Jacek Zieliński był dla Legii Warszawa taką osobą, jaką w AC Milan jest Paolo Maldini. - Kilkanaście lat gry w jednym zespole swoje robi. Muszę przyznać, że w pierwszych tygodniach pracy w Kielcach, do swoich współpracowników w Koronie często mówiłem: "a u nas...", mając na myśli oczywiście Legię. Na szczęście już się z tego wyleczyłem (śmiech) Nie da się jednak ukryć, że warszawski zespół znam bardzo dobrze, wiem na co stać poszczególnych zawodników. Swoją wiedzę postaram się przekazać zawodnikom i wierzę, że zrobią z niej pożytek na boisku. Legia nie przegrała żadnego meczu w lidze, straciła tylko jedną bramkę. Tymczasem postawa legionistów na początku sezonu w meczu z Vetrą Wilną nie zapowiadała nic dobrego. - To był dziwny mecz, który trwał przecież tylko jedną połowę. Faktem jest, że w trakcie tych 45 minut Legia prezentowała się bardzo mizernie, grała słabo. Myślę, że różne okoliczności pomogły temu klubowi w osiąganiu później tak dobrych rezultatów. Terminarz ligowy Legii był bardzo dobry. Zwycięstwa nad słabszymi rywalami pomagały nabierać pewności siebie i wiary we własne umiejętności zawodnikom. Gdyby Legia miała terminarz pierwszych meczów podobny do naszego, różnie mogłoby się to potoczyć... Warszawski zespół stracił jedną bramkę, ale Korona również jest chwalona za grę obronną w ostatnich spotkaniach. - Przede wszystkim zespół przestał tracić głupie bramki. Wynika to z pewnej stabilizacji formacji. W pierwszych kolejkach, z różnych powodów zewnętrznych, musiałem nieco eksperymentować składem. Hernani nie mógł grać z powodu kontuzji. Wokół Drzymonta powstały zawirowania związane z aferą korupcyjną. Prosiłem o trochę cierpliwości, bo wiedziałem, że ci zawodnicy muszą się ze sobą porozumieć, przyzwyczaić do pewnych schematów. Można żartobliwie powiedzieć, że swoje zrobił już transfer Andriusa Skerli, choć tak naprawdę zagrał tylko jedną minutę w meczu ligowym. Ale na pewno wpłynął na poprawę walki o miejsce w składzie między stoperami. W grze defensywnej jest jeszcze trochę mankamentów, ale widać poprawę. W piątek będzie dobra okazja by sprawdzić, jak rzeczywiście wygląda teraz ta formacja w starciu z silnym przeciwnikiem. Jagiellonia czy Polonia Bytom nie ma przecież tak mocnych armat jak stołeczny zespół. Gdy przejął pan Legię po Dariuszu Wdowczyka, zajął pan z tą drużynę 3. miejsce na koniec sezonu. Przed sezonem objął pan stanowisko trenera Korony i wylądował także na 3. pozycji. Czas na skok w górę tabeli. - Rzeczywiście, te trójki mnie prześladują. Gdy prowadziłem Legię śmiano się nawet, że wygrywam tylko wtedy, gdy zespół zdobywa trzy gole. A jak przegra, to też trójką, tak jak na stadionie Lecha Poznań (śmiech) Mecze Korony z Legią na stadionie w Kielcach zawsze były widowiskowe. Czy w piątek będzie podobnie? - Gdy przyjeżdżaliśmy z Warszawy, to zawsze natrafialiśmy na ofensywną, otwartą grę kielczan. My również nie zamierzaliśmy się bronić i wychodziły fajne mecze. Kibice byli bardzo zadowoleni, trenerzy może mniej. Legia przegrała w Kielcach 1:3, a wcześniej to Korona straciła prowadzenie w samej końcówce meczu. Patrząc w historię, można wróżyć ze w piątek będzie tak samo. Ale czy będzie - tego nie wie nikt. W prasie pełno tytułów: "Zieliński ma coś do udowodnienia". Jak się pan do tego odnosi? - Każdy zawsze ma coś do udowodnienia. Piłkarz we wszystkich meczach musi udowadniać, że zasługuje na grę w pierwszym składzie. Nie da się jednak ukryć, że do meczu z Legią podchodzę szczególnie. Mam nadzieję, że piłkarze pomogą mi i pokonamy stołeczny klub. To nasz wspólny obowiązek. Rozmawiał: Tomasz Porębski