Zarzut nr 1 - dzielenie punktów Według nowego regulaminu po 30 kolejkach sezonu zasadniczego 16 drużyn zostanie podzielonych na dwie grupy - mistrzowską i spadkową i dopiero wtedy zaczną się prawdziwe emocje. Wraz z podziałem drużynom ubędzie połowa punktów. Pozostałe siedem kolejek zostanie rozegranych systemem każdy za każdym, ale bez meczu rewanżowego. Większą liczbę spotkań u siebie rozegrają drużyny, które zgromadziły więcej punktów w pierwszej części sezonu. - To żaden atut - pieklił się Jan Urban. - Podział punktu jest nie do przyjęcia. Nie można podnosić emocji w końcówce rozgrywek w ten sposób. Chcemy mieć lepszą ligę, a dewaluujemy sezon zasadniczy. To do niczego dobrego nie doprowadzi - podkreślał były trener mistrzów Polski, który pracę stracił 19 grudnia. Jeszcze ostrzejszy w swoich sądach jest Jan Tomaszewski. - Ekstraklasa sama strzeliła sobie w kolano. Stworzono jakiś karkołomny system, który nie ma nic wspólnego z duchem fair-play. Nie może być tak, że 30 meczów jest za półtora punktu, a siedem za trzy. Nie miałbym zastrzeżeń do tych zmian, bo to dobre, że piłkarze grają częściej, tylko dlaczego musimy dzielić te przeklęte punkty i grać tylko siedem kolejek w drugiej fazie? Przecież gdyby po 30 kolejkach piłkarze rozegrali jeszcze 14 w grupach mistrzowskiej i spadkowej nic nikomu by się nie stało. Naprawdę, wybitny fachowiec musiał to wymyśleć - denerwuje się legendarny bramkarz w rozmowie z INTERIA.PL . Bardziej wyważony jest Zbigniew Boniek, która zwraca uwagę na fakt, że przez podział może dojść do paradoksu - Mistrzem nie zostanie drużyna, która zdobędzie największą liczbę punktów, a do I ligi może zostać relegowana drużyna, która w całym sezonie nie miała najmniejszej liczby punktów. Ale z drugiej strony zasady zmodernizowanej ligi były znane wszystkim od pierwszego dnia - mówi nam prezes PZPN. Taki system ma jednak swoje plusy. - Cały czas będziemy gramy o coś - twierdzi Wojciech Stawowy. - Jeśli znajdziesz się w pierwszej ósemce to po podziale punktów okazuje się, że straty do pierwszej trójki nie są już tak duże. Podobnie mogą myśleć drużyny z ogona tabeli. Nagle okazuje się, że walka o utrzymanie jeszcze ma sens. Dzięki podziałowi punktów zlikwidowaliśmy środek tabeli, grupę drużyn, które nie grają o nic. Zarzut 2 - terminarz, czyli piłka nożna nie dla kibiców Terminarz Ekstraklasy stanowił nie lada wyzwanie dla kibiców. Ciężko było połapać się, czy to jeszcze 13., czy już 14. kolejka. Grano dzień po dniu, a transmisje telewizyjne przypominały emisję "Klanu" czyli codziennie nowe odcinki. Wyglądało to tak, że np. w czwartek przed telewizorami śledziliśmy zmagania ligowców w Bielsku-Białej, w piątek w Białymstoku, w sobotę w Gliwicach, w niedzielę we Wrocławiu, w poniedziałek w Zabrzu, we wtorek w Szczecinie, w środę w Kielcach, a w czwartek znów we Wrocławiu. Prawdziwe urwanie głowy, tak przecież nie gra nikt w Europie. - Nie podoba mi się to, ale piłka musi być nastawiona na zarabianie pieniędzy. Trzeba myśleć komercyjnie, tego wymaga od nas telewizja, która chce pokazać wszystkie mecze na żywo - przekonuje Tomaszewski. Nieubłagany terminarz zmuszą piłkarzy do grania nawet w tak absurdalnych porach jak w czwartek o godz. 16. Efekt jest taki, że nikt nie oglądał transmisji w telewizji, a stadion świecił pustkami. - Faktycznie nie wpływa to dobrze na frekwencję - zgadza się Stawowy. - Na pewno można by to było ułożyć inaczej i wziąć pod uwagę, że w piłkę gra się dla kibiców - dodaje trener Pasów. Ten problem zauważa też Boniek. - Zgadzam się z tezą, że spadek frekwencji jest winą bardziej problemu organizacyjnego a nie reformy. Jesteśmy jedynym poważnym krajem, który uparł się, by każdy mecz grać o innej porze. W Anglii, Włoszech, Hiszpanii, Niemczech mamy po cztery mecze jednocześnie, a i tak każdy z nich jest transmitowany. Na tym polu jest najwięcej do zrobienia - uważa prezes PZPN. Inną opinię ma Dariusz Dziekanowski. - Odpowiedź zawiera się w jednym słowie: jakość - podkreśla były reprezentant Polski. - Najlepiej widać to było po Śląsku. Kiedy wrocławianie mimo porażki fajnie zaprezentowali się w pierwszym meczu z Sevillą to na rewanż przyszedł komplet publiczności, ponad 40 tysięcy. Gdy Śląsk zaczął grać słabo, frekwencja znacznie spadła. Ludzie przychodzą zobaczyć widowisko, piłkarzy, którzy wzbudzą emocję, nie są zainteresowani rąbanką. Zarzut numer 3 - za dużo i za często - Skąd tyle kontuzji? Zaraz wam odpowiem. Gramy po prostu zbyt często. Problemem nie jest liczba meczów, tylko brak czasu na regenerację. Duża liczba urazów to powód właśnie natężenia meczowego. Ten rok kalendarzowy był szalony, rozegraliśmy mnóstwo spotkań w bardzo krótkim odstępie - podkreślał Jan Urban, którego drużyna rozpoczęła sezon 10 lipca eliminacjami do Ligi Mistrzów. Licząc wczorajszy mecz z Górnikiem w Pucharze Polski, mistrzowie Polski wybiegali na murawę 34 razy. Tego tłumaczenia nie kupuje Zbigniew Boniek. - To dla mnie wymówki. Jeśli faktycznie zmęczenie się pojawia, to bardziej w sferze psychicznej niż fizycznej. Podam prosty przykład - Legia po porażkach w Lidze Europejskiej słabo radziła sobie w Ekstraklasie. Ostatnio jednak wygrała na Cyprze i teoretycznie daleka, męcząca podróż mogła ją zmęczyć, a tymczasem z Cracovią warszawianie zagrali znakomite spotkanie - zdecydowanie odpowiada były gwiazdor Juventusu. - To może zamiast 30 grajmy 15 spotkań w sezonie, może wówczas, ci którzy narzekają będą zadowoleni, że mają czas wypocząć i się dobrze przygotować - drwi z kolei Tomaszewski. - Gdyby nie reforma, do końca roku rozegralibyśmy 18, a nie 21 meczów. Czy to aż tak wielka różnica? Sezon najczęściej trwa od 1 sierpnia do 30 maja, czyli około 300 dni. W starym systemie wypadał jeden mecz ligowy na 10 dni, teraz mamy jedno spotkanie ligowe na 8,1 dnia. Nie wydaje mi się, żeby tak niewielka różnica mogła pokrzyżować szyki komukolwiek - kontynuuje Boniek. Z Urbanem nie zgadza się też Stawowy, choć trzeba przyznać, że Cracovia rozegrała tej jesieni dużo mniej meczów niż Legia. - Piłkarze i trenerzy wolą grać, a nie siedzieć po dwa-trzy miesiące i szykować się do rozgrywek, które de facto trwają niewiele dłużej niż przygotowania. Wtóruje mu Dziekanowski. - Piłkarz jest jak produkt w sklepie. Nie powinien być trzymany w magazynie, tylko cały czas wystawiony na ekspozycję. Jestem za tym, żeby grać często. Reforma - czy faktycznie było warto? Czy podobny system przetrwa dłużej niż jeden sezon? Tego jeszcze nie wie nikt. Gdy przed ponad 10 laty również podzieliśmy ligę, pomysł porzucono już po jednym sezonie. Jak mówi nam Boniek, który w 2001 roku był wielki zwolennikiem zmian, teraz sam nie jest pewien, czy warto utrzymywać taki system grania przez dłuższy czas. - Odpowiedzi na to pytanie mogę udzielić dopiero po rozegraniu ostatniego meczu. Proszę jednak pamiętać, że to nie jest reforma PZPN-u, tylko Ekstraklasy. PZPN - zgodnie z zasadami UEFA - musi takie zmiany zatwierdzać, ale idea i pomysł należały do Ekstraklasy. Być może dojdziemy do wniosku, że liga z 37 meczami w naszych warunkach klimatycznych na dłuższą metę nie wytrzyma. Pamiętajmy, że mimo kilku meczów rozegranych w śniegu i tak mieliśmy aurę korzystną, a wiosnę zaczynamy już 14 lutego. Prezesa Wisły Kraków Jacka Bednarza ciężko było namówić na jednoznaczne stwierdzenie, czy liga w nowym wymiarze mu się podoba. - Moja impresja jest taka, że w tej rundzie - może dlatego, że panują nowe zasady rozgrywek - mamy mniej bezbramkowych remisów, mamy mecze w których pada wiele bramek, a w każdym z nich drużyny desperacko walczą o to, żeby nie przegrać. To wszystko tworzy widowisko - twierdzi Bednarz. Dziekanowski twierdzi, że reforma pokazała nam, że najwyższy czas skończyć z szukaniem wymówek. - My jako kibice nie dajemy się już nabierać na to, że piłkarze grają słabo, bo przeszkadza im murawa, stadion, czy klub ma za niski budżet, aby zapewnić odpowiednie przygotowania do sezonu. Chcemy wysokiego poziomu meczów i coraz mocniej domagamy się tego od piłkarzy. Opakowanie ligi mamy super, teraz trzeba sprawić, żeby zawartość była na odpowiednim poziomie. Co do samego kształtu rozgrywek, to myślę, że w nowym sezonie wrócimy już do normalnego układu gier - kończy były napastnik Celticu Glasgow. Krzysztof Oliwa Zobacz terminarz T-Mobile Ekstraklasy