Justyna Krupa, Interia: Pożegnaliście trenera Mariusza Lewandowskiego przed meczem z Wisłą Kraków, nie czekając do końca ekstraklasowej rywalizacji w tym roku. To pokazuje też jak istotne jest dla Bruk-Betu Termaliki Nieciecza starcie z Wisłą Kraków, z perspektywy walki o utrzymanie? Rafał Wisłocki, dyrektor Bruk-Betu Termaliki Nieciecza: - Te dwa ostatnie mecze w tym roku, czyli spotkanie ze Stalą i Wisłą, były dla nas bardzo ważne, mocno liczyliśmy, że w obu zdobędziemy punkty. Niepowodzenie w Mielcu i fakt, że po tej przerwie listopadowej na kadrę kilka spotkań miało charakter nieco inny, niż wcześniej, dało nam do myślenia. Wcześniej zespół chwalony był za styl, za liczbę stworzonych sytuacji, choć nie przynosiło to najczęściej efektu w postaci punktów. W Mielcu było wiele sytuacji trudnych, ale też władze klubu uznały, że trener mógł wpłynąć lepiej na postawę zespołu. Mam nadzieję, że zgodzimy się też, że rzuty karne i ich wykonywanie to nie tyle kwestia szczęścia, co pewna umiejętność, którą można wytrenować. Wiele elementów w każdym razie złożyło się na taki efekt, że ta zmiana na stanowisku trenera nastąpiła. Czy przeniesie efekt? Czy nastąpi pewna przemiana zespołu? Zobaczymy pewnie w piątek po godzinie 20. Wisła - Bruk-Bet. Zmiana trenera pomoże? Czyli zmiana trenera nie wynikała z tego, że chcecie odejść od stylu gry ofensywnej, jaki prezentował Bruk-Bet? Rzeczywiście chwalono ekipę z Niecieczy za sposób, w jaki kreowała grę, choć często nie przekładało się to na zwycięstwa. - Pewne elementy, które trener Lewandowski wypracował, pozostaną w tym zespole. W naturze tej ekipy leży to, że zawodnicy potrafią budować atak pozycyjny, nie mają problemu z tym, żeby wyjść spod wysokiego pressingu rywala w swojej strefie obronnej. Pewne rzeczy stały się naturalne. Natomiast trener Lewandowski wspominał na konferencjach, że trochę było tak, że zawodnicy nie do końca wykonywali to, co trener zalecił. Szkoleniowiec oczekiwał, że w trudnych warunkach i momentach trochę uprościmy naszą grę, że nie za każdym razem przeniesiemy piłkę do strefy środkowej przez otwarcie gry od własnej bramki, tylko np. przez bezpośrednie zagranie piłki. Tak, by szybciej przenieść się dalej od naszej bramki. Trener o tym mówił, ale nie do końca to gracze realizowali. Tymczasowo zespół objął Waldemar Piątek, trener bramkarzy. W tej sytuacji pewnie każda rada się przyda, więc ciekawa jestem, na ile wspierał pan w tym tygodniu sztab w przygotowaniach do tego meczu? - Miałem to szczęście, że trener Lewandowski zaakceptował fakt, że jako osoba odpowiedzialna po części za nieco inne rzeczy - marketing, promocję - od początku swojej pracy byłem często blisko zespołu, obserwowałem zajęcia. Dużo też ze sztabem rozmawiałem o tym, co się dzieje w zespole. Również z racji faktu, że bycie trenerem to moja pasja i wciąż marzenie. Zasiadłem też na ławce z drużyną w trakcie meczu z Górnikiem Łęczna, z racji niedyspozycji chorobowej trenera Piątka. Wobec faktu, że dwóch trenerów ostatnio odeszło, to rzeczywiście wspieram trenera Piątka jak mogę, wraz z jednym z trenerów z Akademii. Wiadomo, że nie mamy takiego doświadczenia, jakie miał trener Lewandowski. Natomiast trener Piątek posiada licencję UEFA A, odpowiada u nas za szkolenie bramkarzy, jest na finiszu kursu UEFA Golkeeper A. Warto jednak pamiętać, że już w przeszłości podobna sytuacja miała miejsce, gdy trener Piątek w trybie tymczasowym prowadził zespół w rozgrywkach I ligi. I zanotowali wówczas m.in. wysoką wygraną z Chrobrym Głogów. Akurat w przypadku meczu z Wisłą zna pan dobrze zespół rywala. Choć też coraz mniej jest w krakowskiej ekipie tych graczy, z którymi miał pan okazję współpracować jeszcze jako prezes "Białej Gwiazdy". - Z Marcinem Grabowskim, byłym graczem Wisły, nawet rozmawialiśmy na ten temat. Szczęście w nieszczęściu, że trafiło na taki mecz, bo zarówno ja, jak i właśnie Marcin od dawna oglądamy praktycznie każdy mecz Wisły. Osobiście z klubem z Reymonta związany byłem przez wiele lat. Zważywszy, że oglądam te spotkania, to wiem, na co którego zawodnika Wisły stać, kto może zagrać itd. Myślę, że możemy wiedzieć, czym trener Adrian Gula może nas chcieć zaskoczyć i to nam przygotowanie do piątkowego meczu ułatwia. Wciąż jest w zespole Wisły duża liczba młodych graczy, z którymi miałem okazję pracować. Plus oczywiście Maciej Sadlok. A kiedy bywa pan na meczach na stadionie Wisły dostaje pan zaproszenie na lożę od obecnych władz "Białej Gwiazdy"? - Raz miałem okazję poprosić o to, czy byłaby szansa, żebym mógł zasiąść w loży prezydenckiej wraz z jednym moim znajomym, który miał akurat ważną życiowo uroczystość. I nie było z tym problemu. Natomiast zwykle mam "swoje miejsce" na Reymonta - u jednego z przyjaciół w sky-boxie. A właściwie nawet u trzech. Bardziej więc przychodzę w odwiedziny do tych wspaniałych ludzi, których poznałem w okresie najbardziej burzliwym mojej pracy przy Reymonta, czyli w 2019 roku. Ale - tak, jak wspomniałem - jeśli była taka potrzeba, to żadnego problemu z dostępem do loży prezydenckiej na Wiśle nie miałem. Byłem też na urodzinach Jarka Królewskiego. Ja na pewno więc nie narzekam, myślę, że te nasze relacje są fajne. Sądzę, że u wszystkich jest więcej koncentracji na tym, by pozytywnie myśleć o tym, co miało miejsce w 2019 roku. Trudnych chwil też sporo było. Być może nawet bardziej żal tego, czego nie udało się zrobić w Towarzystwie Sportowym, ale to pewnie temat na inną rozmowę. Nie frustruje pana, że te trudne czasy dla Wisły tak naprawdę nie minęły, przynajmniej pod względem sportowym? Pod względem organizacyjnym można to inaczej postrzegać, ale sportowo scenariusz w Wiśle jest co roku podobny - znów może włączyć się do grona drużyn, które będą walczyć o utrzymanie. Nie tak to miało wyglądać. Kiedy zaczynaliście misję ratunkową w Wiśle po epizodzie z Vanną Ly chyba inaczej wyobrażaliście sobie przyszłość. - Pamiętam taką rozmowę z Arkiem Głowackim i Maćkiem Stolarczykiem. Chyba Adrian Filipek z nami też wtedy był. Planowaliśmy nowy sezon w którymś z gabinetów. Padła data 2025. Uważam, że wtedy uda się zredukować w taki znaczący sposób zadłużenie historyczne i to będzie moment, gdy Wisła będzie mogła realnie wrócić do grania o najwyższe cele. Nie brzmi to może jakoś optymistycznie, bo do tego momentu jeszcze sporo czasu. Coś najwidoczniej jeszcze wciąż stanowi problem. Wiele rzeczy Wisła robi z rozmachem, na duży plus trzeba zaliczyć te działania restrukturyzacyjne. Tutaj wiele rzeczy się udało. Trzymam kciuki też mocno za dyrektora sportowego Tomka Pasiecznego, bo już w 2019 roku myślałem o tym, aby ten dyrektor sportowy w Wiśle był. I dla mnie Tomasz to też była najwłaściwsza osoba do tej roli, cieszę się, że tak się stało. Widocznie trzeba dużo więcej czasu i pracy. Natomiast wiadomo, że bywały w Wiśle też niezbyt szczęśliwe momenty, jak te przenosiny młodych zawodników do innych klubów. Wielu młodych piłkarzy z zewnątrz może teraz tak patrzeć na Wisłę: że jak czegoś zawodnik nie zrobi po myśli właścicieli, to może zostać obrzucony nieprzyjemnymi słowami. Mówimy tu oczywiście o przypadku Aleksandra Buksy. - I może nie wszyscy chcą teraz dla Wisły grać. Może niektórzy zawodnicy, których Wisła miała na oku, nie zdecydowali się na grę w tym klubie. To może być jeden z problemów. Co jeszcze? Fakt, że właściciele wciąż muszą myśleć o spłacaniu zadłużenia z przeszłości. Natomiast myślę, że sezon 2024/25 to już będzie taki rok, gdy wiele rzeczy zostanie "wyczyszczonych" i będzie się można skoncentrować na rozwoju sportowym pełną parą. Do tego grupa młodych zawodników fajnie się rozwija w ostatnich miesiącach. Ten moment - rok 2025 - to może być już taki dobry czas, gdy zawodnicy wychowani przy Reymonta będą dobijać się do pierwszej drużyny. Czyli to, co się obecnie dzieje w Akademii Wisły ocenia pan na plus? - Jestem już trochę daleko od tego. Na duży plus odbieram to, że kilku sponsorów, którzy dołączyli do Wisły w ostatnim czasie inwestuje swoje środki w szkolenie młodzieży. Nie mam chyba zastrzeżeń do pracy Akademii. Trochę może szkoda tylko niektórych projektów, które się budowały w czasach, gdy Akademia była jeszcze w TS. Zmienił się program współpracy z psychologami, nie ma już takiej współpracy, jak wtedy, gdy Aleksandra Adamiec była w strukturach Wisły i profesor Jan Blecharz przez osobę Oli dzielił się z nami swoimi radami. W mojej opinii żal również, że Jakub Bubetty nie szkoli już bramkarzy, założył swoją akademię. Wielu chłopaków - również z Wisły - korzysta z jego pomocy "po godzinach", bo chcą się rozwijać. Ale generalnie tak jest - ludzie przychodzą i odchodzą. Pojawiają się nowi, też pełni zapału do pracy. Tak ogólnie to wydaje się, że to wszystko w Akademii w prawidłową stronę zmierza. Rafał Wisłocki ciepło o młodzieży Wisły Kraków A jeśli chodzi o tych młodych zawodników, którzy już się przebili do pierwszej drużyny Wisły? Obserwując pracę Adriana Guli z nimi przez ostatnie pół roku dostrzega pan realny postęp w ich grze, rozwój tych graczy? To miał być jeden z powodów zatrudnienia Guli - umiejętność pracy z młodymi. Zdania są w tym temacie podzielone. - Piotrek Starzyński był największym odkryciem czasów trudnej polityki trenera Petera Hyballi. Zaadaptował się do tych wymagań fizycznych Niemca. Patryk Plewka był z kolei postacią, bez której Hyballa nie widział składu. Niestety, to się odbiło na organizmie, skończyło się jego nadmiernym eksploatowaniem. Rozmawiałem trochę z Patrykiem. Może nieco obawiał się powiedzieć trenerowi, że czuje, iż organizm odmawia posłuszeństwa? Skończyło się kontuzją, która na pewien czas wyeliminowała Patryka i zahamowała jego rozwój. A przecież w pewnym momencie był w takiej dyspozycji, że był naprawdę wysoko ceniony, nawet przez jakże krytyczne oko wiślackiej społeczności kibicowskiej. Teraz akurat "torpedą" Wisły jest Konrad Gruszkowski, który też wystrzelił wcześniej, ale największy postęp poczynił za trenera Guli. Tu jest więc plus po stronie słowackiego szkoleniowca. Trochę szans - choć może jeszcze za mało dobrych występów - miał w tym roku Dawid Szot. Piotrek Starzyński cały czas te kroki naprzód robi. Wygląda to nieźle. W przypadku Starzyńskiego mogło dojść do podobnego zjawiska, jak we wspomnianym przez pana przypadku Plewki? Trener Gula zwracał uwagę, że na początku tej rundy Starzyński musiał zregenerować się pod względem fizycznym. Może też został przeeksploatowany za Hyballi? - Tak, myślę, że to właśnie mogło się "odbijać czkawką". Pewnie potrzebuje też bardziej regularnej gry, a rywalizacja na skrzydłach w Wiśle jest duża, więc nie jest to łatwe. Na pewno jest to jednak dzieciak, który ma olbrzymi talent. Kwestia decyzji, czy wiosną będzie miał tyle szans na grę, ile potrzebuje jego organizm, by się rozwijać. Czy może lepszą opcją byłoby wypożyczenie go do pierwszej ligi? Zastanawiam się, czy w przypadku Dawida Szota wypożyczenie też nie byłoby najlepszą opcją? Ewidentnie nie ma w tej chwili szans wygrać rywalizacji z Gruszkowskim. - Granie na poziomie seniorskim jest chyba kluczowe. Nawet na poziomie II ligi można mieć styczność z wieloma zawodnikami, którzy mają doświadczenie z wyższych lig. Zamykanie zawodników w piłce młodzieżowej bądź też trzymanie na ławce to właśnie często taki czynnik, który zatrzymuje ich rozwój. Tu się zgodzę. Może warto by było, żeby "Szocik" - aby być dobrze przygotowanym do kolejnego sezonu - trafił do klubu, gdzie będzie mógł grać. Tak, jak to się stało w przypadku Kamila Brody. Jeśli chodzi o osobę Tomasza Pasiecznego, trwa dyskusja między dziennikarzami, a także między kibicami Wisły. Jedni uważają, że pracę obecnego dyrektora sportowego Wisły Kraków w kontekście transferów można będzie zacząć oceniać dopiero po tym zimowym okienku transferowym, bo wcześniejszego nie miał szans optymalnie sobie przygotować, wchodząc do klubu wraz z jego startem. Inni są przeciwnego zdania, chcieliby rozliczać również za te letnie transfery. A pan jak sądzi? - Zależy, jak ktoś patrzy na przygotowywanie transferów. Osobiście uważam, że pierwszym okienkiem transferowym, pod którym Tomasz będzie się mógł podpisać będzie to okienko zimowe. Aby bowiem właściwie ocenić potencjał zespołu, trzeba wnikliwie mu się przyjrzeć przynajmniej w jednej rundzie. Do tego trochę inną pewnie miał rolę przez lata w Arsenalu Londyn, a inną - jako człowiek, który szuka zawodników dla Wisły Kraków. Potrzeba więc trochę czasu, żeby Tomasz mógł pokazać, jak świetnym jest fachowcem. Bo niewątpliwie takim jest. Ja go poznałem wiele lat temu na kursie skautingowym. Tak naprawdę nie wiem nawet, czy to zimowe okienko już będzie w stanie w pełni przygotować tak, jakby chciał, bo jest wiele niewiadomych. Trudna jest np. sytuacja Dora Hugiego, który najczęściej jest rezerwowym, a jak już dostał szansę w pierwszym składzie Wisły, to Michal Frydrych zobaczył czerwoną kartkę i Dor musiał opuścić boisko. Cóż, Tomasz Pasieczny łatwej roboty na pewno nie ma, bo Wisła to jeden z tych klubów, o których mówi się bez przerwy. My w Niecieczy mamy trochę spokojniejszą robotę. Rozmawiała: Justyna Krupa Czytaj także: Wisła gra o spokojne Święta