"Zwycięski" remis z Realem Madryt i pokonanie Sportingu Lizbona, który dzisiaj z gracją wszedł do Champions League, było apogeum dla Legii Warszawa. Zarówno w ujęciu zespołu, grupy piłkarzy, jak i klubu. Każdy o tym wiedział podświadomie i nie zmieniły tego zarobione na Lidze Mistrzów pieniądze. To naturalne w sporcie, że kierujesz się ambicjami i chcesz robić postępy. Dla takich piłkarzy jak Michał Pazdan, błyszczących nie tylko w lidze, ale przede wszystkim w piątej reprezentacji świata, gra do emerytury w Ekstraklasie - 20. lidze Europy, nie jest szczytem marzeń. Ani finansowych, ani tym bardziej sportowych. Jedynym ratunkiem w takich sytuacjach jest dopływ świeżej krwi, młodych głodnych wyzwań wilków. Przewietrzenie szatni. Tymczasem, poza Krzysztofem Mączyńskim, który od razu wskoczył do składu, ale nie wzmocnił jego ofensywy, tylko raczej defensywę, Legia nie sprowadziła nikogo na "tu" i "teraz". Sadiku, Pasquato i Hildeberto są na "jutro", jeśli nie "pojutrze". Zaznaczmy od razu, że zastąpienie takiego tuza, jakim był Vadis Odjidja Ofoe, o ile jest możliwe, na pewno nie jest łatwe, ale o tym za moment. Najlepsza jest iluminacja: dzisiaj Jacek Magiera wielu ekspertom wydaje się być znacznie innym trenerem niż w czerwcu. To jasne, że za wynik odpowiada trener. Wobec takich zjawiskach, jak wypalenie, czy dojście do ściany szatni, każdy trener jest bezsilny. Gdy menedżerowie zaczną dzwonić mamoną, kusić sloganami "Marnujesz się tu", "Jesteś na tę ligę za dobry", nie zaradzi żaden trener na świecie. Ikona polskich trenerów ligowych Henryk Kasperczak nie mogła nic zdziałać, gdy po wyeliminowaniu Schalke Gelsenkirchen w Pucharze UEFA, zew odejścia usłyszały największe gwiazdy ówczesnej Wisły: Kalu Uche, Kamil Kosowski, Maciej Żurawski. Znalezienie godnych ich następców okazało się być niemożliwe nawet do dzisiaj, choć minęło kilkanaście lat. Nie ma w lidze od czasu Uche takiego dryblera, nie ma w Wiśle takiego strzelca, jakim był "Żuraw", ani takiego skrzydłowego, jakim był "Kosa". Bez najlepszych, Kasperczak przeżywał swoje klęski: z Valerengą Oslo i Dinamem Tbilisi. Tacy piłkarze, jak Vadis Odjidja Ofoe, Kalu Uche pojawiają się u nas raz na pokolenie. I nie chodzi tylko o pieniądze na transfery, czy kontrakty, bo te Legia przecież wyśrubowała do niespotykanych w Polsce stawek, tylko o pozycję polskiej ligi. Ukształtowany piłkarz, taki bez nadwagi, czy przejść (np. kontuzje) nie przyjdzie do miejsca, którego przedstawiciel w Lidze Mistrzów gra raz na 20 lat. Do Jacka Magiery pretensje mam tylko o jedno: w ostatnich dniach niepotrzebnie zasłaniał się generaliami, słabościami polskiej piłki, o których wszyscy dobrze wiemy. Lepiej, żeby koncentrował się nad swoimi powinnościami, przecież obejmując posadę przy Łazienkowskiej, dobrze wiedział, na co się pisze. Jego zadanie było proste: przygotować szczyt formy zespołu na połowę sierpnia, by przejść naprawdę przeciętne, jeśli nie słabe zespoły (Astana, Sheriff ). Tyle i aż tyle. Na jego miejscu bardziej martwiłbym się tym, dlaczego drużyna - na własne życzenie - traciła łatwe gole, jak ten po kontrze na 1-3 z Astaną, w 90. minucie, czy ten na 1-1 z "Szeryfami". By ich uniknąć nie trzeba było wirtuozerii taktycznej, tylko trochę chłodnej głowy i konsekwencji. W walce o Europę armia Magiery była rozbita, zdemoralizowana, zatruta własnym sukcesem. Właściciel i prezes klubu Dariusz Mioduski przekonuje się boleśnie, że zarządzanie klubem sportowym jest o wiele bardziej skomplikowane i ryzykowne, niż prowadzenie standardowego biznesu. Występuje tu za dużo zmiennych, za często wybuchają pożary. Teraz ugasić trzeba ten: jak połatać budżet bez premii za grę w Europie, jak odbudować szatnię. Do końca okna transferowego zostało sześć dni. W Legii powinno wiele się zmienić. "Teraz bardzo przeżywam, ale wyjdziemy z tego silniejsi" - deklaruje prezes Mioduski na Twitterze. Łatwiej napisać, trudniej sprawić. Michał Białoński