Gdy pod koniec sezonu Lech nie musiał już grać w środku tygodnia, bo z Ligi Konferencji odpadł 20 kwietnia, osiągnął niesamowitą formę. Nie chodzi nawet o same wyniki, ale o styl gry, który prezentowała drużyna trenera Johna van den Broma. W starciach z Cracovią, Rakowem i Koroną Kielce rywale nie mieli łącznie nawet pół okazji bramkowej. Dzięki tym trzem zwycięstwom, ale także wpadce Pogoni w Zabrzu przed tygodniem, Lech znalazł się na pole position w rywalizacji o trzecie miejsce w sezonie. I tę szansę pewnie wykorzystał. Dwaj świetni snajperzy, zero strzałów. Jagiellonia nie istniała w Poznaniu Na stadionie w Poznaniu pojawiło się 39123 kibiców - to rekord ligowego sezonu. Była atmosfera święta, podziękowania dla piłkarzy, którzy opuszczą klub po tym sezonie, ale i dla piłkarek oraz koszykarzy Wiary Lecha za awanse do pierwszej ligi. Piłkarze nie zamierzali popsuć tej radości - od pierwszej minuty ruszyli na gości, zapchnęli ich do głębokiej defensywy. Czarowali na bokach obaj skrzydłowi: Michał Skóraś i Kristoffer Velde, ale już w samym polu karnym za dużo było zabawy, czasem nonszalancji. Kibicom na stadionie jakoś specjalnie to nie przeszkadzało, jakby byli pewni, że w końcu bramka padnie. I w końcu padła, a dokładnie - w 29. minucie. Filip Dagerstål zagrał ze środkowej linii boiska bardzo kąśliwą piłkę pomiędzy obrońców Jagiellonii, ale nie górą - po ziemi. Ruszył do niej Artur Sobiech, który przecież demonem szybkości nie jest. Tyle że znajdujący się obok Israel Puerto ruszył niczym wóz obładowany węglem, więc doświadczony snajper znalazł się sam przed Sławomirem Abramowiczem. I okazję wykorzystał. Lech więc miał swój wynik, choć wciąż musiał w teorii uważać. Pogoń strzeliła bowiem gola Radomiakowi i nadal była w grze o trzecią lokatę. Praktyka mówiła jednak, że Jagiellonia nie będzie miała argumentów, by w Poznaniu wyrównać. Goście przed przerwą nie oddali żadnego strzału. Mieli jedną okazję, gdy w 13. minucie po rogu Lecha wyszli z kontrą trzech na dwóch, ale tak to rozegrali, że Jesus Imaz został złapany na pozycji spalonej. Słowak żegna się z Lechem. Pożegnał się z kibicami bramką Lech w drugiej połowie zapewnił sobie wygraną, a gdy już to zrobił, rozluźnił szyki w defensywie i pozwolił trochę pograć rywalowi. 2:0 powinno być już w 55. minucie, ale po kapitalnym podaniu Skórasia Jesper Karlström przegrał pojedynek z Abramowiczem. "Kolejorz" wywalczył rzut rożny i rozegrał go - jeśli taki był zamysł - popisowo. Joel Pereira dorzucił piłkę na bliższy słupek, tam Radosław Murawski, choć był wypychany przez Tarasa Romanczuka, piętą zagrał do tyłu. Prosto do Ľubomíra Šatki, który pożegnał się ze stolicą Wielkopolski golem. Dopiero po godzinie gry Jagiellonia zdołała zagrozić bramce Lecha, celny strzał w bliższy róg bramki Filipa Bednarka oddał Imaz, ale golkiper nie dał się zaskoczyć. To poznaniacy wciąż byli stroną dominującą, Sobiech zmarnował sytuację sam na sam z bramkarzem, strzał Velde został przyblokowany. Gospodarze raz po raz czarowali, bawili się w "siatki" przy polu karnym Jagiellonii, kibice się cieszyli, a wynik... już się nie zmienił. Lech wygrał więc 2:0, choć mógł wyżej. W końcówce spotkania bardzo słaby dzisiaj Puerto spowodował rzut karny, wyleciał przy tym z boiska, a strzał Velde z 11 metrów obronił Abramowicz.