Mecze Lecha z Legią, czy też Legii z Lechem, szumnie nazywane klasykami Ekstraklasy, od lat wywołują zwiększone emocje nie tylko w tych dwóch miastach, ale też w wielu miejscach w Polsce. Tyle że na samym boisku emocji przeważnie było już niewiele. Jedni i drudzy zwykle bali się odkryć, spotkania dwóch najbogatszych, choć często też najlepszych klubów w Polsce były zamknięte. "Do pierwszej bramki", jak to mawiają piłkarze. Jeśli ona w ogóle padała. Być może coś się jednak w tej naszej lidze zmienia. Legia i Jagiellonia kapitalnie spisują się w Lidze Konferencji, ranking polskiej federacji idzie w górę. A w niedzielę starcia obu tych ekip były niezwykle emocjonujące. Awantury, awaria i wielkie emocje. Niesamowite starcie Jagiellonii z Rakowem W Poznaniu Legia nie mogła przegrać, i tak traciła do "Kolejorza" już sześć punktów. A dziewięć pod koniec rundy to jednak sporo. Jedni i drudzy tym razem nie zamierzali "grać w szachy", stworzyli widowisko, które kibice będą pewnie wspominać miesiącami. Przynajmniej ci z Poznania. Pięć minut i już pierwsza bramka w Poznaniu. A później kolejne. Klasyk Lecha z Legią wreszcie nie rozczarował Zanim kibice zdążyli ochłonąć po odśpiewaniu pełnej wersji Mazurka Dąbrowskiego, Lech już prowadził. Strzał Patrika Walemarka zdołał jeszcze ładnie zbić Gabriel Kobylak, ale z drugiej strony pola karnego Ali Gholizadeh idealnie już przymierzył przy dalszym słupku. Lech prowadził, starał się atakować i jeśli był z piłką w okolicach pola karnego Legii, w każdej chwili mógł coś groźnego zrobić. Tyle że goście coraz częściej wypychali poznaniaków, przenosili piłkę na ich połowę. I zyskiwali coraz wyraźniejszą przewagę. Legia świetnie zakładała pressing, Lech miał problem z zaczynaniem akcji, tracił piłkę. No i goście z Mazowsza znaleźli też jego słabszą stronę, na lewej stronie, gdzie nie wracał Walemark. Tam napędzał akcje Kacper Chodyna, miał wsparcie Luquinhasa i innych kolegów. I właśnie po akcji tą stroną Legia wyrównała, z bramki w 29. minucie cieszył się Marc Gual. Choć akcję przeprowadził Paweł Wszołek, a asystę zaliczył Luquinhas. To był jednak dopiero początek wielkiej strzelaniny w Poznaniu - na nowej murawie, którą Lech położył specjalnie na to spotkanie. W 39. minucie prowadzenie poznaniaom dał najmłodszy w zespole Antoni Kozubal - Kobylak odbił piłkę przed siebie po strzale z dystansu Afonso Sousy, obrońcy Legii wyblokowali jeszcze Mikaela Ishaka, ale Kozubala - już nie. Legia miała więcej okazji, jakby zupełnie nie przejmowała się tym, że w czwartek grała w pucharach. Wyrównała jednak dość szczęśliwie, bo piłkę uderzyła w odstawioną od ciała rękę Sousy, za to Szymon Marciniak podyktował karnego. I Rafał Augustyniak się nie pomylił. 3:0 dla Lecha w drugiej połowie. Kibice w Poznaniu się nie nudzili, ani przez moment Być może za swój ambitny, pełen pressingu styl gry legioniści zapłacili w drugiej połowie. Nadal starali się atakować wysoko, już wtedy, gdy Mrozek wyprowadzał piłkę. I coraz wyraźniej było widać, że nie są już w tym tak skuteczni. W fazach przejściowych Lech radził sobie coraz lepiej, napędzał akcje, choć w defensywie pewności mu brakowało. Legia też miała kilka okazji, trafiali jednak tylko gospodarze. Najpierw Sousa, po kapitalnej akcji Lecha, uderzył tuż obok Kobylaka. Później Ishak, korzystając z zagrania Joela Pereiry. A na koniec jeszcze raz Sousa, który już chwilę po bramce Szweda miał sytuację sam na sam. W 68. minucie skorzystał jednak z podania Kozubala, debiutanta na liście powołań Michała Probierza. 20-latek, rodem z Krosna, zabawił się z Gualem jak z juniorem, zabrał mu piłkę, nie dał się sfaulować, wbiegł pole karne. I tam dograł do Sousy. Lech wygrał 5:2, był po prostu bardziej skuteczny pod bramką Legii. I na przerwę uda się mając znów taki komfort, że na resztą stawki patrzy z góry. I z niewielką przewagą, bo jako jedyny ze ścisłej czołówki nie stracił w tej kolejce punktów.