Radosław Majewski wraca do treningów po długiej przerwie spowodowanej kontuzją zerwania więzadeł w kolanie. W środę po raz pierwszy trenował z drugoligowym Zniczem Pruszków. Niewykluczone, że wkrótce zobaczmy go ponownie na boisku. Z byłym reprezentantem Polski spotkaliśmy się na stadionie drugoligowca, była okazja do poruszenia wielu tematów. Zbigniew Czyż, Interia: Kiedy w ubiegłym tygodniu umawialiśmy się na wywiad mówił pan, że planuje rozpocząć treningi ze Zniczem i właśnie w środę stało się to po raz pierwszy. Przypomnijmy naszym czytelnikom, we wrześniu ubiegłego roku doznał pan poważnej kontuzji podczas treningu australijskiego Western Sydney Wanderers. Radosław Majewski: Tak, wszystko się zgadza. To był brutalny faul na nogi mojego klubowego kolegi. Teraz natomiast jestem już podekscytowany powrotem do treningów. Ostatni raz piłkarskie buty miałem założone osiem miesięcy temu. Nie mogłem się już doczekać tej chwili. Dostałem zielone światło od lekarzy z kliniki, w której się rehabilituję. Jak długo będzie pan trenował ze Zniczem? - Tego nie wiem, mam nadzieję, że nie będę przeszkadzał (śmiech). Jestem wychowankiem tego klubu, pamięta mnie jeszcze prezes, rozmawiałem z trenerem. Będziemy się starali, żebym w ogóle nie przeszkadzał. Natomiast muszę przyznać, że wreszcie poczułem boisko, piłkę. Bardzo się z tego cieszę. Wcześniej nie było żadnych treningów? - Coś tam sobie grałem samemu po cichu, ale to nie jest to samo, co szatnia, rozmowy. Jak wygląda kolano? Skoro rozpoczyna pan treningi, to musi być chyba naprawdę bardzo dobrze. - W najbliższy poniedziałek mam jeszcze szczegółowe badania, takie, których nigdy nie miałem, nawet gdy miałem inne kontuzje. Zaplanowaną mam też tomografię i inne konsultacje. Teraz dostałem zielone światło, żeby wejść na tak zwany poziom fitness. W grudniu przeszedłem operację, chociaż w październiku łudziłem się jeszcze, że nie będzie potrzebna. Ćwiczyłem, rehabilitowałem się w Australii, ale pod koniec tamtego miesiąca zdecydowałem o poddaniu się operacji. Za mną sześć miesięcy żmudnej pracy, dużo wylanego potu, wzmacniania nogi. Nastawiłem sobie głowę tak, że przygotowałem się psychicznie na pół roku rehabilitacji i się udało. Były myśli, żeby zakończyć karierę? - Nie, myślałem sobie, że głupio byłoby ją zakończyć kontuzją. Grałem dosyć długo w piłkę i to nie byłoby w moim stylu tak się z nią pożegnać. Zobaczymy, co będzie dalej. W maju dobiegł końca kontrakt z klubem z Australii, ale tam - z powodu pandemii - sezon został przesunięty o trzy miesiące, do końca sierpnia. Jak wygląda formalnie pana sytuacja? - No właśnie sam do końca nie wiem. Jestem w trakcie rozmów z klubem, sam je prowadzę, robi to także mój menadżer. W związku z kontuzją i kwestiami ubezpieczenia, trzeba wszystko do końca wyjaśnić. Jeśli będzie decyzja, że mam wracać do Australii, to tak zrobię. Spodziewam się w połowie czerwca konkretnych decyzji. Jeśli przygoda z Australią już się jednak zakończy, planuje pan powrót do polskiej ligi? - Są jakieś zapytania i owszem, nie tylko z Polski, ale też z zagranicy. Sam nie jestem w stanie jeszcze konkretnie powiedzieć, czego chcę. Co prawda jestem już blisko wyleczenia kontuzji, ale to nie jest też tak, że za trzy tygodnie będę mógł grać. Myślę, że za dwa tygodnie będę wiedział już coś więcej, może to być Polska, ale równie dobrze Australia, Chiny lub inny kraj.