Warta Poznań potrafi sprawiać spore kłopoty drużynom piłkarsko lepszym od siebie, wygrywała już z Legią, zabrała niedawno punkt Rakowowi w Częstochowie, zawsze męczy się z nią z Pogoń Szczecin. I z jednym zespołem punktować nie potrafi - z lokalnym rywalem, czyli Lechem. Bogaty sąsiad ma na nią patent - czy to "Zieloni" okopują się przed własnym polem karnym, czy też starają się przejmować inicjatywę. Efekt zawsze był ten sam: trzy punkty dla lechitów w sześciu potyczkach i 10:2 w bramkach. Warta Poznań ustawiłą autobus przed polem karnym. To się nie opłaciło W Warcie liczyli, że dziś ta zła seria piłkarzy z Wildy wreszcie się skończy. Nie dlatego, że podopieczni Dawida Szulczka grają jakoś efektownie, bo nie zachwycają, ale z uwagi na kiepską pod koniec wakacji postawę Lecha. Kandydat do mistrzostwa Polski zawalił puchary, wyglądał w sierpniu źle, nie miał sposobu na zespoły cofnięte i czające się na kontry. Takie, które oddały mu inicjatywę. Z podobnego założenia wyszła dziś Warta, ustawiona w systemie 6-3-1. Tyle że jej to się nie opłaciło. W składzie Warty zabrakło jej najlepszego napastnika Adama Zreľáka, kontuzjowanego podczas zgrupowania reprezentacji Słowacji, a jego potencjalny zmiennik Dario Vizinger został w rezerwie. Rolę tego piłkarza wysuniętego miał więc pełnić Maciej Żurawski, ale "Zieloni" rzadko przekraczali środkową linię boiska. W ataku pozycyjnym byli kompletnie bezradni, jedyną okazję bramkową przed przerwą stworzył im... pomocnik Lecha Jesper Karlström. Szwed w 34. minucie niczym junior wybijał piłkę w poprzek boiska, warciarze ją przejęli, ale uderzenia Kajetana Szmyta i Konrada Matuszewskiego były blokowane. Aktywny Marchwiński, świetna sytuacja Velde. Młodzieżowy reprezentant Polski dopiął swego Lech zaś całkowicie zdominował Wartę, nie miało tu znaczenia, że w ataku brakowało Mikaela Ishaka, który się przeziębił i rano został odesłany do domu. Zastępował go więc w roli dziewiątki Filip Marchwiński, bohater końcówki poprzedniego sezonu. 21-latek miał wielką ochotę do gry, już w 4. minucie uderzył zza pola karnego (Jędrzej Grobelny ładnie obronił), a po chwili minimalnie chybił przewrotką. Doskonałą okazję miał też w 24. minucie Kristoffer Velde - Grobelny źle wyszedł do piłki po dośrodkowaniu Karlströma, Norweg miał pustą bramkę, ale nie trafił w nią po główce. W końcu jednak Lech dopiął swego po akcji, która miała dwóch głównych bohaterów: Dino Hoticia, ogrywającego na własnej połowie dwóch graczy Warty, oraz Marchwińskiego, kończącego to golem po dośrodkowaniu Afonso Sousy. Lech zdecydowanie na tę bramkę zasłużył, w pierwszej połowie był wyraźnie lepszy. Warta odważniej zaatakowała, w ataku nie miała wielu argumentów. Lech doczekał się swojej szansy Trener "Zielonych" Dawid Szulczek wyciągnął jednak wnioski i słusznie uznał, że tak głęboka defensywa nie przyniesie jego drużynie żadnych korzyści. Po przerwie Warta grała odważniej, były momenty, gdy przejmowała inicjatywę i gościła w polu karnym Lecha. Bartosz Mrozek znacznie częściej miał piłkę w swoich rękach, choć na jakieś poważne próby pokazania swoich umiejętności nie był skazany. Jedno uderzenie w sam środek Wiktora Pleśnierowicza - to wszystko przez pół godziny gry w drugiej połowie. Lech nie atakował już całym zespołem, ograniczył pressing. W 76. minucie Grobelny obronił strzał z 16 metrów Velde, za chwilę spudłował w dobrej sytuacji Miguel Luis. I jak to często w meczach derbowych Lecha z Wartą bywało, w takiej sytuacji "Kolejorz" zamknął widowisko drugim trafieniem. Karlström świetnie przerzucił piłkę z lewej strony na prawą, wprowadzony chwilę wcześniej Adriel Ba Loua dośrodkował bez przyjęcia, a stoper Filip Dagerstål pokonał Grobelnego celnym uderzeniem głową. Lech prowadził 2:0, przy Bułgarskiej nic już się nie mogło zmienić.