W roli trenera ŁKS-u przed łódzką publicznością debiutował Piotr Stokowiec. W poprzedniej kolejce jego drużyna przegrała w gościnie z Lechem Poznań 1-3. Tym razem miało być zupełnie inaczej. Naprzeciw stawała jednak drużyna, która w miniony weekend pokonała przed własną publicznością mistrza Polski i miała apetyty na zdecydowanie więcej. Postawa prezentowana przez Górnika Zabrze na wyjazdach również mogła budzić respekt. Wybrańcy Jana Urbana czują się na obcym terenie swobodnie i zamierzali to potwierdzić w Łodzi. Górnik Zabrze może zmienić właściciela. Podolski ma w tym swój udział Siplak efektownie otwiera rezultat spotkania. Nastolatek w bramce zawstydzony Pierwsza odsłona nie uraczyła obserwatorów futbolem na wysokim poziomie. Piłkarze obu zespołów szybko przypomnieli, że kotwiczą w najniższych rejonach ligowej tabeli. Łodzianie zamykają stawkę, z kolei zabrzan od strefy spadkowej przed pierwszym gwizdkiem dzieliły tylko trzy punkty. W dodatku obserwowaliśmy konfrontację jedynych drużyn PKO Ekstraklasy, które po 12 kolejkach miały na koncie mniej niż 10 zdobytych bramek. Kiedy wydawało się, że gole nie padną również do przerwy, spod linii bocznej na centrostrzał zdecydował się Michal Siplak i... zrobiło się 0-1. Stojący w bramce gospodarzy 19-letni Aleksander Bobek zachował się w sytuacji fatalnie. Ta piłka nie miała prawa wpaść do siatki. Dramatyczne wieści z obozu Rakowa. Nic nie zapowiadało takiego koszmaru Po zmianie stron gospodarze nie przypuścili huraganowego szturmu. Zamiast tego już po kilku minutach mogli stracić drugiego gola. Po błędzie Adama Marciniaka w sytuacji sam na sam z Bobkiem znalazł się Piotr Krawczyk, ale w wymarzonej sytuacji posłał piłkę obok bramki. Egzekucja w Łodzi. Gospodarzy uratował... Szymon Marciniak Górnik i tak dopiął jednak swego. Wejście smoka zaliczył Sebastian Musiolik, który tuż po wejściu na murawę z ławki rezerwowych wywalczył rzut karny (faul Marciniaka). Do piłki ustawionej na 11. metrze podszedł Daisuke Yokota i okazał się niezawodnym egzekutorem. Jeśli ktoś pomyślał, że goście zadowolą się dwubramkowym prowadzenie, srogo się pomylił. Tak naprawdę dopiero wtedy przystąpili do egzekucji, a defensywa łodzian przestała istnieć. Na listę strzelców wpisali się kolejno Kryspin Szcześniak, Damian Rasak i ponownie Yokota. Rzeź przerwał dopiero gwizdek Szymona Marciniaka. Dla kibiców ŁKS-u to był najczarniejszy koszmar. Ich zespół został doszczętnie zdemolowany w świetle jupiterów, notując w lidze czwartą porażkę z rzędu. W ośmiu ostatnich kolejkach przegrywał aż siedmiokrotnie.