Gdy w piątek 3 lutego Wisła Płock miała zmierzyć się z Wartą Poznań, Mazowsze nawiedził akurat atak śnieżycy. Murawę na stadionie im. Kazimierza Górskiego pokryła gruba warstwa śniegu - nie było szans na rozegranie meczu. A miał być on szczególny dla Karola Arysa - młodego arbitra ze Szczecina. To wtedy miał zadebiutować w Ekstraklasie, a tymczasem przyszło mu podjąć decyzję o odwołaniu starcia. Dziś mecz udało się w końcu rozegrać, a Arys... wreszcie posędziował w piłkarskiej elicie. Przez te niespełna pięć tygodni był bowiem wyznaczony tylko do dwóch spotkań w pierwszej lidze. Świetna okazja Macieja Żurawskiego. To Warta znów mogła Pogoda tym razem nie przeszkodziła piłkarzom, choć też nie pomagała, znów padał śnieg. Podobnie jak i samo boisko, mocno posypane piaskiem. Wisła chciała już w pierwszej swojej akcji zaskoczyć Wartę dalekim dośrodkowaniem w pole karne, ale zakończyło się ono wyłapaniem piłki przez bramkarza gości Adriana Lisa, dalekim wykopem na połowę płocczan i sytuacją Adama Zreľáka. Słowacki as Warty nie trafił jednak w bramkę. Generalnie Warta podeszła do tego meczu bardzo odważnie - wysoko atakowała rywala, często odbierała piłkę. W 16. minucie Miguel Luis zagrał w uliczkę do Macieja Żurawskiego, ten wyszedł sam na sam z Krzysztofem Kamińskim, ale uderzył siłowo, wysoko nad poprzeczką. Była to najlepsza okazja dla którejkolwiek z drużyn w tej bardzo przeciętnej pierwszej połowie. Wizualnie lepiej wyglądała gra Warty - może dlatego, że goście byli skuteczniejsi w pressingu na połowie Warty i z większą łatwością wchodzili w pole karne rywali. Brakowało im jednak konkretów, czyli groźnych strzałów. Warta chwytała się różnych sposobów - przed przerwą wahadłowy Jan Grzesik pięć lub sześć razy wrzucał piłkę z autu w okolice pola pięciu metrów przed bramką Kamińskiego. Wisła Płock, w przeciwieństwie do Warty, ma za sobą bardzo nieudany początek wiosny. Jako jedyna nie zdobyła do dzisiaj choćby punktu, dzisiaj też długo jej gra nie wyglądała zbyt dobrze. Najmocniejszy zwykle punkt płocczan, środek pola, nie potrafił zdominować rywali. Niewiele było błysków Rafała Wolskiego czy Mateusza Szwocha. W 24. minucie ten pierwszy zdołał jednak uderzyć piłkę głową w kierunku bramki Warty - wysokim lobem, nad bramkarzem Lisem. Piłka leciała gdzieś w okolice słupka, gdy w bok zdołał ją wybić Robert Ivanov. Tuż przed przerwą z dystansu w sam środek bramki huknął jeszcze Dominik Furman, na co z kolei niecelnym strzałem, w lepszej sytuacji, odpowiedział Żurawski. Gol Mateusza Szwocha i czerwona kartka dla pomocnika Warty. To zadecydowało Po przerwie emocji było już więcej, o co zadbali jedni i drudzy. Warta pierwszy błąd popełniła w 54. minucie - Konrad Matuszewski zgubił futbolówkę przy wyprowadzaniu akcji, zabrał mu ją Furman i od razu zagrał do Szwocha. Ten świetnie wybiegł za źle ustawionych obrońców gości i nawet nie próbował mijać wychodzącego na skraj pola karnego Lisa - uderzył po ziemi obok niego. Wisła po raz drugi w tej rundzie objęła prowadzenie, poprzednio w Legnicy, ale tym razem miała dużo większe szansę na zgarnięcie trzech punktów. A to dlatego, że w 61. minucie sędzia Arys pokazał swoją pierwszą czerwoną kartkę w Ekstraklasie - zobaczył ją rozgrywający Warty Niilo Mäenpää, za drugi w krótkim odstępie czasu faul. O dziwo, mimo straty piłkarza to Warta jeszcze mocniej zdominowała grającą w przewadze Wisłę. Co prawda płocczanie stworzyli sobie jeszcze szansę (Matuszewski zablokował uderzenie głową Bartosza Śpiączki w 64. minucie), ale później ciekawiej prezentowali się goście. W 77. minucie byli bliscy wyrównania - po kuriozalnej decyzji bramkarza Kamińskiego, który na oślep wybił piłkę przed siebie. Zrobił to fatalnie, futbolówkę przejął bowiem Ivanov i bez zastanowienia uderzył z 30 metrów. Miał pecha, bo trafił w poprzeczkę - Kamiński tylko się patrzył. Warta atakowała do końca meczu, jej trener Dawid Szulczek wpuścił na boisko ofensywnych graczy. I to rezerwowi w 90. minucie mieli piłkę meczową - Stefan Savić biegł sam na Kamińskiego, ale dał się dogonić. Wystawił jednak piłkę Jakubowi Kiełbowi, który fatalnie spudłował. W odpowiedzi Wisła zmarnowała kontrę trzech na jednego. Goście nie dali więc rady wyrównać, więc Wisła po raz pierwszy w tym roku mogła cieszyć się z trzech punktów. A trener Pavol Staňo ma wreszcie chwilę wytchnienia, bo jego pozycja w klubie po pięciu porażkach wcala taka pewna jak jesienią już nie była. Wisła Płock coraz dalej od strefy spadkowej - zobacz tabelę PKO Ekstrakalsy!