Tydzień temu Górnik pokonał na tym samym stadionie Jagiellonię Białystok, która przecież dzisiaj na wszystkich w Ekstraklasie patrzy z samego czubka tabeli. A Lech, zaraz po pożegnaniu się z Pucharem Polski, został rozbity w Częstochowie przez Raków. Niby trener Mariusz Rumak zapowiadał, że złość jego piłkarze pokażą na boisku, ale coraz trudniej do takich zapowiedzi podchodzić z większą powagą. Fatalna pierwsza połowa w Zabrzu, kibice wynudzili się jak mopsy Lech nie zagrał bowiem w sobotę tak, jakby chciał coś udowodnić. Górnik z kolei był zaskakująco ostrożny, czekał na Lecha na swojej połowie, liczył na jakiś błąd przy pressingu rywali i możliwość wyjścia z kontrą. Wyszło z tego 45 minut pojedynku, o którym kibice szybko pewnie zapomną. W składzie Lecha zmieniło się, w porównaniu do zeszłego tygodnia, naprawdę wiele, szczególnie w defensywie. Tyle że to atak jest chyba większym problemem tej drużyny: zero bramek w starciu ze Śląskiem, zero z Pogonią, zero z Rakowem, dziś tak samo. Mało tego, goście praktycznie nie mieli w pierwszej połowie okazji: raptem niezły strzał z dystansu Aliego Gholizadeha, dobra szansa Kristioffera Velde, ale bez uderzenia. I to tyle. Górnik nie miał dużo więcej okazji, raz groźnie było po złej interwencji Bartosza Mrozka, ale golkipera gości zaasekurował Miha Blažič. Niecelnie strzelił też Lawrence Ennali, zaś już w doliczonym czasie Kryspin Szcześniak trochę za długo zwlekał z uderzeniem i został zablokowany. Statystyki oczekiwanych goli pokazały w przerwie, że jedni i drudzy do zdobycia bramki nawet się nie zbliżyli: Lechowi wyliczono to na poziomie 0.04, Górnikowi - 0.10. Lepiej, ale wciąż niezbyt dobrze. Piłka meczowa Lecha Poznań w ostatniej minucie Po tak kiepskiej pierwszej połowie wydawało się, ze gorzej już być po prostu nie może. I na szczęście nie było. Szybciej na murawie pojawili się gracze Lecha, byli zresztą bardziej aktywni. Zablokowany został strzał Jespera Karlstroma, za chwilę Daniel Bielica obronił uderzenie Velde. To były te minuty, gdy poznaniacy rzeczywiście chcieli się zrehabilitować po kompromitacji w Częstochowie. Tyle że zabrzanie dość szybko wyszli z tych opresji, to oni zaczęli aktywniej atakować Lecha już na jego połowie. I momentalnie zaczęło to się przekładać na większe zagrożenie pod bramką Mrozka. Raz było też gorąco z innego powodu - Velde staranował Szcześniaka, sędzia Musiał poszedł sprawdzić tę sytuację na monitorze. Przeważnie oznacza to jedenastkę, tym razem krakowski arbiter dojrzał, że obrońca gospodarzy wcześniej dotknął futbolówkę ręką. A później Mrozek musiał bronić strzał Lukasa Podolskiego z dystansu, podobnie jak i Piotra Krawczyka z dość ostrego kąta. Pokazał bardzo dobrą dyspozycję, zwłaszcza przy tym drugim uderzeniu. Ostatni kwadrans to już obustronna wymiana ciosów - Blažič zablokował Ennaliego, Dominik Szala zaś wygarnął piłkę w ostatniej chwili przed Dino Hoticiem. Tyle że to wciąż było mało. I gdy nic nie wskazywało już na jakąkolwiek zmianę wyniku, Lech dostał piłkę meczową. A konkretnie - jego napastnik Filip Szymczak. Świetnie zachował się w polu karnym, oddał strzał, ale Bielica zbił futbolówkę na słupek. I skończyło się na remisie 0:0.