Korona przyjechała do Poznania po zwycięstwo - tylko ono zwiększało jej szansę na utrzymanie się w Ekstraklasie, choć wcale go nie zapewniało. Musieli jeszcze kielczanie czekać na wpadki Warty Poznań bądź Puszczy Niepołomice, choć tej w wykonaniu ekipy z Poznania można się było spodziewać. Warta grała w Białymstoku, Jagiellonia potrzebowała wygranej do "klepnięcia" tytułu. I na dobrą sprawę - załatwiła wszystko w kwadrans. Ambitna Korona pod ścianą. A jej sytuacja w połowie meczu była jeszcze gorsza Korona od początku grała więc ofensywnie, była lepsza, ambicją przewyższała lechitów, którzy tej wiosny kompromitują się raz za razem. Dość szybko miała kilka sytuacji, aktywny był Daniel Trejo, to jego strzał musiał bronić Bartosz Mrozek. Później zablokowany został Jacek Podgórski. Lech nawet takich sytuacji nie miał, był bezradny w ataku, Mikael Ishak ma może i chęci, ale jest daleki od formy. Starał się Filip Marchwiński, to on oddał jedyny groźny strzał przed 45. minutą spotkania, ale też zablokowany. Poznańscy kibice szydzili ze swojej drużyny, wyzywali szefów klubu, nie dopingowali. Bawili się w rytm muzyki znanej z plaż czy dyskotek, podrzucali w swoim sektorze piłki plażowe. Pod koniec pierwszej połowy Korona powinna już prowadzić, dwa świetne strzały oddał Dominick Zator, dwa razy obronił je Mrozek. I w ostatniej akcji Lechowi wyszła kontra, Jesper Karlström wypuścił na wolne pole Ishaka, ten przebiegł pół boiska i trafił na 1:0. Koroną uratował Filip Marchwiński. Czerwona kartka pomocnika Lecha, a zaraz bramka. I druga Sytuacja Korony była więc zła, choć jeszcze nie tragiczna. Na jej niekorzyść działało to, że w całym 2024 roku Bartosza Mrozka nie pokonał przy Bułgarskiej żaden piłkarz innej drużyny - "udało się" to tylko jego kolegom z drużyny: Blazicowi i Salamonowi. Oni strzelili po samobóju w starciu z Legią, przegranym 1:2. Dość szybko sytuację kielczan poprawił... Filip Marchwiński, chyba najbardziej aktywny w ekipie Lecha. Chciał zastawić piłkę przed Martinem Remaclem, nadepnął go tuż nad stopą. Sędzia Stefański, chaotycznie prowadzący to spotkanie, pokazał żółtą kartkę za odkopnięcie piłki, po chwili, po analizie VAR, wyrzucił gracza Lecha z murawy. Tyle że to Marchwiński przyjął sobie piłkę, zmienił kierunek biegu, nawet nie patrzył, gdzie stawia stopę. Korona wykorzystała do bardzo szybko - już po trzech minuitach Adrian Dalmau ograł Bartosza Salamona i Radosława Murawskiego, później jeszcze Antonio Milicia - i zagrał do Jewgienija Szykawki. A ten dał Koronie wyrównanie. Lech był już bezradny, rozpaczliwie się bronił, wkrótce stracił drugą bramkę. Znów trafił Szykawka, a jeszcze przecież w 68. minucie Jacek Podgórski znalazł się sam przed Mrozkiem. Chciał uderzyć podcinką, trafił bramkarza w głowę. To się mogło zemścić. W 74. minucie kielczanie wybili piłkę sprzed pustej bramki po główce Velde, za chwilę Xavier Dziekoński obronił piękną dobitkę Ishaka. Lech nawet cieszył się już z wyrównania, w 79. minucie, po rzucie rożnym trafił Ishak, ale po kilkunastu sekundach Stefański gola anulował. Futbolówka opuściła bowiem chwilę wcześniej boisko. Lech, w dziesiątkę, atakował, próbował wyrównać, ale nie dał rady. Stefański rozdawał kartki na lewo i prawo, kibice puścili z głośników marsz pogrzebowy. I Korona dowiozła wygraną do końca, wygrała 2:1 - i utrzymała się w elicie. A spadła Warta Poznań, która przecież - czy to w Ekstraklasie, czy w pierwszej lidze - i tak musi swoje mecze od lipca grać na tym samym stadionie co Lech.