Piast Gliwice znajduje się w komfortowej sytuacji. Seria trzech ostatnich ligowych zwycięstw sprawiła, że "Piastunki" mogą być już praktycznie pewne utrzymania w PKO BP Ekstraklasie. Dlatego też niedzielne starcie na Suzuki Arena było znacznie istotniejsze dla gospodarzy. Piłkarze Korony Kielce spędzają drugi sezon w elicie i mają wielką nadzieję, że na tym się nie skończy. Ich sytuacja jest jednak niełatwa. Na cztery kolejki przed końcem znajdowali się w strefie spadkowej, tracąc dwa punkty do pierwszego bezpiecznego miejsca. Dystans zarówno duży, jak i mały - z pewnością jednak jest jeszcze o co walczyć. "Scyzory" doskonale zdawały sobie sprawę, że swoich szans muszą szukać w dwóch ostatnich starciach u siebie, w delegacjach radzą sobie bowiem katastrofalnie. Dlatego też tak ważny był dla nich niedzielny pojedynek z Piastem, którego gracze mieli pełne prawo pozwolić sobie na moment rozluźnienia po świetnej serii. Piast potrzebował jednej okazji, by wyjść na prowadzenie Gdyby ktoś nieznający kontekstu włączył niedzielne spotkanie, nie byłby w stanie zauważyć, że jedna z drużyn walczy o swój byt w PKO BP Ekstraklasie. Obie strony miały ogromne problemy z kreowaniem jakichkolwiek okazji podbramkowych, a gra toczyła się w głównej mierze w środku pola. Do przełamania impasu wystarczyła jedna składna akcja. Tuż przed upływem półgodziny Miłosz Szczepański otrzymał piłkę na lewym skrzydle. Wygrał fizyczny pojedynek ze znacznie silniejszym Piotrem Malarczykiem i ruszył w stronę pola karnego. Dostrzegł nabiegającego do centrum Michaela Ameyawa, a ten na wślizgu otworzył wynik, strzelając swoją czwartą ligową bramkę w tym sezonie. Korona odrobiła straty, ale ma czego żałować Tak, jak niespodziewanie padł pierwszy gol, tak też doszło do wyrównania. Podopieczni trenera Kuzery bynajmniej nie wyglądali bowiem na początku drugiej połowy na pobudzonych. W 63. minucie zagapił się jednak Tomasz Mokwa. Defensor nie dostrzegł Adriana Dalmau i ewidentnie go kopnął. Szymon Marciniak nie zastanawiał się długo i wskazał na jedenasty metr od bramki. Do futbolówki podszedł sam poszkodowany i pewnym strzałem doprowadził do wyrównania. Warto dodać, że bohater tej akcji pojawił się na murawie dopiero po przerwie. To było jednak wszystko, na co tego dnia stać było "Scyzory". W końcówce domagały się jeszcze rzutu karnego po rzekomej ręce Ameyawa, ale arbiter nie miał podstaw, by wysłuchać uwag gospodarzy. To słodko-gorzki wieczór dla Korony. Piłkarzom udało się zareagować i po zmianie stron odrobili straty. Punkt u siebie nie pomoże jednak wydatnie, bo na trzy kolejki przed końcem drużyna wciąż znajduje się pod kreską. A przecież znajdująca się bezpośrednio przed kielczanami Puszcza Niepołomice swój mecz w bieżącej serii gier rozegra dopiero w poniedziałek i może jeszcze bardziej uciec rywalom.