Michał Białoński, Interia: To dziwne pewnie, że w XXI wieku są jeszcze kluby, które sędziom płacą z koperty. Pan optuje za tym, by wszystkie opłaty sędziowskie odbywały się za pośrednictwem PZPN albo wojewódzkich związków, a nie bezpośrednio z klubów? Koperta wręczana przez prezesa gospodarzy zawsze będzie budzić podejrzenia w ekipie gości. Rafał Rostkowski, były sędzia międzynarodowy: Tak, oczywiście. To archaiczne zwyczaje, sytuacja absolutnie do zmiany. Jest to niezdrowe, niezręczne, niepotrzebne. Nie wiąże się z tym nic dobrego. Przenieśmy taką sytuację do sądu powszechnego i wyobraźmy sobie, że sędziemu za sprawę płaci ten, kto złożył pozew, albo ten, kto mieszka bliżej sądu. Jak ma się czuć druga strona? To absolutnie niedopuszczalne. I powoduje niezręczne sytuacje na linii sędzia-klub, rodzi konflikty między klubami. Przy okazji takich rozliczeń zdarzają się różne sceny. Czasami ktoś nie wyda komuś reszty. Nie chodzi tylko o korupcję, ale i do niej może dochodzić. Może to stwarzać niepożądane dla piłki nożnej sytuacje. Zarówno dla sędziów, jak i klubów. Zdarza się, że kluby zwlekają z płatnościami, niejako w zemście za niezgodne z ich wyobrażeniami sędziowanie, za decyzje rzekomo krzywdzące lub krzywdzące. Zdarza się, że sędziowie na obiekcie długo muszą czekać na rozliczenie diet. Dlatego płacenie przez kluby należy zlikwidować jak najszybciej! W dobie inflacji żądania podwyżek, jakie wyrażają sędziowie są zrozumiałe. Sęk w tym, że małym, w większości amatorskim klubom również się nie przelewa. Czy wojewódzkie związki ze swych środków powinny rozwiązać ten problem? - Ależ sędziowie wcale nie chcą obciążać klubów! Ci, którzy mówią lub sugerują, że sędziowie chcą czegoś od klubów, zachowują się nieodpowiedzialnie. Chcąc nie chcąc, zmieniają narrację w taki sposób, że antagonizują środowisko piłkarskie. Zupełnie niepotrzebnie, bo sędziowie są potrzebni piłce nożnej dokładnie tak samo jak piłka nożna sędziom. Sędziowie apelują o podwyżki do PZPN i związków wojewódzkich, bo one mają zdecydowanie większe możliwości i więcej argumentów dla potencjalnych sponsorów do podjęcia współpracy niż małe amatorskie klubiki, którym chwała za organizowanie meczów, treningów, sprzętu czy dojazdów. Z tym wiąże się wystarczająco dużo kosztów, sędziowanie nie powinno obciążać klubów finansowo. Związkowi wojewódzkiemu dużo łatwiej jest znaleźć sponsora rozgrywek i ewentualnie z tej puli może wydzielić środki na opłaty sędziowskie. Przeciwnicy lepszego wynagradzania sędziów rzucają hasła typu "piłkarze w B klasie grają za darmo, więc sędziowie też powinni prowadzić mecz bez opłat", ale to poważny błąd w myśleniu. Świadczy o niezrozumieniu sytuacji i roli, jaką w piłce nożnej pełnią lub powinny pełnić różne osoby. W piłkę nożną można grać bez sędziego - oczywiście: na podwórku, na orliku, w prywatnych rozgrywkach, ale jeśli ktoś chce grać w oficjalnych rozgrywkach związkowych, czyli chce lub musi grać w meczach z sędzią lub sędziami (o ile ich nie zabraknie), to powinien rozumieć, że sędziowie wbrew pozorom nie są sponsorami piłki nożnej ani generalnie nie są wolontariuszami. Pełnią rolę usługową. W ogromnej większości nie są zawodowcami, nie mają sędziowskich umów ani kontraktów. Mają za to swoją pracę w innej branży, swoje rodziny, inne zajęcia, nie dostają pieniędzy za większość rzeczy, które robią w związku z sędziowaniem, a za dojazd i pracę podczas meczu należy im się zwrot kosztów i godna zapłata. Zdarzają się sędziowie wolontariusze?- Oczywiście, są tacy, którzy sędziują za darmo, albo za sam zwrot kosztów, mi też to się zdarzało, niemniej to nie może być regułą. Trzeba pamiętać, że sędziowie nie wprosili się do piłki nożnej. Zostali zaproszeni przez trenerów i piłkarzy, którzy sami nie potrafili rozstrzygać sporów, podejmować decyzji o rzutach karnych, spalonych, wolnych, o wykluczeniach winowajców z gry. Dlatego wymyślono sędziów i zaproszono ich na boiska. Skoro jest zapotrzebowanie, to trzeba liczyć się też z tym, że są i koszty. To trzeba rozwiązać. Rozumiem trudną sytuację małych klubów i wiem, że opłaty sędziowskie są dla nich sporym obciążeniem. Dlatego PZPN, do spółki ze związkami wojewódzkimi, powinien ten problem rozwiązać. Przecież podstawowe zadania, jakie ciążą na związkach piłkarskich, to szkolenie, organizacja rozgrywek i sprawy sędziowskie właśnie. Jeżeli działacze nie rozumieją, że sprawy sędziowskie to jeden z fundamentów futbolu, to znaczy, że nie nadają się do zarządzania organizacjami piłkarskimi. Od lat kuleje, zwłaszcza w niższych ligach, szacunek w stosunku do sędziów, a nawet ich bezpieczeństwo. Wyzwiska pod ich adresem są na porządku dziennym, nierzadkie są też przypadki naruszenia nietykalności. Od pięciu lat apeluje już pan do PZPN-u, by sędziowie zostali objęci prawną ochroną jako funkcjonariusze publiczni. Oczywiście, by tak się stało, PZPN musiałby wylobbować w sejmie wprowadzenie stosownej ustawy. - PZPN jest pierwszym związkiem sportowym w Polsce, który powinien się tym zająć, bo w największym stopniu problem ten dotyczy sędziów piłkarskich. Ochrona w czasie meczów, za którą odpowiedzialny jest organizator wydarzenia, czyli zwykle klub, w dużym stopniu uzależniona od ilości i jakości służb porządkowych, tzw. ochroniarzy. To oczywiście ważne, ale poprawa sytuacji tylko w tym aspekcie nie rozwiąże problemu różnych form przemocy wobec sędziów. Konieczne jest rozwiązanie systemowe, czyli wprowadzenie odpowiedniej ochrony prawnej. Sędziowie sportowi powinni być traktowani jak funkcjonariusze publiczni, czyli ochraniani tak samo jak policjanci, sędziowie sądów powszechnych, notariusze, ratownicy. Słyszę głosy: "Nie przesadzajmy, sędziowie sportowi nie pełnią takiej roli jak policjanci, czy sędziowie w sądach powszechnych". Zgoda. Oczywiście, że to zupełnie inne zajęcia, ale jedno je łączy: duże ryzyko padnięcia ofiarą przemocy, zemsty. Czy policjanci lub notariusze są atakowani w Polsce tak często jak sędziowie piłkarscy? Ci policjanci, którzy zabezpieczają duże manifestacje, czy tłumią rozróby, pewnie tak. - Owszem, ale to zdarza się incydentalnie, nie co tydzień. Sędziowie piłkarscy są znieważani, zniesławiani, opluwani, atakowani, co kolejkę miesiąc w miesiąc. W całej Polsce incydentów jest tyle, że trudno zliczyć. To plaga! Nawet nie wszystkie są zgłaszane, bo "przecież to w piłce nożnej normalne". Przykro mówić, ale zachowania o charakterze przestępczym niestety wpisują się w tzw. kulturę piłkarską. Słowo "kultura" słabo tu pasuje... "Upadek obyczajów" - to bardzo delikatne określenie. Przestańmy traktować piłkę nożną jak rynsztok, jak sferę, w której można być bezkarnym nawet po przestępstwie popełnionym publicznie. Przestańmy udawać, że przestępstwo nie jest przestępstwem, gdy ofiarą jest sędzia sportowy. To przecież też człowiek, często pasjonat, prawie zawsze zyskujący przy bliższym poznaniu. Tych ludzi, szczególnie często narażonych na różne ataki, przemoc słowną i fizyczną, groźby karalne i inne formy zastraszania, po prostu należy ochraniać. Nie można udawać, że nie ma takiej potrzeby. Jakie pan słyszy argumenty przeciwko ochronie sędziów? - Nie ma żadnych racjonalnych, a te, które padają, są tylko dowodem uprzedzenia w stosunku do sędziów lub braku dobrej woli. Sędziowie sportowi funkcjonują publicznie i w związku z pełnioną publicznie funkcją są narażeni na akty przemocy, zemsty czy zniszczenie mienia - to bezspornie oznacza, że powinni być chronieni prawem jak funkcjonariusze publiczni. To nie oznacza automatycznie żadnego awansu czy podwyżki, a jedynie ma zapewnić odpowiednią do sytuacji ochronę. To ważne i dla bezpieczeństwa, i dla poczucia godności osobistej, bo w obecnej sytuacji sędziowie są zwyczajnie dyskryminowani. Gdyby sędzia sportowy stał się oficjalnie funkcjonariuszem publicznym, chuligan piłkarski nie mógłby go już bezkarnie lżyć, kopnąć, opluć itd. Takie czyny byłyby traktowane wówczas jako przestępstwo i ścigane z urzędu. Skazanie jednego czy drugiego przestępcy byłoby jasnym sygnałem dla pozostałych. Czy pan w karierze sędziowskiej miał mecze, podczas których czuł się zagrożony? - Sędziowałem przez 30 lat, z czego 27 w Ekstraklasie. Oczywiście, że zdarzały mi się takie spotkania, podczas których atmosfera była gorąca. Im niższy poziom rozgrywek i zabezpieczeń, tym praca sędziów jest bardziej niebezpieczna. Jeśli jakikolwiek sędzia powie panu, że nigdy nie popełnił błędu wypaczającego wynik meczu, albo że nigdy nie był ofiarą przemocy w związku z wykonywaniem funkcji sędziego, to istnieją tylko trzy wyjścia: albo kłamie, albo ma sklerozę, albo niedawno zaczął sędziować i jeszcze na szczęście nic go nie spotkało. Takie incydenty generalnie spotykają wszystkich! Zdecydowana większość sędziów piłkarskich rezygnuje z tego zajęcia już w ciągu pierwszego roku, statystycznie od 70 do 90 procent arbitrów. Właśnie dlatego, że widzą, co sędziów spotyka i dowiadują się, co sędziowie dostają w zamian. We wtorek zamieścił pan na Twitterze apel do sędziów, którzy zrezygnowali, by zgłaszali panu przypadki napaści na nich, gwarantując im anonimowość. Jaki był odzew? - Spodziewałem się, że odpowiedzi będą przychodzić stopniowo, bo ludzie zwykle chcą przemyśleć sprawę zanim zgłoszą coś takiego. Tymczasem już w ciągu pierwszych paru godzin dostałem kilkadziesiąt różnych zgłoszeń od sędziów i byłych sędziów. Kilka relacji było tak wstrząsających czy przejmujących, że od razu skontaktowałem się z tymi sędziami. Większości nie znałem wcześniej osobiście, ale do niektórych zadzwoniłem już we wtorkowy wieczór. Do innych napisałem. To są smutne historie. Kilku sędziów przesłało mi również dokumenty potwierdzające ich słowa. To jest przerażające, co się dzieje, jaki jest los sędziów piłkarskich w Polsce. Po jednym wieczorze mam taki materiał, że zastanawiam się tylko nad tym, jak go najlepiej wykorzystać. Zagwarantowałem sędziom pełną dyskrecję i obiecałem, że bez ich wiedzy i zgody nie wykorzystam tego, co mi przekazali, ale kilku zgodziło się już na moje propozycje, więc wiedza się nie zmarnuje. Z pewnością postaram się wykorzystać te sygnały z pożytkiem dla środowiska. Kiedy miał pan najbardziej drastyczny moment w karierze sędziowskiej? - To zależy pod jakim względem. Jeśli chodzi o sprawy związane z przemocą fizyczną, kiedyś takich sytuacji było dużo mniej. Mając 19 lat, gdy sędziowałem w IV lidze, zawodnik, któremu pokazałem wcześniej czerwoną kartkę, podszedł do mnie i specjalnie mnie przewrócił. Mecz został zakończony. Nie podam nazwiska zawodnika, bo po jakimś czasie nasze relacje bardzo się poprawiły. Piłkarz został ukarany zawieszeniem, ale dobrze przyjął karę i nie ma sensu szafować jego nazwiskiem, ani psuć mu atmosferę w życiu osobistym czy zawodowym. Czasami w życiu trzeba po męsku porozmawiać, wyciągnąć konsekwencje, po czym temat można zamknąć. Od wspomnianego incydentu w czwartej lidze minęło już 30 lat, więc uważam, że byłoby nie w porządku, gdybym teraz komuś wypominał coś takiego. Tym bardziej, że później spotykaliśmy się jeszcze kilka razy i wszystko było w porządku. A w Ekstraklasie nic pana nie spotkało? - Po meczu GKS Katowice - Odra Wodzisław szalikowcy wbiegli na boisko i otoczyli sędziego głównego. Miałem zejście do szatni tuż obok siebie, ale też wbiegłem na boisko, żeby pomóc koledze. Wtedy jeden z kibiców kopnął mnie i uderzył w głowę. Najpierw pojechaliśmy do szpitala, a potem na Policję, a Jerzy Dudek w tym czasie bronił rzuty karne podczas finału Ligi Mistrzów w Stambule. W niższych klasach sędziowałem dawno temu, gdy obyczaje były lepsze niż obecnie. Podobne incydenty zdarzały się rzadko, więc konsekwencje wobec napastników generalnie były surowsze. Co pan ma na myśli? - Wydziały czy komisje dyscyplinarne reagowały bardziej zdecydowanie, kary były zarazem odpowiednim przekazem dla środowiska. Potem przemoc wobec sędziów jakby spowszedniała - przestała być czymś nadzwyczajnym, burzącym porządek w piłce, więc i kary przestały być nadzwyczajnie wysokie. To coraz bardziej ośmielało boiskowych bandytów. Ten proces trwał latami, aż doszło do tego, co mamy obecnie. Wczoraj dostałem dokumenty, z których jasno wynika, że jedna z komisji dyscyplinarnych rażąco mija się z prawdą, faktami i dokumentami w sprawie, w której jedynym winnym tak naprawdę jest dosyć wpływowy działacz. Relacje wszystkich świadków są zgodne , spójne, potwierdzone dowodami lub uwiarygodnione, tymczasem komisja dyscypliny przekręca fakty - najwyraźniej celowo - a do tego obwinia sędziego za coś, na co nie miał najmniejszego wpływu. Absurd, kabaret, ustawka, żenada - każdy może sobie dobrać odpowiednie słowo, ale tak właśnie wygląda polska piłka nożna z bliska, od środka, za kulisami. Trudno się dziwić, że sędziowie mają dość. Z czego to wynika? Wojewódzkie związki nie chcą podpaść klubom? - To wynika z wielu rzeczy, np. ze struktury organizacyjnej związków. W komisjach dyscyplinarnych zasiadają czasem ludzie związani z klubami, albo powiązani z władzami klubów. Winowajcy często szukają kontaktu z władzami związku i poprzez członków władz starają się wpływać na członków komisji dyscyplinarnej. Ich niezależność to sprawa mocno dyskusyjna i niezwykle kontrowersyjna. Ujmę to tak: członek komisji może być zadowolony lub niezadowolony. Związkowi raczej powinno zależeć, żeby był zadowolony. Zwykle jest, skoro jest w tej komisji. Niezadowoleni zwykle w niej nie są. A zadowolenie wynika chyba nie tylko z orzekania w sprawach dyscyplinarnych, ale raczej - nazwijmy to tak ogólnie - z satysfakcji związanej z funkcjonowaniem w związku, w piłce nożnej. Kiedyś członkowie wydziałów dyscypliny otrzymywali na przykład bilety na atrakcyjne mecze, lepsze wejściówki, ale nie wiem, jak są teraz wynagradzani i nawet nie chcę wiedzieć. Nie wiem, czy i jaki to ma wpływ na ich pracę, ale widać wyraźnie, że czasami decyzje dyscyplinarne są błędne, krzywdzące lub niezrozumiałe. I jakoś tak się dziwnie składa, że dosyć często zawodnik lub trener po orzeczeniu kary jest zadowolony, czuje ulgę, a czasem nawet chwali się korzystnym rozstrzygnięciem, a sędzia, który był ofiarą, czuje się jeszcze bardziej pokrzywdzony. Niepotrzebny, nieszanowany, niechciany. To nie są tylko moje odczucia - to wyraźnie bije z wiadomości, które otrzymałem od sędziów z różnych regionów Polski. Sędziowie są traktowani jak piąte koło u wozu. Niestety. Nikt we władzach piłkarskich praktycznie z sędziami się nie liczy. Chyba że wybuchnie jakaś afera, to przez pięć minut się o tym mówi, a potem znowu długo nikt się sędziami nie przejmuje. Do następnej afery. Tak jest od czasów, gdy za kadencji ś.p. prezesa Mariana Dziurowicza zlikwidowano Polskie Kolegium Sędziów. Ta organizacja miała plusy i minusy, natomiast jej władze były wybierane demokratycznie, a prezes PKS automatycznie był wiceprezesem PZPN-u. Wówczas znaczenie środowiska sędziowskiego było dużo większe niż teraz i szacunek był większy, choć przecież były to czasy korupcji jak w "Piłkarskim pokerze". Paradoks... Teraz sędziowie czasem nawet nie wiedzą, jak, ile i na co wydawane są pieniądze, które przekazują w ramach "koleżeńskich" składek, które niby są dobrowolne, a w praktyce spróbuj tylko nie zapłacić... Teraz sędziowie w PZPN nie mają żadnego głosu. Dosłownie. Żaden z sędziów nie może głosować w wyborach na prezesa PZPN i członków zarządu, bo sędziowski mandat jest przypisany do stowarzyszenia, w którym rządzą obserwatorzy. O działalności tego stowarzyszenia nie wiem nic, choć byłem sędzią przez 30 lat. Poza tym, nawet jeśli to stowarzyszenie coś tam robi, to przecież jest jasne, że inne są potrzeby i interesy obserwatorów, a inne sędziów. To tak jakby w stowarzyszeniu piłkarzy rządzili trenerzy... Nonsens, który jest tolerowany w PZPN w kolejnych kadencjach. Natomiast prawdziwe stowarzyszenie sędziów, które zostało zawiązane dekadę temu, po jednej rozmowie z prezesem związku, nie przytaczajmy już może jego nazwiska, nagle przestało działać. Był pan jednym z pierwszych trzech sędziów zawodowych w Polsce. Panu się podoba, że to grono jest zamknięte i dość wąskie? - Absolutnie mi się to nie podoba. To jest bardzo złe. Jeszcze w czasach, gdy przewodniczącym Kolegium Sędziów był Andrzej Strejlau, na jego wniosek PZPN zobowiązał się do powiększenia liczby sędziów zawodowych. Niestety ta sprawa utknęła pod koniec kadencji pana prezesa Laty. Potem kontrakty, które dawały sędziom pewną niezależność od tymczasowych wpływów czy nacisków, rozwiązano. Podpisano nowe, zupełnie inne, które w praktyce oznaczały sędziowanie na akord. Im więcej sędziujesz, tym więcej zarobisz - jakość zeszła na plan dalszy. Sędziowie przestali myśleć tylko o tym, żeby sędziować jak najlepiej, a zaczęli myśleć o tym, żeby sędziować jak najczęściej. Ale to nie ich wina, że wprowadzono taki system. Zasłanianie stanu organizacji sędziowskiej sukcesami Szymona Marciniaka to taki sam nonsens jakby ktoś powiedział, że polska piłka nożna jest w europejskiej czołówce, skoro mamy Roberta Lewandowskiego. Co by pan radził. Pełne zawodowstwo?- Idealnie by było, gdyby we wszystkich rozgrywkach zawodowych, czyli tam, gdzie są zawodowi piłkarze, prowadzeni przez zawodowych trenerów, a mecze są pokazywane przez profesjonalne media, pracowali zawodowi sędziowie. Chyba że ktoś chce, aby jego piłkarski biznes był narażony na błędy amatorów czy półamatorów. Jeśli wszyscy oczekujemy profesjonalizmu od piłkarzy, trenerów, a także nowoczesnego przekazu pod telewizji, to może wreszcie domknijmy sprawę. Spowodujmy, aby sędziowie mieli takie same szanse prezentować poziom w pełni profesjonalny jak piłkarze czy trenerzy, także poza Ekstraklasą. Teraz tych sędziów można co najwyżej podziwiać, nie można od nich więcej wymagać, bo niby na jakiej podstawie? Łudzenie się, że sędzia, który musi chodzić na osiem godzin do pracy w innej branży, musi do niej dojeżdżać, a do tego ma rodzinę, znajdzie czas i będzie przygotowany do pracy na boisku tak samo dobrze jak sędziowie zawodowi czy zawodowi piłkarze z I czy II ligi, jest rażącą naiwnością. Kiedy on ma się przygotowywać do profesjonalnego sędziowania meczów piłki nożnej? No tak się nie da! Mało tego, on przyjeżdża na mecze czasami zmęczony, albo musi oszukiwać pracodawcę, bo zwalnia się z niej, albo przyjeżdża nieodpowiednio przygotowany na mecz. Z tego się rodzą błędy. W ogóle każdy sędzia, ale szczególnie arbiter w rozgrywkach zawodowych, powinien być wyszkolony, wytrenowany i wypoczęty. Na to wszystko musi mieć czas i zapewnione środki na życie, utrzymanie rodziny. A jeśli nie jest sędzią zawodowym, nie ma żadnej umowy i za kilka czy kilkanaście meczów w roku dostaje pięćset czy tysiąc złotych brutto, to dla takich pieniędzy nie zrezygnuje ze stałej pracy zawodowej w innej branży, sorry. Fakty są brutalne: sędziowanie w Polsce przegrywa na rynku pracy i to przez nokaut z innymi zawodami. Dobrze jest tylko garstce sędziów zawodowych, czyli około dwudziestu z około 9-10 tysięcy. Ich sytuacja jest rażąco odmienna. Atmosfera jest taka, iż sędziowie boją się o tym głośno mówić. Widzą, że odważni byli i są odsuwani, zawieszani, albo dostają inne sygnały, które odbierają jako kneblowanie ust. Wolą zaufać mnie, byłemu sędziemu, dla wielu obcemu, a nie mogą być szczerzy we własnym środowisku. Warto tu wytłumaczyć jeden kluczowy związek przyczynowo-skutkowy: sędziowie jako grupa są dokładnie tacy, jakimi tworzą ich związki piłkarskie, ich władze. Sędziowie się dostosowują, czyli postępują tak, jak nakazuje czy pozwala aktualna władza piłkarska. Jeśli system nie działa lub działa źle, to winni nie są sami sędziowie (którzy - przypomnijmy - przecież nawet nie mają swojej organizacji), lecz podmioty, które zarządzają sędziami, czyli PZPN, Kolegium Sędziów, związki wojewódzkie. To jasne i nikt nie może temu zaprzeczyć nawet w najmniejszym zakresie. Mocne słowa.- Ale prawdziwe. Zdecydowana większość sędziów w Polsce, również tych na szczeblu centralnym, w rozgrywkach zawodowych, trenuje, sędziuje i postępuje według standardów wyznaczanych, tolerowanych lub w pewnym sensie wymuszanych przez PZPN. Protesty sędziów nie są wymierzone przeciwko klubom, nie są też żadnymi roszczeniami wobec klubów, a jedynie reakcją na zaniedbania, zaniechania lub złe traktowanie właśnie przez PZPN, Kolegium Sędziów lub związki wojewódzkie. Jeśli PZPN nadal chce, żeby sędziowanie w rozgrywkach zawodowych było dla sędziów tylko hobby, może pasją, odreagowaniem od innych zajęć, zabawą czy formą dorobienia sobie do pensji w innym zawodzie, to musi się liczyć ze wszystkimi tego konsekwencjami. Niektórym sędziom obecna sytuacja odpowiada, innym arbitrom, będącym w większości, - nie, ale PZPN powinien być świadomy sytuacji i podejmować odpowiednie decyzje. Nowy prezes PZPN-u Cezary Kulesza kieruje związkiem dopiero od 19 sierpnia, nieco ponad dwa miesiące.- Ale na razie nikt głośno nie mówi o prawdziwej reformie struktur sędziowskich. Zadowolenie kilkudziesięciu osób ze środowiska i ich bliskich znajomych, że w nowej kadencji też jest im dobrze, że nadal mają plakietki FIFA, kontrakty, jeżdżą na mecze zagranicę i na Ekstraklasę, to dla 9-10 tysięcy polskich sędziów zupełnie nieistotne w tej sytuacji ciekawostki.Bardzo smutny obraz pan nakreślił. - Ale prawdziwy. Niestety, tak wygląda funkcjonowanie sędziów w polskiej piłce nożnej. Rozmawiał: Michał Białoński, Interia