mediach, jest poza mną. Mam inną robotę do wykonania. Nie mam powodów, by narzekać na współpracę.
Polska, Dania i sprawy rankingowe
Nie mogę pana nie spytać jeszcze o jedną rzecz. Jak pan rozumie zwolnienie z Midtjylland, mimo że notował pan tam świetne wyniki, a decyzję o rozwiązaniu kontraktu poprzedziła seria zwycięstw - w tym kilku efektownych?
- Kiedy jesteś czołowym klubem, który od 10 lat nie schodzi z wysokiego poziomu, regularnie gra w głównej fazie europejskich pucharów, masz prawo mieć wymagania od trenera. To całkiem normalne. Natomiast nie chciałbym się skupiać teraz na tej sprawie. Dziś jestem w Pogoni i tutaj mam robotę do wykonania. Nie byłoby mnie tu, gdyby nie pewność, że jestem w stanie wznieść klub na wysoki poziom.
Na taki, na jakim grają Kopenhaga i Midtjylland? Polskie kluby wygrywały bezpośrednie mecze, ale jednak pierwsi punktują w Lidze Mistrzów, drudzy w Lidze Europy.
- W Danii panuje czasem przekonanie, że tamtejsze kluby są lepsze od polskich, ale nie jestem przekonany, że słusznie. Pod tym względem jest dość "ciasno". Wydaje mi się, że dwa najlepsze duńskie kluby wciąż są przed polskimi, ale polska liga jako całość "eksplodowała" w ostatnim czasie. To nie jest przypadek, że macie cztery drużyny w Lidze Konferencji - to dowód na regularny wzrost.
Niedawno nawet wyprzedziliśmy Danię w rankingu UEFA.
- Wiem, jestem z tym na bieżąco. Duńskie kluby pracują w tym sezonie, by również wejść do piętnastki, ale trudno będzie im gonić Ekstraklasę, skoro ta ma aż cztery drużyny w Lidze Konferencji.
Jakie ma pan odczucia po kilku tygodniach bycia w Polsce?
- Ludzie tutaj mają wysoką kulturę pracy. Jak odnajdą pasję, wchodzą w nią całymi sobą. Odzwierciedlenie tego jest zresztą na stadionach - szczerze mówiąc atmosfera na nich była chyba rzeczą, która zaskoczyła mnie najmocniej. Rozmawiałem zresztą już o tym z Nielsem Frederiksenem i powiedział to samo. Atmosfera w Danii jest w porządku, ale tutaj dużo lepsza.
Skoro sprowadził pan odpowiedź do kibiców, to muszę spytać, czy jest pan już rozpoznawany na ulicach?
- Zdarzyło się to dosłownie kilka razy. Chciałbym, by kiedyś ktoś pomyślał: o, to ten trener, który przyniósł z sobą tyle dobrych rzeczy dla klubu i miasta.
Trener, który wygrał pierwsze trofeum dla Pogoni.
- Biorę to w ciemno.











