Ekstraklasa: wyniki, tabela, terminarz, strzelcy Teoretycznie Szymon Marciniak nie popełnił błędu, dyktując rzut karny dla Legii w końcówce meczu z Lechem. Bronią go przepisy i wszyscy ich strażnicy. Jednocześnie jednak pogrzebany został duch rywalizacji fair play. Co do klasy i fachowości Marciniaka nikt nie ma wątpliwości: to najlepszy nasz arbiter, eksportowy, mający na koncie takie mecze jak PSG - Barcelona. W spotkaniu przy Łazienkowskiej pan Szymon zadziałał jednak według zasady, której wolelibyśmy nie spotykać w naszym życiu codziennym: "Dajcie człowieka, a my znajdziemy na niego paragraf". Tym człowiekiem okazał się być Kostewycz, a paragrafem, bezduszne: "Każde zagranie piłki ręką podniesioną nad głową oznacza rzut karny". Sęk w tym, że to nie było zagranie, tylko zupełnie nieświadome muśnięcie, które nie zmieniło biegu wydarzeń: przy piłce był wciąż Krzysztof Mączyński. Szymon Marciniak w pierwszym momencie tej kuriozalnej ręki nie zauważył, dowiedział się o niej dopiero z podpowiedzi asystenta. Dlaczego główny nie sprawdził zapisu wideo? Bo sędzia VAR potwierdził mu, że zagranie ręką miało miejsce. Skąd jednak pewność, że akurat to muśnięcie kwalifikowało się na karnego? Dlaczego Marciniak nie podbiegł do monitora i nie sprawdził zapisu wideo? Po co wydano miliony na ten nowoczesny system, jakim jest VAR? Jeszcze ważniejsze pytanie: czy nie zabrakło pokory, rozwagi u sędziego? Trener Lecha Nenad Bjelica bez obejrzenia powtórki zgodził się z decyzją o karnym. Po analizie zapisu wideo ogłosił: - Ten karny to wielki wstyd dla sędziego! Na miejscu kibiców i piłkarzy Legii też czułbym wstyd. Wielka szkoda dla całej polskiej piłki, że doszło do czegoś takiego - mówił chorwacki szkoleniowiec w Lidze+Extra. Pewnie sporo było w tym pomeczowego rozgoryczenia, próby znalezienia kozła ofiarnego, bo "skoro graliśmy tak dobrze w II połowie, a wygrał przeciwnik, to musi być coś nie tak". Ogólnie niesmak pozostaje. Przypadek kontrowersyjnego rzutu karnego to kolejny dowód na to, że można mieć najlepsze przepisy, najlepszą technologię, ale i tak o wszystkim decydują ludzie - wykonawcy tego wszystkiego. - Gdyby sędzia nie podyktował karnego, to taka decyzja bardziej by mi się podobała - stwierdził ekspert sędziowski Canal+ Sport Sławomir Stempniewski. Szymon Marciniak musi sobie odpowiedzieć na pytanie, czy w polskiej lidze nie za bardzo zjada go rutyna? Jasne, że dla niego i pewnie każdego na jego miejscu prowadzenie meczów z udziałem gwiazd Barcelony, Realu, Bayernu jest świętem i powrót na krajowe boiska nie wywołuje tej samej ochoty do pracy. Bez niej Marciniakowi zdarzają się takie decyzje, jak ta z końcówki niedzielnego hitu, czy rzut karny podyktowany również w ostatnich minutach meczu Śląsk - Cracovia i po obejrzeniu zapisu VAR, wbrew temu, że obrońca "Pasów" nawet nie dotknął Michała Chrapka. Cracovia ogólnie nie ma szczęścia do Marciniaka, bo na otwarcie sezonu strzelała gola za golem Lechii, a międzynarodowy arbiter je kasował. Słynny jest już wyblok Miroslava Czovilo, na którego wpadł rywal. Ogólnie, szkoda by było, aby bezduszna, choć zgodna z przepisami, decyzja arbitra nie przysłoniła innych aspektów polskiego klasyku. Chociażby tego, że Legia im dłużej prowadzi ją Romeo Jozak, im więcej w jej składzie pojawia się gwiazd (Eduardo, Antolić, Remy), nie jest w stanie zdominować u siebie osłabionego letnimi transferami Lecha, a do zwycięstwa potrzebuje dziwnego karnego. Czy jeszcze innego: "Kolejorz" w jaskini lwa jest w stanie zagrać o klasę lepiej niż w innych meczach wyjazdowych. Przypominał zdecydowany, pomysłowy, szybki zespół z czasów początku pracy Bjelicy. Panowie piłkarze Lecha: musicie jechać na Legię, żeby zagrać na 100 procent? Michał Białoński Ranking Ekstraklasy - sprawdź!