Taki system wprowadził cztery lata temu węgierski Ferencvaros. Liczba burd wywoływanych przez pseudokibiców spadła niemal do zera. Zamiast kiboli, na stadion zaczęły przychodzić rodziny z dziećmi. W porównaniu do roku 2013, teraz jest ich o dwadzieścia procent więcej, niż wtedy. Tymczasem polskie kluby walczą ze stadionową bandyterką raz z lepszym, raz z gorszym skutkiem. Sztandarowym przykładem strat powodowanych przez kiboli może być warszawska Legia, która w wyniku burd na meczu z Borussią Dortmund w Lidze Mistrzów, musiała zamknąć stadion na hitowe spotkanie z Realem Madryt a do tego UEFA dała mistrzom Polski solidnie po kieszeni. Tymczasem całość infrastruktury identyfikującej kibiców na Ferencvarosu zamknęła się w kwocie 160 tysięcy euro. Obiekt przy Łazienkowskiej jest trochę większy, ale koszty powinny być podobne. - Ten system nie tylko dba o bezpieczeństwo, ale i o wygodę. Własną dłonią można zapłacić za szalik, jedzenie i wszystko co jest do kupienia podczas meczu. Nasze kołowroty zaprezentowaliśmy już Ekstraklasie SA i kilku klubom piłkarskim - powiedział Interii Arkadiusz Łeszyk z Security Expert, właściciela systemu. Obecnie do wejścia na ekstraklasowe stadiony niezbędny jest dokument tożsamości ze zdjęciem a także, w wielu przypadkach, karta kibica. Gdyby wprowadzono dodatkowe zabezpieczenia, próba wejścia z dokumentem innej osoby byłaby niemożliwa. AD