Pogoń dobrze weszła w mecz i tak, jak ma to w zwyczaju - starała się narzucić rywalowi swoje warunki. "Portowcy" zakładali wysoki pressing, aby możliwie szybko odebrać przyjezdnym piłkę i wykreować sobie okazje strzeleckie. Jeszcze zanim minęła dziesiąta minuta spotkania, bliski trafienia był Wahan Biczachczjan. Ormianin ruszył przebojowo pomiędzy kilkoma zawodnikami Miedzi i zakończył indywidualny zryw strzałem. Do szczęścia zabrakło mu jedynie nieco precyzji. Pogoń - Miedź: Spadkowicz zaskoczył pucharowicza W kolejnych minutach obraz gry pozostawał niezmienny - gospodarze mieli zdecydowaną przewagę i regularnie sprawdzali czujność defensywy przyjezdnych. Wspomnieć należy o próbach Kamila Grosickiego i Leonardo Koutrisa. Tablica świetlna wciąż wskazywała jednak wynik 0:0. Tymczasem przebudzili się legniczanie. Po tym, jak przeszło 20 minut spędzili w defensywie, postanowili spróbować swoich sił z przodu. Najpierw solową akcję przeprowadził Olaf Kobacki, a chwilę później we własnym polu karnym przewinił Danijel Loncar, za co sędzia przyznał Miedzi jedenastkę. Do jej wykonania podszedł Kamil Drygas - piłkarz, który ostatnie 6,5 sezonu spędził w Pogoni Szczecin. Uderzył lekko, po ziemi, w kierunku prawego słupka, a jego strzał wybronił Dante Stipica. - Chciałem go przechytrzyć, ale nie wyszło - powiedział pomocnik Miedzi w przerwie przed kamerami Canal+. Na trybunach szczecińskiego stadionu wybuchła radość, a kibice skandowali nazwisko swojego golkipera. Nastrój zmienił się jednak bardzo szybko - mniej więcej 60 sekund później goście wyszli bowiem na prowadzenie. Drygas odkupił winy, podając prostopadle do Kobackiego, który z kolei wyłożył piłkę Chuce niemalże do pustej bramki. W 26. minucie legniczanie niespodziewanie wyszli na prowadzenie i Pogoń musiała gonić wynik. Udało się jeszcze przed przerwą. Po serii nieustannych ataków do siatki trafił Damian Dąbrowski. Kapitan "Portowców" otrzymał w 42. minucie dobre podanie od Pontusa Almqvista i z dystansu pokonał Mateusza Abramowicza. Pogoń – Miedź: Szalona druga połowa Remis w żadnym wypadku nie satysfakcjonował "Portowców". Dał temu wyraz również Jens Gustafsson, który już w przerwie zdecydował się na dwie zmiany (Mariusz Malec za Danijela Loncara, Luka Zahović za Pontusa Almqvista), a kilka minut później posłał na boisko także Sebastiana Kowalczyka, który zastąpił Mateusza Łęgowskiego. Wyniku nie odwrócił jednak żaden z nich, a Kamil Grosicki. Gwiazdor "Portowców" wykorzystał w 65. minucie rzut karny podyktowany za faul na Biczachczjanie. To jednak nie był jeszcze koniec emocji. Chwilę później do siatki trafił bowiem Drygas, ale okazało się, że był na pozycji spalonej. Do trzech razy sztuka - w 73. minucie pomocnik w końcu wpisał się na listę strzelców. Doświadczony zawodnik wykorzystał centrę Dimitara Velkovskiego i znów był remis. Nie utrzymał się on długo. Do szaleńczych ataków rzucili się gospodarze, którzy w 77. minucie odzyskali prowadzenie. Akcję "Portowców" zamknął Koutris, a piłka odbiła się od Huberta Matyni i wpadła do siatki. Gol został zaliczony jako samobój byłego piłkarza Pogoni. Szczecinianie, dzięki tej wygranej, odskoczyli na pięć punktów Lechowi Poznań w walce o trzecie miejsce na koniec sezonu. Teraz podopieczni Gustafssona muszą czekać na odpowiedź "Kolejorza", który w niedzielę zmierzy się z Rakowem Częstochowa. Jakub Żelepień, Interia