Michał Białoński, Interia: Im bliżej końca sezonu w PKO Ekstraklasie, tym więcej kontrowersji sędziowskich. W środowisku panuje oburzenie, nie brakuje głosów, że to najgorszy pod tym względem sezon w erze VAR. Po kluczowym dla utrzymania meczu Górnika Łęczna z Bruk-Betem Termalica goście domagali się dwóch rzutów karnych w końcówce, nie dostali żadnego. Na dodatek pan alarmuje, że obsady sędziów są nieprzemyślane. Arbitrzy mają mecze z dnia na dzień, na dodatek muszą pokonać pół Polski. Co się dzieje? Rafał Rostkowski, były sędzia międzynarodowy: To są efekty działań Kolegium Sędziów, które w ogóle nie panuje nad tym, co się dzieje. Szkoda, że w PZPN nikt nie prowadzi żadnej poważnej kontroli działalności Kolegium Sędziów. Lata zaniedbań i zaniechań przynoszą coraz gorsze efekty - widać to coraz wyraźniej. Ogólnie zgadzam się z pańskim opisem, ale warto zaznaczyć, że w tej lawinie krytyki zdarzają się przypadkowe ofiary. Mecz Łęcznej z Niecieczą był ekstremalnie trudny do sędziowania. Sędzia Sebastian Jarzębak ani sobie tego meczu sam nie wybrał, ani tych trudnych sytuacji nie stworzył. Cztery kontrowersje z tego meczu oglądałem wielokrotnie. I do jakiego wniosku pan doszedł? - Że akurat w tym meczu nie można mieć żadnych pretensji do sędziego. A w tej najgłośniejszej sytuacji, gdy w doliczonym czasie obrońca Górnika dotknął piłkę ręką w polu karnym, kluczowa jest sekwencja zdarzeń i ich okoliczności. Obrońca próbował zagrodzić piłce drogę do bramki, wtedy piłka trafiła go w brzuch, a następnie spadła na trawę. Nie odbiła się zbyt daleko, być może dlatego, że trafiła na mniej utwardzony fragment boiska, a interweniujący zawodnik spadał na boisko tuż obok. Ręce miał ułożone naturalnie, asekurował się rękami i wtedy jedną z nich dotknął piłkę. Gdyby nie duża stawka meczu, nikt poważny, kto zna się na piłce nożnej, raczej nie podnosiłby larum, bo przecież nikt normalny nie może oczekiwać od obrońcy, że ten chętnie upadnie na kręgosłup - po to ma ręce, aby ich używać dla minimalizowania ryzyka podczas upadku. Sędzia w tej sytuacji nie miał podstaw do podyktowania rzutu karnego. Bardzo dobrze, że sędzia Jarzębak osobiście analizował tę sytuację na monitorze i bardzo dobrze, że nie uległ presji i nie odgwizdał tej ręki. Rostkowski: Karny nie może być losem wygranym na loterii Dlaczego? Ręka to ręka. - Kontakt piłki z ręką należy oceniać według innych kryteriów niż faule. Przy ocenie fauli liczy się skutek: nie jest ważne, co zawodnik chciał zrobić - liczy się to, co zrobił. Zupełnie inaczej jest z ręką. Nie oceniamy wyłącznie skutku, czyli dotknięcia piłki ręką, bo to jest tylko powód do analizy sytuacji. Natomiast podstawą do ukarania za rękę jest tzw. rozmyślność, czyli chęć zagrania piłki ręką, albo nienaturalne ułożenia rąk - w celu zwiększenie tzw. obrysu ciała i tym samym zwiększenia prawdopodobieństwa, że piłka trafi w rękę. W takich przypadkach kontakt piłki z ręką jest karalny, natomiast nie można karać zawodnika ani drużyny tylko dlatego, że zawodnik został trafiony piłką w rękę, choć nie ponosi za to żadnej winy i nie zrobił nic nienaturalnego. Rzut karny ma być karą za przewinienie i rekompensatą za szansę utraconą w wyniku tego przewinienia. Karny nie może być losem wygranym na loterii na zasadzie: "Hurra, piłka trafiła obrońcę w rękę, mamy karnego! Panie sędzio, karny!". Dlatego w Łęcznej sędzia nie uwzględnił protestów. Zresztą to był jeden z lepiej sędziowanych meczów w tym sezonie. Sędziego z meczu Górnika z Bruk-Betem lepiej chwalić niż krytykować, natomiast nie da się zaprzeczyć, że w innych meczach poważnych i rażących błędów sędziowskich było dużo, stanowczo zbyt dużo zważywszy na to, że mamy w Polsce VAR. Jest bardzo źle, dla wielu błędów nie ma żadnego racjonalnego wytłumaczenia. Ale niektórych sędziów bym bronił. Z jakiego powodu? - Przyczyn złej sytuacji sędziów w Ekstraklasie jest wiele, a dwie pierwsze z brzegu to zbyt mała liczba sędziów i fatalna obsada sędziowska. Za jedno i drugie odpowiada zarząd Kolegium Sędziów PZPN. Przecież sędziowie sami siebie na mecze nie wyznaczają, ani sami osobiście nie blokują ścieżki awansu sędziom z I ligi czy lig niższych. Coraz częściej w różnych kontekstach mówią lub piszą, że Kolegium Sędziów PZPN to "towarzystwo wzajemnej adoracji" lub "zbyt dużo razem przeżyli, żeby chcieli coś tu zmienić". Niektórzy sędziowie zniechęcają się lub rezygnują. Jeden z arbitrów napisał do mnie niedawno: "Skoro PZPN ma nas gdzieś, to odpuszczam. Traktowałem to poważnie, ale teraz będę się tylko bawić w sędziowanie". Czyli zmęczenie może być głównym powodem błędów sędziowskich? - Każdy sędzia wie, do jakich skutków może prowadzić taka obsada, jaką robi Kolegium Sędziów PZPN. Piłkarze grają jeden mecz na wyjeździe, a drugi w domu, czyli średnio wyjeżdżają co drugi tydzień. Sędziowie wszystkie mecze mają na wyjeździe, dzięki PZPN w każdy weekend mają po dwa wyjazdy, często każdy z nich to kilkaset kilometrów w jedną stronę, dodatkowo kilkaset kilometrów od stadionu do stadionu. Często w weekend między meczami i podróżami mają kilka godzin na wszystko: sen, regenerację, pakowanie, przebieranie. Żaden piłkarz nie prowadzi takiego trybu życia, bo żaden trener na to by nie pozwolił. Szef sędziów jest lekarzem, a pozwala na nadmierną eksploatację ich organizmów Na dłuższą metę to się musi odbić na ich pracy? - Tak, oczywiście, musi. I niestety odbija. Przewodniczący Kolegium Sędziów Tomasz Mikulski sam przyznaje, że sprawami sędziowskimi zajmuje się dopiero po pracy w zawodzie lekarza. Ma czas przyglądać się swoim pacjentom, ale najwyraźniej ma za mało czasu, żeby badać sytuację swoich podopiecznych, sędziów. Przecież ani jako lekarz, ani jako szef sędziów nie powinien pozwalać na taką eksploatację organizmów sędziów. Już w 2017 roku, gdy zapadła decyzja o wprowadzeniu w naszym kraju systemu VAR, interweniowałem w PZPN sygnalizując, że już wtedy polscy sędziowie byli zbyt często wyznaczani na mecze i że trzeba szybko zwiększyć liczbę sędziów Ekstraklasy. Wtedy sam jeszcze byłem czynnym sędzią, więc widziałem z bliska, że wielu arbitrów było przeciążonych. Zresztą potwierdzały to kolejne kontuzje, zarówno sędziów głównych, jak i asystentów. Polscy sędziowie prowadzili dużo więcej meczów niż arbitrzy z innych lig, chociażby angielskiej, niemieckiej, francuskiej, hiszpańskiej czy włoskiej. Wszystko udokumentowałem w mailu wysłanym do PZPN - przedstawiłem w nim szczegółowe dane z 14 europejskich lig. Faktycznie, z tych danych wynika, że w sezonie 2016/2017 nie zdarzyło się, by jakikolwiek sędzia z Bundesligi prowadził więcej niż 15 meczów. W Polsce mieliśmy aż siedmiu, którzy prowadzili ponad 20 spotkań, a rekordzista Daniel Stefański prowadził ich 25. - To opracowanie było przygotowane przed ważnym spotkaniem w PZPN, które miało się odbyć kilka kolejek przed końcem sezonu. Dane po ostatniej kolejce pokazywały jeszcze większe różnice na niekorzyść obsad sędziowskich PZPN. Alarmowałem, że nadszedł czas najwyższy, żeby pomyśleć o zwiększeniu liczby sędziów w Ekstraklasie, tym bardziej, że będą potrzebni sędziowie VAR. Jaka była reakcja? - Chyba można się domyślić, choćby patrząc na obsadę sędziowską w sezonie 2021/2022 - nadal widać, że nikt w Kolegium Sędziów nie zajął się tym problemem. Oczywiście, można zwalać wszystko na poprzednie władze, ale tak się składa, że Tomasz Mikulski jest w zarządzie Kolegium Sędziów od dekady. Przecież będąc wiceprzewodniczącym KS PZPN chyba powinien się orientować w sytuacji i chyba powinien coś w tej sprawie zrobić, prawda? Jeśli nie zrobił, a teraz robi obsadę sędziowską w stylu swojego poprzednika, to czego możemy się jeszcze spodziewać? Informowałem o sytuacji władze PZPN, ale najwygodniej jest powiedzieć, że "od tego jest Kolegium Sędziów". Nie, za sprawy sędziowskie odpowiada PZPN, a Kolegium Sędziów jest tylko jedną z wielu komórek związku. Jeśli działa źle, a działa źle, PZPN powinien ją zreformować. Rostkowski: Mamy sytuację awaryjną, a nawet krytyczną Smutne. - Teraz mamy sytuację awaryjną, a w Ekstraklasie nawet krytyczną. Ale ten problem nie zrodził się tu i teraz, tylko jest wynikiem długoletnich zaniedbań i zaniechań - Kolegium Sędziów i PZPN. Dopóki ktoś w PZPN nie obudzi się i nie zrozumie, że Kolegium trzeba zreformować, podjąć poważne kroki, to sytuacja będzie się powtarzać i jeszcze bardziej pogarszać. Niestety. Wydawało się, że VAR będzie lekiem na całe zło w sędziowaniu. - Ale tak nie jest. Czym mogą być spowodowane rażące błędy sędziów siedzących przed monitorem, tak na chłopski rozum? Mają przecież do dyspozycji powtórki ze wszystkich kamer, mają możliwość robienia stopklatek, przyspieszania, cofania, powiększania obrazu, rysowania linii spalonego, ścian... Właśnie, czym? - Tylko zmęczeniem! Mam nadzieję, wierzę, że tylko zmęczeniem, bo inne opcje byłyby jeszcze gorsze - świadczyłyby jeszcze gorzej o powodach błędów. Jeśli ktoś chciałby zaprzeczyć, to należałoby zadać niepokojące pytanie: skoro nie z powodu zmęczenia, to w takim razie dlaczego nawet po analizie VAR zdarzają się rażące błędy wypaczające przebieg lub wynik meczu? Dlatego może jednak najpierw rozwiążmy problem z obsadą meczów powodujący narastające w trakcie sezonu zmęczenie sędziów, żeby nabrali odpowiedniej świeżości. Piast Gliwice po meczu z Lechem Poznań również mógł się czuć pokrzywdzony, gdyż dwóch jego piłkarzy zostało uderzonych łokciem w twarz. Akcje nie zostały przerwane. Pośrednio konsekwencją tej drugiej była decydująca o zwycięstwie bramka dla "Kolejorza". Nawet VAR tego nie wyłapał. - Generalnie odpowiedź jest prosta: tak, był to błąd i akcję należało przerwać. Podyktować rzut wolny za uderzenie przeciwnika łokciem w twarz. Jedyną wątpliwością powinien być kolor kartki: żółta czy czerwona. Sytuacja była jednak trudna i sędziom zabrakło błysku, spostrzegawczości, pomysłowości. Być może wpadliby na odpowiedni pomysł jak postąpić w tej sytuacji, gdyby mieli więcej świeżości. Słyszałem "oficjalne" wytłumaczenie tego błędu: nie można było anulować gola, ponieważ nie padł bezpośrednio po faulu, tylko po nim był rzut wolny, rożny i dopiero wtedy padła bramka. To się zgadza, ale gdyby sędziowie byli w trochę lepszej formie, to zwróciliby uwagę na to, że to uderzenie w twarz można było zakwalifikować jako zdarzenie na potencjalną czerwoną kartkę. W takiej sytuacji sędziowie VAR powinni zasugerować sędziemu wstrzymanie wykonania rzutu wolnego i powinni zająć się dokładną analizą uderzenia łokciem w twarz, być może wzywając sędziego do monitora. Po takiej analizie arbiter mógłby pokazać czerwoną kartkę lub żółtą, gdyby uznał, że taka wystarczy, ale najważniejsze byłoby tutaj cofnięcie akcji i podyktowanie rzutu wolnego dla Rakowa. Możliwości, jakie stwarza VAR, niestety nie zostały wykorzystane optymalnie. Ten błąd mógł wpłynąć na losy rywalizacji o mistrzostwo Polski. Lech nie musiał tego spotkania wygrać. - Tak, bo nie byłoby rzutu wolnego dla Lecha, potem rożnego, a w konsekwencji gola. Ale z drugiej strony pamiętajmy, że Lech został skrzywdzony w meczu z Legią. Tam Lechowi należał się ewidentny rzut karny za zagranie piłki ręką przez obrońcę Legii. Tam też zawinił VAR. Sędzia wideo podobno niestety nie sprawdził wtedy ujęć ze wszystkich kamer. Ręce opadają, jak szef sędziów w taki sposób tłumaczy błędy podwładnych. Dlaczego sędzia wideo nie sprawdzić wszystkich ujęć? Nie wpadł na taki pomysł, bo był tak zmęczony, czy może nie wiedział, że ma sprawdzić wszystkie ujęcia, bo jest tak szkolony? Czyli według pana już dawno temu w ligach zawodowych w Polsce powinno pracować znaczne większe grono sędziów? W tym sezonie już siedmiu sędziów ma 20 lub więcej spotkań na koncie, a rekordzista Paweł Raczkowski - 24. Szymon Marciniak w Ekstraklasie prowadził 21 meczów, ale doszły mu też te w Pucharze Polski i Lidze Mistrzów. W tej statystyce nie uwzględniono meczów na wozie VAR. - W lidze hiszpańskiej jest więcej kolejek i tylko dwóch arbitrów prowadziło po 20 meczów. W Bundeslidze kilku ma zaledwie po 18 meczów. We włoskiej Serie A jeden sędzia ma 16 spotkań. Dane z pozostałych lig europejskich nadal są zupełnie inne niż dane z obsady sędziowskiej PZPN. Jeśli chodzi o Szymona, najgorszy okres najwyraźniej ma już za sobą. Ostatnio sędziuje mniej niż kiedyś, choć nadal sporo. Jednak fizycznie prezentuje się znakomicie, dużo lepiej od większości sędziów, i to jest najlepszy sezon w jego karierze. W Lidze Mistrzów sędziował prawie same hitowe mecze. Najsłabszy był chyba jego mecz w Częstochowie, na który został wysłany tuż po meczu w Lidze Mistrzów. Osobiście dałbym mu wtedy odpocząć, bo sędziemu niezręcznie jest powiedzieć: proszę o wolny weekend, zwłaszcza gdy chce sędziować. Od analizy sytuacji i obsady jest Kolegium Sędziów. Moim zdaniem było łatwo przewidzieć, że tuż po topowym meczu Ligi Mistrzów na wielkim i wypełnionym stadionie sędzia może mieć kłopot z utrzymaniem maksymalnej koncentracji przez cały mecz na stadionie Rakowa. Nie trzeba być psychologiem, żeby to przewidzieć. Ale to tylko jeden z wielu detali, które umykają władzom sędziowskim. PZPN powinien reformować Kolegium Sędziów strukturalnie. Zacząć od audytu tej organizacji, pełnej kontroli merytorycznej - podpowiadam głośno, bo widać wyraźnie, że związek kompletnie nie wie jak się zabrać za sprawy sędziowskie. Sama zmiana jednego czy drugiego przewodniczącego Kolegium Sędziów niewiele zmieni, albo nic nie zmieni. Trwa taka loteria i prezes mówi: "Powierzam zadanie nowemu przewodniczącemu" z niewypowiedzianym życzeniem: "może jemu się uda". I tyle. Otóż nie! Żadnemu się nie uda, dopóki PZPN nie usiądzie nad tym problemem i nie zreformuje go należycie, strukturalnie. W jaki sposób? - Trzeba zbudować zupełnie nowe struktury sędziowskie, która zastąpią archaiczne Kolegium Sędziów. To ciało pewnie sprawdzało się w czasach komunistycznych, ale w obecnych nie ma racji bytu. Trzeba zrobić wiele rzeczy - to jest cały proces, który wypadałoby wreszcie rozpocząć, jeśli PZPN nie chce być postrzegany nadal jako skansen. Dla poprawienia poziomu sędziowania w Ekstraklasie najpilniejsze jest znaczne zwiększenie liczby sędziów. To dotyczy również sędziów VAR i sędziów w I lidze, czyli na zapleczu Ekstraklasy. Generalnie trzeba poszerzyć ścieżkę awansów. Powtarzam, mamy 10 tysięcy sędziów, więc nie ma żadnego logicznego uzasadnienia, dla którego zawodowe ligi miałaby obsługiwać tak wąska grupa sędziów! Źle to świadczy o Kolegium Sędziów, że w ubiegłym roku dopiero po kilku wymownych i dosadnych publikacjach i dopiero po naciskach "baronów" z wojewódzkich związków grupa sędziów pracujących w Ekstraklasie zaczęła być powiększana. Ale to nadal za mało. W tym sezonie w Ekstraklasie pracowało 21 arbitrów, spośród których Mariusz Złotek i Paweł Gil po jednym meczu zakończyli karierę. Wojciech Myć zaliczył dwa, a Łukasz Szczech trzy spotkania. - Gdyby tylu pracowało na boisku przez cały sezon, ta liczba nie byłaby zła. Problem w tym, że liczba się zmniejszyła, a ci sędziowie są wyznaczani na dwa mecze w kolejce. W końcówce sezonu sytuacja jest krytycznie zła - po obsadach gołym okiem widać, że kołdra jest za krótka. Tyle że przez dekadę jednym z dwóch głównych szyjących był właśnie Mikulski, więc trudno go tutaj jakoś usprawiedliwiać. Może teraz, pod wpływem powszechnej krytyki sędziowania, chciałby już dać szansę większej liczbie młodszych sędziów, ale najwyraźniej nie może lub się boi. Albo może wie, że przez tę ostatnią dekadę młodsi nie zostali jeszcze odpowiednio przygotowani, albo może tak mu się zdaje. Trudno stwierdzić, w każdym razie efekty są jakie są. Ale i z takiej sytuacji są wyjścia, tyle że Kolegium Sędziów najwyraźniej ich nie widzi. Co pan ma na myśli? - Można przecież było skorzystać z pomocy sędziów zagranicznych. To żadna hańba! Skoro czołowi polscy sędziowie międzynarodowi - na przykład Szymon Marciniak, Paweł Raczkowski czy Bartosz Frankowski - są zapraszani do sędziowania ligi czeskiej czy greckiej, to można było zaprosić zagranicznych sędziów do prowadzenia niektórych meczów w Ekstraklasie. To żadne odkrywanie Ameryki - mecze w Ekstraklasie sędziowali w przeszłości między innymi Węgrzy, Słowacy, a nawet Japończycy. Topowe mecze Legii Warszawa z Wisłą Kraków sędziował jeden z najlepszych arbitrów na świecie, Słowak Lubos Michel. Ostatnio aż prosiło się, żeby zaprosić arbitrów zagranicznych, ale zarząd Kolegium Sędziów niestety niczym nie potrafi błysnąć. Towarzystwo wzajemnej adoracji, które poklepuje siebie nawzajem, gratuluje sobie, ale nie wiadomo czego. Dziwię się też, że nie korzystamy w Ekstraklasie z bazującego od dłuższego czasu w Polsce sędziego z Ukrainy Dmytro Krywuszkina, który przez cztery lata sędziował w tamtejszej Premjer Lidze. Skoro regularnie sędziował w 12. lidze rankingu UEFA i grającym w niej klubom występującym w Lidze Mistrzów - Szachtarowi Donieck i Dynamu Kijów - to w Ekstraklasie, 28. lidze rankingu UEFA, też by sobie poradził. Krywuszkin sędziuje w Polsce już dwa miesiąca - mam nadzieję, że nie jest pomijany w obsadzie na mecze Ekstraklasy, aby zdążył przestawić się na polskie interpretacje "Przepisów gry"... Nie rozumiem też, dlaczego do pracy w Ekstraklasie nie są przywróceni arbitrzy, którzy zostali zrehabilitowani. Na przykład Radosław Trochimiuk. Sędziował Ekstraklasę, miał postawione zarzuty, przez 10 lat nie sędziował, ale ponad rok temu został prawomocnie oczyszczony ze wszystkich podejrzeń. Okazało się, że jest całkowicie niewinny. Wrócił do sędziowania. Jest w formie, zdaje testy, sędziuje, opinie ma znakomite, ale w Ekstraklasie wciąż go nie ma, choć są trzy powody, aby go do niej przywrócić: merytorycznie na nią zasługuje - co potwierdzają osoby, które widziały go w akcji, Ekstraklasa go potrzebuje, a do tego po ludzku należy mu się to, co niesłusznie zostało mu odebrane. Czyli uważa pan, że zastąpienie w roli przewodniczącego Kolegium Zbigniewa Przesmyckiego Tomaszem Mikulskim to tylko drobna kosmetyka? - Tomasz Mikulski przez blisko 10 lat był członkiem zarządu Kolegium Sędziów, gdy szefem był pan Przesmycki. Przez dekadę Mikulski wiedział prawie o wszystkim, co się działo. Akceptował to. Mało tego, zeznawał w sądzie w sprawie, którą pan Przesmycki wytoczył sędziemu Jarosławowi Rynkiewiczowi. Jako świadka wyznaczył go właśnie pan Przesmycki. Mikulski zeznawał w taki sposób, że sąd uznał jego zeznania za niewiarygodne, ponieważ stały w sprzeczności z zeznaniami świadków, których sąd uznał za wiarygodnych. Wyrok w tej sprawie jest prawomocny, niekorzystny dla pana Przesmyckiego i tym samym również dla Mikulskiego, który ściśle współpracował z Przesmyckim i jeszcze mu świadkował. Przez ponad 100 dni w ogóle nie krytykowałem poczynań nowego przewodniczącego, ale im bliżej końca sezonu, tym wyraźniej widać, że - delikatnie to ujmując - nie jest lepiej. Mikulski jest lojalny wobec Przesmyckiego, okazuje mu swoją wdzięczność, a wnioski z wyroku sądowego i sądowego uzasadnienia tego wyroku jednoznacznie wskazują na liczne nieprawidłowości i konieczność zmian w działalności Kolegium Sędziów. Mikulski w moim odczuciu nie daje żadnej gwarancji poprawy obecnej sytuacji. Zarzuca im pan złą wolę, brak kompetencji? - Zarzucam konserwowanie Kolegium Sędziów i niechęć do reform, a ewentualne motywy niech każdy sobie dopowie sam. Sentymenty i wdzięczność są w życiu ważne, ale kluby i kibice nie oczekują od władz sędziowskich źle pojętej lojalności wobec "dobra polskiej piłki", lecz jakości. Błędy sędziowskie zawsze będą się zdarzać, ale nie powinny wynikać ze złego szkolenia, złego zarządzania sędziami czy złej obsady sędziowskiej - w takich sytuacjach cała wina spada na władze sędziowskie, tak jak w bieżącym sezonie. Tymczasem, zamiast dyskutować, jak naprawić sytuację, w środowisku sędziowskim często słychać pytanie "Kto puścił farbę?", czyli kto powiadomił jakiegoś dziennikarza lub mnie o jakimś zdarzeniu w środowisku sędziowskim. I podobnie jest od lat. Najpierw "szukanie zdrajcy", czyli źródła przecieku, a potem zwykle wyciszenie sprawy i działanie dalej po staremu. Kolegium Sędziów samo się nie zmieni - zgadzam się z tymi, którzy twierdzą, że to jest towarzystwo wzajemnej adoracji. Przecież wszystkich członków zarządu Kolegium Sędziów wskazał sam Mikulski, wcześniej tak samo było z zarządem Zbigniewa Przesmyckiego, a jeszcze wcześniej tak samo było z zarządem przewodniczącego Janusza Eksztajna. Lata mijają i nic się nie zmienia, tylko piłkarzy, trenerów i kibiców żal. No i tych sędziów, którzy nie mają szans przebić się przez układy. Prezes i zarząd PZPN łatwo mogliby to zmienić, zreformować, naprawić, ale nie widać, żeby im na tym zależało. Rozmawiał: Michał Białoński, Interia Czytaj także: Rostkowski: Sędziowie są dyskryminowani!