Po rundzie jesiennej wydawało się, że Stal Mielec wreszcie bezpiecznie utrzyma się w Ekstraklasie, a może nawet przy odrobinie szczęścia napsuje jeszcze bogatszym klubom krwi w walce o puchary. Drużyna trenera Adama Majewskiego grała bardzo konsekwentnie, zdobyła w pierwszej rundzie aż 27 punktów, a mogła dwa więcej, gdyby w ostatniej akcji meczu z Wartą Poznań nie dała sobie strzelić gola na 1:1. Sytuacja była i tak komfortowa. Tyle że wiosna jest już dla mielczan kiepska - zaledwie 13 punktów do dzisiaj, zwolnienie trenera Majewskiego, realne zagrożenie spadkiem. Tak tak - to było możliwe do dzisiaj, choć mało prawdopodobne. Niektórzy trenerzy twierdzą, że ligowy byt zapewnia magiczna granica 40 punktów. Tyle właśnie miała Stal, ale... mogła spaść. Gdyby swoje spotkania wygrały: Wisła Płock, Śląsk Wrocław i Korona Kielce, a Stal przegrałaby z Wartą, 16. miejsce stałoby się faktem. To byłby dramat nie tylko dla Mielca, ale i całego Podkarpacia, który dzięki Stali ma kontakt z najlepszą piłką w krajowym wydaniu. Trafiła Korona, trafił Śląsk. Kibice Stali mocno się zaniepokoili. Wydali sygnał, a ten zadziałał Stal rzeczywiście ruszyła na Wartę - kilka razy kotłowało się w polu karnym gości. Jesienią Warta była najlepszą drużyną na wyjazdach, wygrywała raz za razem. Wiosną jest tu już gorzej, a odkąd w połowie kwietnia "Zieloni" zapewnili sobie utrzymanie, rozdają punkty na lewo i prawo. Do Mielca przyjechali po czterech meczach bez wygranej. Stal była lepsza, ale gdy kibice dowiedzieli się, że po kilku minutach Śląsk i Korona już wygrywają swoje mecze, zaczęli krzyczeć: "Mielec grać, k... mać". Tak jakby Stal nie grała... A grała, a na dodatek w 24. minucie zdobyła bramkę, która uspokoiła trybuny. Marcin Flis zagrał daleką piłkę na połowę Warty - ona powinna paść łupem Roberta Ivanova. Żegnający się z Wartą fiński stoper popełnił jednak fatalny błąd - źle obliczył, gdzie futbolówka spadnie, tylko musnął ją czupryną. Był też lekko spychany przez Fryderyka Gerbowskiego, co ciekawe, wypożyczonego z Wisły Płock. Młodzieżowiec Stali skorzystał z błędu rywala, przejął piłkę i w sytuacji sam na sam pokonał Jędrzeja Grobelnego. Sędziowie uznali, że błąd Ivanova nie był następstwem podparcia ze strony rywala. Stal miała już to, co chciała mieć. Na dodatek na stadion w Mielcu dotarły wieści o dwóch bramkach dla Legii w meczu ze Śląskiem oraz jednej dla Cracovii w starciu z Wisłą Płock. Na trybunach zrobiło się sielsko, na boisku - spokojnie i nudno. Strzał Gerbowskiego był w sumie jedynym celnym przed przerwą i w ogóle jednym z czterech oddanych przez gospodarzy. Warta niby miała piłkę przez większość czasu, ale nie potrafiła ani razu przymierzyć na bramkę mielczan. Druga połowa się odbyła. Stal zdobyła punkty, Warta... straciła pieniądze Stal Mielec w drugiej połowie grała spokojnie - cofnęła się, czekała na ataki Warty. A ta atakowała trochę nieporadnie. Jej trener Dawid Szulczek po kwadransie dokonał trzech zmian, pojawili się: Niilo Mäenpää, Miłosz Szczepański i Kamil Kościelny. I ten drugi trochę napsuł krwi rywalom - jego strzał z 67. minuty świetnie obronił Bartosz Mrozek, a osiem minut później pomocnik Warty uderzył w boczną siatkę. Wynik się jednak nie zmienił - Stal wygrała 1:0, utrzymała się, a Warta spadła na ósme miejsce, za Cracovię. Straciła więc kolejne setki tysięcy złotych za niższe miejsce na koniec sezonu.